Kategorie
Fotografia Zwierzaki

Kraina Latających Jamników

Nostalgiczny i wspomnieniowy wpis, trochę na temat Jamniora czyli Boni a trochę o upływie czasu. Jamnior jest poważnym Jamnikiem. Nanusia od tamtej pory mało się zmieniła, za to rusza się wolniej i dostojniej z racji tuzina lat na futrzanym karku. Kasia została poważną żoną i matką dziecku, co zresztą jest tematem na osobny wpis. Czas mija… a Jamnior wciąż lata.

Kategorie
Ilustracja Zwierzaki

Szkice pod psem

Wróciłem do pomysłu z „Fizyką Psa”… a że w tym celu potrzebuję mojego psa przerobionego na komiks, to się wziąłem i przerabiam.

Nie jest łatwo.

 

 

Pies nie jedno ma imię a już ten konkretny pies jest wyjątkowo plastyczny i da się rysować na setki sposobów.
w efekcie różnymi narzędziami na różnym papierze rysuje ciągle tego samego pieska…

…i nie mogę się zdecydować na wybór ani stylistyki ani finalnej postaci.
ale będę próbował dalej.

Kategorie
Dla dzieci Ilustracja Zwierzaki

Mamrotanki.

Zastanawiam się nad wydaniem Mamrotanek i na tę okoliczność pracuję nad postacią Kotka. Dawno temu Mamrotanki powstały jako Koci Głos w Świecie. Szkoda, gdyby miały zaginąć bez śladu, dlatego postanowiłem przypomnieć jedną z nich razem z garścią Kocich Obrazów:

 

Ja pacze i myślę!

Czy wieloryb ma coś do ryb?

Czy kret miewa coś na oku?

Co gołębie międlą w gębie?

Czemu boczek rośnie z boku?

Jakie figle lubi beagle?

Kiedy żaba bywa słaba?

To są, proszę drogich gości,

w Kociej TV wiadomości!

Leżę sobie i leżę… i leżę… a jak już za dużo tego leżenia to leżę dalej, bo i tak nie mam nic do roboty.

Leżałem na parapecie i oglądałem telewizor przez okno.

Bardzo ciekawy. Taki relaksujący i w ogóle. Wcale się nie dziwię, że ludzie tyle czasu przed nim siedzą. Można naprawdę się odprężyć. Tylko chyba im się zepsuł, bo od ich strony coś migało i świeciło. No, ale na szczęście im nie przeszkadzała ta awaria.

A ja postanowiłem zająć się poważną działalnością filozoficzną. Bo na świecie jest mnóstwo pytań! I nikt nie wie, jak szukać odpowiedzi, a filozofia zajmuje się właśnie takimi przypadkami…

No to ja zostałem filozofem: położyłem się wygodnie na plecach, wystawiłem brzuch do słońca, zacząłem na niego patrzeć i mruczeć. To dobra pozycja, żeby uwolnić KociUmysł od drobnych problemów i skupić się na Czymś Ważnym. Na przykład na Drzemce. A jak się obudziłem, to odkryłem Pierwsze Prawo Kociego Brzucha: brzuszek delikatnie smerany wydaje przyjemne mruczenie.

To bardzo ważne odkrycie! Bo jak się nie smera to brzuszek burczy i w ogóle jest kiepsko.

No a teraz pozostaje drugie poważne pytanie: kto ma smerać? Jak go znaleźć?

Nie wiedziałem, że odpowiedź przynosi kolejne pytania…

Ta cała filozofia to norrrrrrrrmalnie szalona przygoda!

Kategorie
Zwierzaki

SPA dla Psa

– Chodź tu. – powiedziałem możliwie przyjaznym głosem, co sprawia mi trochę kłopotów, bo dla psa „przyjazne” oznacza „piszczące jak mamusia”.
Nana leżała w cieniu iglaków, między płotem z siatki a ich pniaczkami i próbowała wyglądać na absolutnie pochłoniętą relaksem… ale to tylko koty potrafią a nasza psina nigdy nie uczy się na zapas. Zmarnowała wszystkie okazje, kiedy Pumiasta mogła udzielać korepetycji. Teraz jej drobne gierki nie wydawały się odpowiednio wiarygodne.
– Chodź tu, Nana. Musimy uczesać futerko.
– Ale ja wam nie przeszkadzam. Czeszcie sobie. Ja tylko leżę. – położyła głowę na trawie – O, tutaj sobie leżę.
– Musimy uczesać twoje futerko. Ty i ja. Nie ja i Ilonka.

