Kategorie
Bez kategorii

Wiedźmy na wakacjach – czyli dwa morderstwa i włeb według Małgorzaty Kursy

 Skrytka pocztowa to dziwna rzecz. Niby mała i ciasna a zmieściły się w niej cztery wiedźmy i jeden duży sekretarek. Wyciągnąłem to towarzystwo upakowane w nową książkę Małgorzaty Kursy i przeczytałem w jeden wieczór.
Pierwsza opowieść o Agencji Literackiej „Tercet” wywołała swego czasu niewielką burzę, była albowiem powieścią z kluczem i spore literackie grono rozpoznało się w bohaterach drugoplanowych.

Przyznaję bez bicia, że nie zadałem sobie trudu aby szukać klucza towarzyskiego w „Wiedźmach na wakacjach” – uważam, że to zajęcie tylko dla sportretowanych. A że sam siebie nie rozpoznałem w książce, to i nie miałem powodu do dalszego szukania.

Zawsze znacznie ciekawsza jest sama opowieść niż odgadywanie: kto? komu? jak? dokopał…

Na pierwszy „rzut mózgiem” (bo rzut okiem dotyczy widzenia a czytanie ze zrozumieniem bardziej angażuje inny organ) „Wiedźmy na wakacjach” mają mniejsze tempo niż poprzednia opowieść i łatwo byłoby tu powiedzieć sobie, że sequele zwykle bywają słabsze.

Ale to jednak nie ten wypadek. Małgorzata Kursa napisała sporo kryminalnych historii z przymrużeniem oka (w tym sequeli) i zawsze umiała utrzymać poziom – nie ma powodu do podejrzeń, że nagle się popsuła z nieznanych przyczyn. Człowiek to nie komputer.

A zatem: spadek tempa to metoda czy autorska wpadka?

Po pierwsze: tempo opowieści oddaje nieźle realia sezonu ogórkowego, w trakcie którego dzieje się akcja.

Po drugie: jest metoda w tym odstępstwie od zasad fabuły z dreszczykiem emocji…

Jak się zastanowiłem – zauważyłem, że mamy tu do czynienia z ciekawym eksperymentem w zakresie opowieści kryminalnej. Zwykle zabawa polega na rozwiązaniu zagadki – na wejściu w role stanowiące jakieś promile grupy zaangażowanej w wydarzenia: czytelnik śledzi bądź to przestępcę bądź detektywa a nie całą resztę.

A może jednak cała reszta jest równie ciekawa?

W tym wypadku idziemy śladem osób, które w każdym kryminale stanowią większość: tych, których rzecz dotyczy ale nie wiedzą, co jest grane? ani nawet nie zdają sobie sprawy, jaka im przypada rola? co się dzieje? i co właściwie im grozi?

Minus tego punktu widzenia polega na zepchnięciu zagadki na plan dalszy, a wyeksponowaniu wątku obyczajowego. Zwolennicy klasycznego kryminału być może poczują się rozczarowani w przeciwieństwie do miłośników literackiego portretu…

Na celowy zabieg wskazuje cała budowa tej historii: mnóstwo energii kontra niewiele wydarzeń, dialogi w charakterystycznym „wiedźmowym” dialekcie i specyficzne poczucie humoru spadające na przypadkowego policjanta i charakterystyczne dla powieści M. Kursy przymrużenie oka – w końcu ta autorka wyrobiła sobie markę sprowadzaniem tradycyjnej sensacji do wymiaru podwórka w małym mieście.

Wiedźmy pokazują, na co je stać – szczególnie, gdy nie mają nic do roboty oprócz spotkania z Niewiadomą. W takich sytuacjach większość ludzi lubi zjeść – Agencja Literacka Tercet nie stanowi wyjątku. Od czytania o wakacyjno-wiedźmowych podlaskich specjałach zrobiłem się głodny w upalny dzień – co świadczy o sugestywności tej historii.

A po jakimś czasie zauważyłem jeszcze coś: postaci z powieści bliższe są polskim realiom i naszym codziennym doświadczeniom niż sprawni i inteligentni spece od poważnych tajemnic. U nas mało co da się załatwić porządnie, bo wszyscy (z organami kontrolnymi na czele) tak samo zaniedbują szczegóły.

Można byłoby się zastanawiać nad realizmem zachowań bohaterek: w ich domu i pod ich bokiem zamordowano dwie znane im osoby a fakt ten spływa po zespole redakcyjnym, jak woda po kaczce. Ale czyż to nie jest aby nasza narodowa cecha?

Małgorzata Kursa pisze kryminały w skali mikro: małe sprawy, niskie pobudki, niewielkie sukcesy, – które z powodu skali wcale nie tracą na wartości.

W jakiś sposób ta metoda wydaje mi się bardziej realistyczna i wciągająca niż śledztwa Sherlocka Holmesa. Ostatecznie głupków łatwiej spotkać na tym świecie niż superintelektualistów.

