Kategorie
Historia i kultura Ilustracja Zwierzaki

Gamethoven

Czasami przychodzi kryska na Matyska, a czasami urodziny na Marka.

Co można podarować melomanowi uwielbiającemu swoją boston-terrierkę i piwo?
No właśnie… Początkowo miał dostać piwo.

Niestety piwo jest artykułem spożywczym, co gorsza sprzyjającym natchnieniu i wielkiej lotności ducha. Siedziałem przy tym piwie patrząc, jak w miarę obniżania się poziomu płynu w butelce podnosi się mój Duch… I takMtak nie dostał piwa, za to ja z tegoż piwa dostałem natchnienie… i efekt tego natchnienia powędrował do Marka na urodziny.

Tak w życiu różnie bywa, gdy popijemy piwa.

Piwo ma swoje heroiczne karty w historii. Nasz książę Leszek zwany Białym nie udał się na krucjatę mimo wszelkich wezwań papieża – uczynił to całkowicie legalnie i otrzymał dyspensę na swoją absencję, gdyż złożył przekonywujące usprawiedliwienie: w Ziemi Świętej nie znali piwa, a on, książę Polski, bez piwa i miodu żyć nie może. Papież uznał tę argumentację, z lekka popartą oświadczeniem księcia, że ma pod bokiem swoich własnych pogańskich Prusów, których zaraz będzie nawracał na miejscu w ramach krucjaty wspomagając się ulubionymi wyrobami lokalnego rzemiosła alkoholowego.

Gdyby komuś wydawało się to epizodem niewiele znaczącym, przypomnę, że w wielkim poemacie Jana Brzechwy pod tytułem „Przygody rycerza Szaławiły” o wszystkich przygodach wzmiankowanego herosa dowiadujemy się właśnie dzięki posiedzeniu przy piwie, odbytym w składzie: rycerz Szaławiła w roli narratora-prelegenta, trzech zuchów-pasibrzuchów pociągających z kufla (każdy miał swój własny kufel a nawet postawili rycerzowi – albowiem grał w nich duch prawdziwego sponsora) a  temu zacnemu towarzystwu sekundował pod stołem Roch, giermek Szaławiły.

Jednakże rycerska karta w historii piwa to nie wszystko. Piwo otarło się o świętość a nawet sprawiło cud uzdrowienia!
Zdarzyło się tak, że w czasach Zygmunta III nuncjusz papieski Ippolito Aldobrandini wielce smakował w naszym krajowym piwie, szczególnie w wareckim. Powrócił później do Rzymu i nawet został papieżem Klemensem VIII. Trzeba trafu, że na tym etapie jego kariera przybrała złowrogi obrót: zachorował od wrzodu, z którym nie poradził sobie nadworny medicus. Nie poddawał się gorączce i walczył ze wszystkich sił, a duchowni, przyjaciele i dworzanie modlili się u jego łoża, by mu tych sił nie brakło.

Jednakże gorączka zdawała się wygrywać te nierówną walkę a rozgorączkowany Klemens VIII przypomniał sobie o napoju, który przynosił mu w Polsce ulgę w upalne dni. Ledwie żywy wyszeptał (mając płoną nadzieję, że jakimś cudem któryś ze świętych mu przyniesie kufelek): o Santa… piva di Polonia… o, Santa… biera di Warca!
Zmartwieni dworzanie uznali to za modlitwy do jakiejś nieznanej im lokalnej świętej, a duchowni posłuszni głowie Kościoła rozpoczęli modlitwy: Santa Piva ora pro nobis…
Ledwie żywy Klemens VIII, wytrawny dyplomata, zachował dość przytomności umysłu, by docenić sytuację. Mimo słabości i cierpienia ryknął śmiechem tak gwałtownym, że pękł mu wrzód – przyczyna choroby.

Skutkiem tego zaczął szybko wracać do zdrowia… I niech ktoś udowodni, że wstawiennictwo świętej Pivy z Polski nie pomogło!