– Nie, wcale nie musicie, jest śliczne. – polizała się po boku, żeby mnie przekonać. Naturalnie jeden z setki śmieci, które zaplątały się w nią, musiał akurat teraz podrażnić, więc z zapałem zaczęła go gryźć i wyciągać. Jak zwykle zapomniała, co miała udawać.
– Widzisz, masz w futerku śmieci i one ci przeszkadzają.
– A skąd! Nic tam nie mam. – żachnęła się, zwinęła w kulkę i z pasją zaczęła wyciągać coś z ogona.
– A to co takiego?
– A przeszkadza mi coś w ogonku… czepiło się i nie chce wyleźć.
– Chodź, to ci pomogę. Mam ciasteczko.
Wylazła. Położyła się na trawie z westchnieniem i wywaliła brzuszek do słońca. W ogonie siedział sobie patyk, który owinął się na mokro podczas wczorajszego łażenia po krowim wodopoju i tak zasechł. Mogła go wyrwać ale nie wyjąć bez strat w futerku. Wyjąłem go i zacząłem czesać futerko – delikatnie, bo miała prawie tyle rzepów i nasion, ile włosów. A Nana najwyraźniej znowu zapomniała o chowaniu się przed grzebieniem i drzemała na trawie. Trudno jej się dziwić. W naszym małym wynajętym domku było wszystko, czego potrzebowała, łącznie z płotem, zza którego mogła szczekać na obcych i sąsiadami, którzy świetnie wchodzili w tę rolę.
Dzisiaj wyjątkowo nie wybieraliśmy się nigdzie… i chciałem nieco zadbać o jej futro, bo inaczej musiałbym je strzyc po powrocie do Krakowa.
Właśnie wyczesałem dolną połowę psiny i wszystkie łapki, kiedy coś do niej dotarło.
– Miałeś mi dać ciasteczko! – usiadła i spojrzała mi w oczy z wyrazem świeżo obudzonego geniuszu. Dostała je. Najwyraźniej zakończyliśmy dbanie o pieska…
– A czego chciałeś od mojego futerka? Przecież jest takie puszyste i miękkie… – obwąchała sobie chorągiewki przy przednich łapkach.
– Ano jest. – zgodziłem się uprzejmie i pokazałem jej dwa wielkie kłęby patyków, rzepów, cyganek i innego śmiecia wplątanego solidnie w wyczesany podszerstek – Aż dziwne, że to wszystko się zmieściło w takim zadbanym futerku.
– Może ktoś przyniósł. Albo wiatr przywiał. – wyjaśniła. Psy (a szczególnie Nana) niespecjalnie przejmują się przeszłością, zwłaszcza tą kłopotliwą.
– A nie ty przyniosłaś na sobie?
– No co ty, przecież ja dbam o wygląd!
Przypomniałem sobie ostatnie dni i jakoś nie mogłem w to uwierzyć.
– A do krowiego wodopoju wpadłaś przypadkiem?
Pognała do niego jak nawiedzona i celowo wlazła przez najbardziej czarne błoto a potem nie chciała wyjść. I zamiast się wytrzepać – pozwoliła, żeby muł stwardniał w kruszącą się powoli skorupkę, którą z trudem wyczesałem dzisiaj. I to tylko dzięki temu, że sporą jej część już wcześniej wymieniła w zaroślach na patyki i inne roślinne resztki.
Rozstawiła uszy jak anteny i zrobiła zamyśloną minę…
– Nic nie rozumiesz… pewnie dlatego, że nie masz futra.
– Rozumiem, że piesek będzie czysty albo szczęśliwy. W końcu mamy wakacje.
Położyła się z westchnieniem i oparła nos na przednich łapach.
– Myślisz, że się obijam? A wiesz, jaka to ciężka praca? – sapnęła ciężko, najwyraźniej obowiązki ją przygniotły.
– A nad czym tak ciężko pracujesz? Oczywiście poza gonieniem myszy i uciekaniem przed bocianami…
– Nie śmiej się. Musiałam przez te wakacje opracować SPA dla psów. I prawie już skończyłam. Teraz testuję metodę.
– A wiesz, że nie wolno testować na zwierzętach?
Chyba ją wytrąciłem z równowagi tym stwierdzeniem.
– Ale ja nie na zwierzętach, tylko na sobie!
Zdecydowałem, że lepiej nie tłumaczyć jej znowu różnic między ludźmi i zwierzętami. Już kilka razy nie przyjęła ich do wiadomości.
– Nie zauważyłem, żebyś coś specjalnego robiła…
– O, to bardzo dobrze. Znaczy, że metoda działa. – wywaliła zadowolony język – My, psy, nie mamy tyle czasu co ty, musimy dbać o siebie przy normalnej psiej pracy.
– Przez włażenie gdzie popadnie, w co popadnie i byle śmierdziało?
– Nic nie rozumiesz! – Nie była pewna czy może się oburzać, więc gwałtowny początek zakończyła polizaniem mnie po twarzy i przewróciła się na plecy. Zresztą rozmaitych smrodków nigdy nie uważała za coś niemiłego, nie obrażała się też o aluzje zapachowe.