Kategorie
Historia i kultura

Jeszcze więcej nieboszczyków, czyli śledztwo z pazurem – Małgorzata J. Kursa

Ten, kto czytał „Nieboszczyka wędrownego”, doskonale zrozumie, z jakimi odczuciami otwierałem kopertę z kolejną porcją kraśnickich opowieści kryminalnych Małgorzaty Kursy. A kto nie czytał – nie pożałuje, jeśli szybko nadrobi ten brak.

Jestem w tej sytuacji, że znam zarówno autorkę jak i pierwowzór Belzebuba, czyli kociego redaktora Frania z portalu KzK… ale czy człowiek naprawdę może poznać Kota? Ta powieść świetnie nadaje się dla kociarzy także i dlatego, że pokazuje, jakie miejsce przypada nam w Świecie Kocich Tajemnic.

A poważnie – jeden z warunków dobrej opowieści realistycznej to poruszanie się w kręgu spraw dobrze znanych czytelnikowi. Pewnie dlatego tak wiele kryminałów opowiada o obracaniu milionami, gwiazdach mediów, spiskach o władzę nad światem, pościgach i salwach tysięcy pocisków z broni palnej skierowanych (po 7zł za nabój + VAT) w super-hi-tech-zaawansowany sprzęt wojskowy (w jego cenie „7” to liczba zer).

Dzięki Bogu Małgorzata Kursa nie zbliża się do tej tematyki. Jej kryminały dzieją się w niezbyt dużym mieście, na osiedlach takich, jakich setki, a sprawy rozwiązują zwykli policjanci… zazwyczaj ci sami, bo na ich komendzie jest raptem kilku, którym można powierzyć rozwiązanie czegokolwiek bardziej skomplikowanego od sznurowadeł. Same wydarzenia kryminalne też mieszczą się w granicach normalności: zwykłe sprawy zwykłych ludzi.

Naturalnie… jest jeszcze kotek Belzebub. On nie jest zwykły i poza Behemotem z „Mistrza i Małgorzaty” trudno znaleźć drugą taką osobistość… z tym, że Behemot jest… tak jakby mniej demoniczny.

Na szczęście to nie koty popełniają zbrodnię w tej opowieści. Robią to ludzie – na sposób ludzki. Kiedy już ochłonąłem z wrażeń – uświadomiłem sobie, że w całej tej serii kryminałów jest pewna głębsza filozofia sięgająca do doświadczeń naszej cywilizacji. Bohaterowie Małgorzaty Kursy nie są specjalnie bohaterscy – czasem ładni, czasem inteligentni, czasem nieprzeciętni ale to wszystko nie wyrasta ponad normalne nasze doświadczenia. Żeby pomóc – nie trzeba wznosić się na wyżyny bohaterstwa. Trzeba tyle, ile do bycia bohaterem we własnym domu: trochę zaangażowania i przyzwoitości.

Jeszcze mniej trzeba, żeby zostać ofiarą. Nasi współobywatele chętnie tłumaczą różne zajścia winą ofiary – ale przecież do bycia ofiarą nie trzeba nic zrobić, wystarczy nawinąć się pod rękę zbrodniarza. A i zbrodniarz nie jest nikim demonicznym (od tego są koty) – do zbrodni popycha najczęściej egoizm, głupota i brak choćby minimalnej ilości empatii.

Banalność zła, zwyczajność heroizmu, przypadkowość ofiar. Brzmi jak diagnoza problemów moralnych naszej cywilizacji? Brzmi. Ale zamiast ciężkiego moralitetu Małgorzata Kursa napisała ciepłą, często śmieszną przypowieść obyczajową z tłumem wyrazistych postaci, mniej lub bardziej zarysowanych ale bardzo charakternych umieszczonych w świecie, który znamy i lubimy tak, jak lubi się te same domowe bambosze czy odwieczny ogródek babci.

Można by napisać, że twórczość Małgorzaty Kursy przypomina wczesną Chmielewską. Ale to nie będzie prawda.

Powieści Gosi są zjawiskiem oryginalnym w naszej literaturze popularnej. Mają wprawdzie za sobą pewną tradycję… niemniej autorka Małgorzata Kursa stanowi indywidualność twórczą wybijającą się wśród innych.
A na dowód przedstawię uzasadnienie kotem: wyliczcie sobie znane i udane portrety Kota w literaturze. Popatrzcie, komu je zawdzięczamy:

Lewis Caroll i Kot z Cheshire,
Iwaszkiewicz i opowiadanie z kotem
Kipling i kot, który chodził własnymi drogami
Janusz Korczak,
Kryłow,
La Fontaine,
Krasicki
Perrault i Kot w butach
T. S. Elliot i jego liczne koty poetyckie
James Herriot i kocie opowieści
Bułhakow i Behemot,
Gradimir Smudja i Vincent,

Do takiego towarzystwa dochodzi Małgorzata Kursa i Belzebub.

Belzebub, który z nudów postanawia zapolować na człowieka, który dopuścił się zbrodni: podpadł Belzebubowi.

Cóż, na myśl o tym, że gdzieś obok jest taki kotek ja sam zaczynam czuć się nieswojo. i doskonale rozumiem prokuratora Jerczyka, który tego kotka widział w akcji.

(POL)