Ten, kto czytał „Nieboszczyka wędrownego”, doskonale zrozumie, z jakimi odczuciami otwierałem kopertę z kolejną porcją kraśnickich opowieści kryminalnych Małgorzaty Kursy. A kto nie czytał – nie pożałuje, jeśli szybko nadrobi ten brak.
Jestem w tej sytuacji, że znam zarówno autorkę jak i pierwowzór Belzebuba, czyli kociego redaktora Frania z portalu KzK… ale czy człowiek naprawdę może poznać Kota? Ta powieść świetnie nadaje się dla kociarzy także i dlatego, że pokazuje, jakie miejsce przypada nam w Świecie Kocich Tajemnic.
A poważnie – jeden z warunków dobrej opowieści realistycznej to poruszanie się w kręgu spraw dobrze znanych czytelnikowi. Pewnie dlatego tak wiele kryminałów opowiada o obracaniu milionami, gwiazdach mediów, spiskach o władzę nad światem, pościgach i salwach tysięcy pocisków z broni palnej skierowanych (po 7zł za nabój + VAT) w super-hi-tech-zaawansowany sprzęt wojskowy (w jego cenie „7” to liczba zer).
Dzięki Bogu Małgorzata Kursa nie zbliża się do tej tematyki. Jej kryminały dzieją się w niezbyt dużym mieście, na osiedlach takich, jakich setki, a sprawy rozwiązują zwykli policjanci… zazwyczaj ci sami, bo na ich komendzie jest raptem kilku, którym można powierzyć rozwiązanie czegokolwiek bardziej skomplikowanego od sznurowadeł. Same wydarzenia kryminalne też mieszczą się w granicach normalności: zwykłe sprawy zwykłych ludzi.
Naturalnie… jest jeszcze kotek Belzebub. On nie jest zwykły i poza Behemotem z „Mistrza i Małgorzaty” trudno znaleźć drugą taką osobistość… z tym, że Behemot jest… tak jakby mniej demoniczny.
Na szczęście to nie koty popełniają zbrodnię w tej opowieści. Robią to ludzie – na sposób ludzki. Kiedy już ochłonąłem z wrażeń – uświadomiłem sobie, że w całej tej serii kryminałów jest pewna głębsza filozofia sięgająca do doświadczeń naszej cywilizacji. Bohaterowie Małgorzaty Kursy nie są specjalnie bohaterscy – czasem ładni, czasem inteligentni, czasem nieprzeciętni ale to wszystko nie wyrasta ponad normalne nasze doświadczenia. Żeby pomóc – nie trzeba wznosić się na wyżyny bohaterstwa. Trzeba tyle, ile do bycia bohaterem we własnym domu: trochę zaangażowania i przyzwoitości.
Jeszcze mniej trzeba, żeby zostać ofiarą. Nasi współobywatele chętnie tłumaczą różne zajścia winą ofiary – ale przecież do bycia ofiarą nie trzeba nic zrobić, wystarczy nawinąć się pod rękę zbrodniarza. A i zbrodniarz nie jest nikim demonicznym (od tego są koty) – do zbrodni popycha najczęściej egoizm, głupota i brak choćby minimalnej ilości empatii.
Banalność zła, zwyczajność heroizmu, przypadkowość ofiar. Brzmi jak diagnoza problemów moralnych naszej cywilizacji? Brzmi. Ale zamiast ciężkiego moralitetu Małgorzata Kursa napisała ciepłą, często śmieszną przypowieść obyczajową z tłumem wyrazistych postaci, mniej lub bardziej zarysowanych ale bardzo charakternych umieszczonych w świecie, który znamy i lubimy tak, jak lubi się te same domowe bambosze czy odwieczny ogródek babci.
Można by napisać, że twórczość Małgorzaty Kursy przypomina wczesną Chmielewską. Ale to nie będzie prawda.
Powieści Gosi są zjawiskiem oryginalnym w naszej literaturze popularnej. Mają wprawdzie za sobą pewną tradycję… niemniej autorka Małgorzata Kursa stanowi indywidualność twórczą wybijającą się wśród innych.
A na dowód przedstawię uzasadnienie kotem: wyliczcie sobie znane i udane portrety Kota w literaturze. Popatrzcie, komu je zawdzięczamy:
Lewis Caroll i Kot z Cheshire,
Iwaszkiewicz i opowiadanie z kotem
Kipling i kot, który chodził własnymi drogami
Janusz Korczak,
Kryłow,
La Fontaine,
Krasicki
Perrault i Kot w butach
T. S. Elliot i jego liczne koty poetyckie
James Herriot i kocie opowieści
Bułhakow i Behemot,
Gradimir Smudja i Vincent,
Do takiego towarzystwa dochodzi Małgorzata Kursa i Belzebub.
Belzebub, który z nudów postanawia zapolować na człowieka, który dopuścił się zbrodni: podpadł Belzebubowi.
Cóż, na myśl o tym, że gdzieś obok jest taki kotek ja sam zaczynam czuć się nieswojo. i doskonale rozumiem prokuratora Jerczyka, który tego kotka widział w akcji.
(POL)