– No to mi wytłumacz po kolei… Rano tarzasz się po trawie…
– Wcale się nie tarzam! Futerko należy zwilżyć wodą demineralizowaną przed użyciem! Najlepiej tą, co leży rano na trawie…
Zadziwiła mnie. Nie podejrzewałem jej o znajomość słów dłuższych niż czterosylabowe. Ale… rzeczywiście, tarzała się po rosie. Metoda zapowiadała się interesująco.
– A jak się wytarzasz, to zapominasz o wszystkim i lecisz na łąkę… – zasugerowałem następny punkt programu. Spojrzała na mnie tak, jak nigdy nie spojrzałaby na zdechłą mysz… bo myszy (zdechłe) mają dla niej duży potencjał rozwojowy.
– Futerko trzeba lekko podgrzać przed dalszymi etapami ale nie z wierzchu tylko od spodu… Jak mam to zrobić bez biegania? Siebie muszę rozgrzać… no i dosypać środka polerującego włosy na błysk…
– Kurzu z polnej drogi, dobrze rozumiem?
Pomachała ogonem z uznaniem i położyła się w postawie „waruj”, żeby zachować odpowiednio poważny wygląd podczas wykładu.
– Żeby futerko się polerowało na mokro – trzeba biegać i powiewać wszystkim… to się musi ruszać. No i zwilżać w mokrej trawie…
– To dlatego biegasz po łące… a jeśli kopiesz dziurę, to też pomaga polerować futerko?
– Nieee… kopię dziurę, bo potrzebuję kreta albo myszy. No wiesz, drugie danie pierwszego śniadania.
– Ale obsypujesz sobie brzuszek ziemią i błotem!
– No tak. To jest maska mineralna na skórę. Markowa! Nazywa się „Miss Meadow”. No wiesz, taka czyszcząca i odżywcza… Jakbyś jeździł brzuchem po błocie to też byś miał taką delikatną skórkę jak ja! – z dumą wywaliła do góry brzuszek lekko pękaty i porośnięty rzadkimi długimi włosami… Spojrzałem. No tak… Jasne. Każdy powinien mieć taki brzuszek. Niekoniecznie własny… ale brzuszek pieska też się liczy. Obiecałem sobie częstsze pokładanie w kałużach.
– No dobra… masz środek polerujący na futerku, polerujesz, zwilżasz, nakładasz maskę mineralną na brzuszek…
– I myszę do brzuszka! – uzupełniła z naciskiem. Nigdy jeszcze nie upolowała myszy w norze, mimo wszystkich sukcesów myśliwskich na powierzchni ziemi.
– I powiedzmy, że masz myszę do brzuszka… ale co to ma wspólnego z tarzaniem się w zdechłym krecie?
– Maska biologiczna „La femme des marais”! – wyjaśniła patrząc z uszami sterczącymi ostro w górę – Od polerowania futerko mogłoby stać się łamliwe!
Wolałem nie pytać o szczegóły. Niektóre rodzaje stosowanych przez nią masek biologicznych przyprawiały mnie o lekki niesmak. Zmieniłem temat.
– A przed bocianem uciekasz dla utrwalenia maski?
– Ja nigdy nie uciekam przed bocianem! – Aż usiadła z oburzenia – A co to jest bocian?
– Ten duży biało-czarny ptak z czerwonym dziobem, przed którym wiałaś wczoraj… i przedwczoraj… i dwa dni temu… Odkąd tu jesteśmy prawie codziennie biegniesz do niego a kiedy startuje – uciekasz.
– A… ten… no… no to po masce biologicznej posypuję futerko maską torfową „Summer Peat”. – w zmienianiu tematu Nana była mistrzynią świata. – No wiesz, biegam po suchej drodze przez torfową łąkę, to się samo posypie.
Wiedziałem. Byłem przykurzony na brązowo po każdym przejściu przez pastwisko a Ilonkę złościł nalot na ubraniach sięgający pasa. Nawet pies trzy razy wyższy od Nany miałby na sobie tę borowinę…
– Tylko, że na sucho torf niewiele daje – westchnęła Nana i w zadumie podrapała się za uchem. Coś mi zaświtało.
– To dlatego włazisz do krowiego wodopoju?
– To miejsce jest super! Wiesz, woda ma dodatki roślinne regenerujące cerę, z mnóstwem witamin i mikroelementów!
Woda wyglądała na czystą ale tam, gdzie nasza psina lubiła wleźć, była pokryta rzęsą… ale bardziej zadziwiło mnie biochemiczne wykształcenie u pieska.
– Nanułka, a co to są te mikroelementy i witaminy? – postanowiłem ją wypróbować.
– Witaminy to te zielone listki na wierzchu, nie wiedziałeś? A mikroelementy to sobie pływają przy dnie. Trudno je złapać, bo uciekają jak głupie. A raz widziałam takiego makroelementa ale odpłynął. Miał kolorowe płetwy.
– A ja myślałem, że to ryby…
– Tak też się nazywają? Tyle jest nazw na świecie… i po co aż tyle? – zmarszczyła nos i podjęła wykład – W tej rzece jest też na brzegu i dnie taka doskonała maseczka kosmetyczna… nazywa się „L’odeur de la Boue”… świetnie robi na łapki.
Kiedy wyłaziła z wodopoju, miała łapki pokryte grubą warstwą czarnego mułu z dna. Kiedyś sam tam wlazłem z ciekawości, szukając przeprawy bliższej niż mostek, po którym chodzimy zazwyczaj. Wyglądało to jakbym wlazł boso a wylazł w czarnych „gumowcach” do kolan. Najwyraźniej ja też zrobiłem sobie maseczkę. Nie wiedziałem, że taki ze mnie „kosmetyk”… Ale Nana dorobiła teorię naukową do chlapania się w błocie a to już coś. Na ogół pieski włażą w bagno bez jakichś poważniejszych ambicji.
– Niech zgadnę… jak potem biegasz po wysokiej trawie na pastwisku to robisz sobie masaż?
– No… bo trzeba zebrać nadmiar maseczek i pobudzić krążenie.

Za każdym razem krąży wokół nas, dopóki nie wyjdziemy na drogę i powiewa ogonem. Wygląda na mocno pobudzoną… prawdę powiedziawszy, jak tylko na nią nie patrzymy – podbiega od tyłu i znienacka szczeka. Ktoś obcy mógłby paść na zawał.
– A na drodze odpoczywasz po tym wszystkim?
– Czy ja wyglądam na lenia? – spojrzała z wyrzutem. Zastanowiłem się. Przez większość dnia i całą noc spała na plecach, od czasu do czasu przebierając łapkami i poszczekując. Wygląda na to, że pracowała nawet we śnie.
– Wiem, że cały czas pracujesz. – potwierdziłem, bo szanuję jej prawo do definiowania pracy po psiemu. Pomerdała ogonem i wróciła do wykładu.
– Na drodze trzeba podsuszyć, żeby maska mineralna i biologiczna stwardniały. Potem trzeba je pokruszyć i spłukać.
To wyjaśniało dlaczego po trzystu metrach polnej drogi znowu właziła do rzeki i moczyła się razem z nosem. Proces dbania o futerko wymagał mnóstwa czasu i wysiłku… i pomyśleć, że ludzkie kobiety po prostu idą na godzinę do fryzjera albo kosmetyczki. Nana westchnęła ciężko. Może pomyślała o tym samym, co ja.
– Po spłukaniu muszę futerko powoli wysuszyć przed ostatnią fazą.
Kolejna tajemnica wyjaśniona: bieg po lesie między rzeką i plażą ma sens a machanie ogonkiem i okolicznym futerkiem nie wynika z przypadkowych humorów, tylko ze złożonego procesu kosmetycznego. Pokręciłem głową. Znam Nanę od dwóch lat a nie posądzałem jej o tak skomplikowane strategie. Zawsze wydawało mi się, że biega i wtyka wszędzie nos a życie samo jej się układa.
W tej konkretnej chwili Nana ułożyła się wygodniej na trawce. Na moment podniosła głowę, potem gwałtownie przewróciła się na bok. Poruszyła kilka razy łapkami jakby wykonywała próbę gestykulacji, po czym nagle złapała się za nos. Pokiwała się trochę w tej pozycji sprawdzając czy nos należycie trzyma się swojego miejsca, po czym westchnęła głęboko. Byłem pewien, że zapomniała już o czym rozmawialiśmy, ale znowu mnie zaskoczyła.
– Wiesz jaki ważny jest czas suszenia futerka przed następnym etapem? – podjęła temat dokładnie tam, gdzie przerwała.
Pokiwałem głową ze zrozumieniem. Nie mam takiego futerka ale często starannie suszę różne rzeczy w pracy, akwarele i takie tam…
– Jak za bardzo wyschnie, to nie będzie mięciutkie. – Przerwała, żeby podrapać się po uchu – Powinno być jeszcze troszkę wilgotne. Ale jak będzie mokre, to potem źle się ułoży. Czasem muszę biec, żeby zdążyć.
– Rozumiem… – naprawdę coś zrozumiałem: mianowicie, dlaczego czasami wcale się nie spieszy do morza a kiedy indziej pędzi na przełaj przez zamki z piasku i kocyki pełne plażowiczów depcząc po plecach i torebkach z jedzeniem. Dla ludzi czas to pieniądz a dla Nanusi – czas to futerko.
Milczeliśmy razem przez dłuższą chwilę zanim zapytałem:
– A następny etap?
– Solankowa mineralizacja neptuniczna.
– Co proszę?
Spojrzała na mnie jak bibliotekarz na analfabetę.
– No… muszę ostrożnie zwilżyć futerko wodą morską!
Pokiwałem głową i zapytałem:
– A dlaczego boisz się wody?
Położyła głowę na łapkach.
– Za dużo jej jest. Rzeczy, które się ruszają, nie powinny być takie duże. Konie są za duże. Krowy są za duże.
Mówiła szczerze – kiedy spotkała krowy na drodze, uciekała do najbliższej dziury w płocie.
– No ale krowy są pożyteczne… – spróbowałem ją przekonać – Mała krowa nie mogłaby zrobić dużej kupy…
– Mogłaby się postarać. Wszyscy by tylko szli na łatwiznę. – mimo całego zamiłowania do nie oczyszczonych krowich żołądków oraz zainteresowania dla post-krowich pozostałości na pastwisku Nana nie lubiła zbyt dużych stworzeń. Spróbowałem delikatnie zmienić temat.
– Myślisz, że jak będziesz szczekała na fale, to morze zmaleje? – kiedy dobiegała do wody, pozwalała się opryskać a nawet ochlapać grzbiet ale potem nie właziła głębiej niż do połowy łapek i próbowała ugryźć falę. Pomysł obszczekania morza jeszcze jej nie przyszedł do głowy.
– Jutro spróbuję.
– Jak skończysz z dbaniem o futerko?
Spojrzała na mnie zdumiona aż jej się uszy postawiły.
– Przecież po zaneptunowaniu musi być piaskowanie!
– Co?

– A co ja robię jak wyjdę z morza?

Zawsze tarzała się w piasku jeżdżąc po nim nosem i odpychając się tylnymi łapkami a potem kopałas obie dołek w najlepszym miejscu w naszym grajdołku i spała przez dwie godziny. Przy okazji wbijała sobie w mokre futerko tyle piachu, że wyglądała jak skorupiak.

– Nic nie robisz.
Aż zipnęła z oburzenie.
– Jak to nic? Muszę zmieścić w futerku co najmniej kilo piasku! Wiesz, jakie to trudne? I wypolerować futerko na mokro, żeby po wysuszeniu została na nim morska sól! I nie mogę się ruszać przy suszeniu bo ją zetrę!
– Przecież i tak zetrzesz sól z futerka, jak wytrzepiesz piasek.
– Wcale nie… jak już się wysuszę to nie trzepię, tylko wywiewam.
– Co robisz?
– Idę na spacer pod wiatr. A wiatr wydmucha ze mnie cały piasek. I wtedy już mam takie miękkie futerko, że aż sama sobie zazdroszczę!
Spojrzałem w notatki robione dyskretnie na boku. Wygląda na to, że Nana poświęcała każdy dzień wakacji na tak skomplikowaną kurację futerkową… i aż pożałowałem psiny.
– Nanusiu, ale przecież na to wydmuchiwanie piasku wybierasz się, jak zaczynamy powoli myśleć o powrocie z plaży. A w drodze znowu się kurzysz i moczysz i włazisz w błoto… i masz je całe w strąkach i paprochach z krzaków. Czyli zadbane futerko masz przez jakieś pół godziny po całym dniu starań.
Złapała się obiema łapkami za nos. Potarła głową o trawę. Westchnęła ciężko, jak hamująca ciężarówka.
– A możesz mi zrobić morze pod domem? Żebym miała je jak wracamy z plaży?
– Mogę – bezczelnie postanowiłem podnieść swój prestiż w psich oczach – ale wtedy morze będzie jeszcze większe.
Ten aspekt sprawy najwyraźniej nie przypadł jej do smaku. Nie lubiła powiększania rzeczy ogromnych.
– Noo… Nie jest łatwo dbać o futerko, jak się jest pieskiem.
Spojrzałem na garści śmiecia wyczesanego z Nanusi. Rzeczywiście, nie było łatwo, zwłaszcza, że uciekała przed grzebieniem jeszcze szybciej niż przed bocianem. Jeśli zrezygnuję z czesania – Nana dorobi się dredów. A ponieważ nie zdradza chęci przyłączenia się do rastafarian, musiałbym ją ostrzyc. To by dopiero była tragedia. Też sobie westchnąłem.
Najwyraźniej moje współczucie poprawiło Nanusiowy stosunek do świata, bo podsumowała:
– Ale i tak mi się udaje. – przewróciła się na plecy – Zobacz, jakie mięciutkie. I tu, przy uszach.
Przy uszach każdy pies ma mięciutkie futerko ale nie chciałem jej dołować.
– Rzeczywiście. – powiedziałem głaszcząc i smerając w poszukiwaniu przegapionych rzepów.
– No widzisz? – pokręciła się z zadowoleniem – wszystko dzięki mojej metodzie „SPA dla Psa”! Zrobiłam się taka atrakcyjna! I w ogóle!
Spojrzała mi w oczy i dodała:

– Jakbyście robili to, co ja to też mielibyście takie śliczne futerka na brzuchu… i ogonki!
Wyobraziłem sobie siebie i moją żonę, jak razem z Naną tarzamy się w bagienkach i zdechłych gryzoniach… jak porastamy miękkim dziesięciocentymetrowym futrem… jak wyrastają nam ogony… Pogłaskałem pieska.
– O, tak, Nanusiu. Na pewno. Wszyscy powinni tego spróbować.  

Kategorie
Historia i kultura Ilustracja Zwierzaki

Gamethoven

Czasami przychodzi kryska na Matyska, a czasami urodziny na Marka.

Co można podarować melomanowi uwielbiającemu swoją boston-terrierkę i piwo?
No właśnie… Początkowo miał dostać piwo.

Niestety piwo jest artykułem spożywczym, co gorsza sprzyjającym natchnieniu i wielkiej lotności ducha. Siedziałem przy tym piwie patrząc, jak w miarę obniżania się poziomu płynu w butelce podnosi się mój Duch… I takMtak nie dostał piwa, za to ja z tegoż piwa dostałem natchnienie… i efekt tego natchnienia powędrował do Marka na urodziny.

Tak w życiu różnie bywa, gdy popijemy piwa.

Piwo ma swoje heroiczne karty w historii. Nasz książę Leszek zwany Białym nie udał się na krucjatę mimo wszelkich wezwań papieża – uczynił to całkowicie legalnie i otrzymał dyspensę na swoją absencję, gdyż złożył przekonywujące usprawiedliwienie: w Ziemi Świętej nie znali piwa, a on, książę Polski, bez piwa i miodu żyć nie może. Papież uznał tę argumentację, z lekka popartą oświadczeniem księcia, że ma pod bokiem swoich własnych pogańskich Prusów, których zaraz będzie nawracał na miejscu w ramach krucjaty wspomagając się ulubionymi wyrobami lokalnego rzemiosła alkoholowego.

Gdyby komuś wydawało się to epizodem niewiele znaczącym, przypomnę, że w wielkim poemacie Jana Brzechwy pod tytułem „Przygody rycerza Szaławiły” o wszystkich przygodach wzmiankowanego herosa dowiadujemy się właśnie dzięki posiedzeniu przy piwie, odbytym w składzie: rycerz Szaławiła w roli narratora-prelegenta, trzech zuchów-pasibrzuchów pociągających z kufla (każdy miał swój własny kufel a nawet postawili rycerzowi – albowiem grał w nich duch prawdziwego sponsora) a  temu zacnemu towarzystwu sekundował pod stołem Roch, giermek Szaławiły.

Jednakże rycerska karta w historii piwa to nie wszystko. Piwo otarło się o świętość a nawet sprawiło cud uzdrowienia!
Zdarzyło się tak, że w czasach Zygmunta III nuncjusz papieski Ippolito Aldobrandini wielce smakował w naszym krajowym piwie, szczególnie w wareckim. Powrócił później do Rzymu i nawet został papieżem Klemensem VIII. Trzeba trafu, że na tym etapie jego kariera przybrała złowrogi obrót: zachorował od wrzodu, z którym nie poradził sobie nadworny medicus. Nie poddawał się gorączce i walczył ze wszystkich sił, a duchowni, przyjaciele i dworzanie modlili się u jego łoża, by mu tych sił nie brakło.

Jednakże gorączka zdawała się wygrywać te nierówną walkę a rozgorączkowany Klemens VIII przypomniał sobie o napoju, który przynosił mu w Polsce ulgę w upalne dni. Ledwie żywy wyszeptał (mając płoną nadzieję, że jakimś cudem któryś ze świętych mu przyniesie kufelek): o Santa… piva di Polonia… o, Santa… biera di Warca!
Zmartwieni dworzanie uznali to za modlitwy do jakiejś nieznanej im lokalnej świętej, a duchowni posłuszni głowie Kościoła rozpoczęli modlitwy: Santa Piva ora pro nobis…
Ledwie żywy Klemens VIII, wytrawny dyplomata, zachował dość przytomności umysłu, by docenić sytuację. Mimo słabości i cierpienia ryknął śmiechem tak gwałtownym, że pękł mu wrzód – przyczyna choroby.

Skutkiem tego zaczął szybko wracać do zdrowia… I niech ktoś udowodni, że wstawiennictwo świętej Pivy z Polski nie pomogło!

Kategorie
Ilustracja Zwierzaki

Po raz pierwszy… po raz drugi… trzeci… Sprzedane!

Pochwalę się. A co! Na licytacji na rzecz uratowanych tygrysów „Wielka Ucieczka Królików” osiągnęła kwotę 560 zł i poszła w dobre ręce. A pieniądze trafiły od razu na konto „tygrysie”. Specjalne podziękowania dla Pani Justyny, osoby wielkiego serca.

Kategorie
Zwierzaki

Pies Pustynny

 – Tak sobie myślę, że mogłabym być Psem Pustyni. – powiedziała Nanusia przewracając się z boku na bok po piasku.

– Na czym to ma polegać? – podrapałem ją po brzuchu.

– No… Taki Pies Pustyni biega po pustyni… pod wiatr… i w ogóle jest bardzo szybki. Powiewa futerkiem i ogonkiem. I jeszcze goni te wszystkie takie, co uciekają po piasku. – wyjaśniła wystawiając się z lubością do słońca.

– Acha. – część się zgadzała z działalnością Nanusi w ciągu ostatniego kwadransa, z takimi nieistotnymi różnicami, jak to, że „szybki” oznacza raczej bieganie ze wszystkich sił niż jakieś wielkie prędkości… a po piasku nic szczególnego nie uciekało. Rozejrzałem się po Pustyni Błędowskiej. Była trochę bardziej mokra niż inne pustynie i zdecydowanie bardziej zarośnięta. Za to Przemsza, która powinna płynąć przez środek, chwilowo wyschła. Ale to drobiazgi, które nie przeszkadzały ani nam ani psu.

– Ale wiesz, że Pies Pustyni biega z Arabem?

– Przecież możesz zostać Arabem? – popatrzyła na mnie z nadzieją.

Pokiwałem głową twierdząco. Na jej potrzeby wystarczyło, że potwierdzę… Nieprzekraczalne dla ludzi różnice nie miały większego znaczenia dla psiny. Niemniej… należało wspomnieć jeszcze o czymś ważnym.

– Nanusiu, Arab jeździ na koniu.

Aż ją poderwało. 

Panicznie bała się koni od pierwszego spotkania.

– A nie może na czymś innym? – oblizała nerwowo nosek.

Naturalnie, prawdziwy Arab coraz częściej jeździ toyotą, ale nie mam nic podobnego. W dodatku toyota kłóci się z tradycją pustynną tak samo, jak cały ja.

– Może jeszcze jechać na wielbłądzie.

Wielbłąd budził u niej jeszcze gorsze skojarzenia. Oblizała nos ponownie, popatrzyła mi w oczy przez chwilę a potem z wyrazem intensywnego zamyślenia na mordce położyła się na piasku. Machnęła ogonkiem.

– Czy nic się nie da z tym zrobić?

– No… możesz być Nieprofesjonalnym Psem Pustyni. 

– To znaczy wolniejszym?

– To znaczy: bez Araba, konia, wielbłąda, tylko na tej pustyni i mniej więcej dwa razy do roku.

– Może być. – ucieszyła się i z radości zaczęła kopać dołek.

No i właśnie o to chodzi, żeby na wakacjach robić, ile można, gdzie się da i z maksymalnym zadowoleniem, czy nie tak?

 

Kategorie
Fotografia Zwierzaki

Psie Portrety – Murka: pies twarzowy

Pies, proszę Państwa ma siłę wyrazu. Najczęściej jest to siła destrukcyjnie pozytywna – co można zauważyć, kiedy z miłości zliże makijaż kobiety tuż przed wyjściem na wystąpienie publiczne albo przeżuje krawat z tęsknoty.
Ale poza tak efektownymi wystąpieniami jest jeszcze Psi Wyraz Codzienny – takie coś, bez czego psiarze po prostu nie potrafią zbyt długo wytrzymać. Coś, co Murka trenuje ze wszystkich sił…

Kategorie
Fotografia Zwierzaki

Psie portrety: Murka – pies z narzędziem

 

Często spotyka się pogląd, że tylko szympansy potrafią używać narzędzi. To opinia tyleż kłamliwa, co krzywdząca dla psów. Nasze Burki, Nanusie i Murki też używają narzędzi! Tyle tylko, że lepiej od ludzi wiedzą, co z nimi robić. 

Kategorie
Fotografia Zwierzaki

Psie portrety: Murka – pies zrelaksowany

Murka ma skłonność do wypełniania sobą pamięci aparatu. Jak się z nią raz wyjdzie, to zdjęć wystarcza na długo… bo właściwie żal coś odrzucać. Będzie więcej Murki, bo to był owocny dzień zdjęciowy.