Kategorie
Zwierzaki

SPA dla Psa

– Chodź tu. – powiedziałem możliwie przyjaznym głosem, co sprawia mi trochę kłopotów, bo dla psa „przyjazne” oznacza „piszczące jak mamusia”.
Nana leżała w cieniu iglaków, między płotem z siatki a ich pniaczkami i próbowała wyglądać na absolutnie pochłoniętą relaksem… ale to tylko koty potrafią a nasza psina nigdy nie uczy się na zapas. Zmarnowała wszystkie okazje, kiedy Pumiasta mogła udzielać korepetycji. Teraz jej drobne gierki nie wydawały się odpowiednio wiarygodne.
– Chodź tu, Nana. Musimy uczesać futerko.
– Ale ja wam nie przeszkadzam. Czeszcie sobie. Ja tylko leżę. – położyła głowę na trawie – O, tutaj sobie leżę.
– Musimy uczesać twoje futerko. Ty i ja. Nie ja i Ilonka.

– Nie, wcale nie musicie, jest śliczne. – polizała się po boku, żeby mnie przekonać. Naturalnie jeden z setki śmieci, które zaplątały się w nią, musiał akurat teraz podrażnić, więc z zapałem zaczęła go gryźć i wyciągać. Jak zwykle zapomniała, co miała udawać.
– Widzisz, masz w futerku śmieci i one ci przeszkadzają.
– A skąd! Nic tam nie mam. – żachnęła się, zwinęła w kulkę i z pasją zaczęła wyciągać coś z ogona.
– A to co takiego?
– A przeszkadza mi coś w ogonku… czepiło się i nie chce wyleźć.
– Chodź, to ci pomogę. Mam ciasteczko.
Wylazła. Położyła się na trawie z westchnieniem i wywaliła brzuszek do słońca. W ogonie siedział sobie patyk, który owinął się na mokro podczas wczorajszego łażenia po krowim wodopoju i tak zasechł. Mogła go wyrwać ale nie wyjąć bez strat w futerku. Wyjąłem go i zacząłem czesać futerko – delikatnie, bo miała prawie tyle rzepów i nasion, ile włosów. A Nana najwyraźniej znowu zapomniała o chowaniu się przed grzebieniem i drzemała na trawie. Trudno jej się dziwić. W naszym małym wynajętym domku było wszystko, czego potrzebowała, łącznie z płotem, zza którego mogła szczekać na obcych i sąsiadami, którzy świetnie wchodzili w tę rolę.
Dzisiaj wyjątkowo nie wybieraliśmy się nigdzie… i chciałem nieco zadbać o jej futro, bo inaczej musiałbym je strzyc po powrocie do Krakowa.
Właśnie wyczesałem dolną połowę psiny i wszystkie łapki, kiedy coś do niej dotarło.
– Miałeś mi dać ciasteczko! – usiadła i spojrzała mi w oczy z wyrazem świeżo obudzonego geniuszu. Dostała je. Najwyraźniej zakończyliśmy dbanie o pieska…
– A czego chciałeś od mojego futerka? Przecież jest takie puszyste i miękkie… – obwąchała sobie chorągiewki przy przednich łapkach.
– Ano jest. – zgodziłem się uprzejmie i pokazałem jej dwa wielkie kłęby patyków, rzepów, cyganek i innego śmiecia wplątanego solidnie w wyczesany podszerstek – Aż dziwne, że to wszystko się zmieściło w takim zadbanym futerku.
– Może ktoś przyniósł. Albo wiatr przywiał. – wyjaśniła. Psy (a szczególnie Nana) niespecjalnie przejmują się przeszłością, zwłaszcza tą kłopotliwą.
– A nie ty przyniosłaś na sobie?
– No co ty, przecież ja dbam o wygląd!
Przypomniałem sobie ostatnie dni i jakoś nie mogłem w to uwierzyć.
– A do krowiego wodopoju wpadłaś przypadkiem?
Pognała do niego jak nawiedzona i celowo wlazła przez najbardziej czarne błoto a potem nie chciała wyjść. I zamiast się wytrzepać – pozwoliła, żeby muł stwardniał w kruszącą się powoli skorupkę, którą z trudem wyczesałem dzisiaj. I to tylko dzięki temu, że sporą jej część już wcześniej wymieniła w zaroślach na patyki i inne roślinne resztki.
Rozstawiła uszy jak anteny i zrobiła zamyśloną minę…
– Nic nie rozumiesz… pewnie dlatego, że nie masz futra.
– Rozumiem, że piesek będzie czysty albo szczęśliwy. W końcu mamy wakacje.
Położyła się z westchnieniem i oparła nos na przednich łapach.
– Myślisz, że się obijam? A wiesz, jaka to ciężka praca? – sapnęła ciężko, najwyraźniej obowiązki ją przygniotły.
– A nad czym tak ciężko pracujesz? Oczywiście poza gonieniem myszy i uciekaniem przed bocianami…
– Nie śmiej się. Musiałam przez te wakacje opracować SPA dla psów. I prawie już skończyłam. Teraz testuję metodę.
– A wiesz, że nie wolno testować na zwierzętach?
Chyba ją wytrąciłem z równowagi tym stwierdzeniem.
– Ale ja nie na zwierzętach, tylko na sobie!
Zdecydowałem, że lepiej nie tłumaczyć jej znowu różnic między ludźmi i zwierzętami. Już kilka razy nie przyjęła ich do wiadomości.
– Nie zauważyłem, żebyś coś specjalnego robiła…
– O, to bardzo dobrze. Znaczy, że metoda działa. – wywaliła zadowolony język – My, psy, nie mamy tyle czasu co ty, musimy dbać o siebie przy normalnej psiej pracy.
– Przez włażenie gdzie popadnie, w co popadnie i byle śmierdziało?
– Nic nie rozumiesz! – Nie była pewna czy może się oburzać, więc gwałtowny początek zakończyła polizaniem mnie po twarzy i przewróciła się na plecy. Zresztą rozmaitych smrodków nigdy nie uważała za coś niemiłego, nie obrażała się też o aluzje zapachowe.

– No to mi wytłumacz po kolei… Rano tarzasz się po trawie…
– Wcale się nie tarzam! Futerko należy zwilżyć wodą demineralizowaną przed użyciem! Najlepiej tą, co leży rano na trawie…
Zadziwiła mnie. Nie podejrzewałem jej o znajomość słów dłuższych niż czterosylabowe. Ale… rzeczywiście, tarzała się po rosie. Metoda zapowiadała się interesująco.
– A jak się wytarzasz, to zapominasz o wszystkim i lecisz na łąkę… – zasugerowałem następny punkt programu. Spojrzała na mnie tak, jak nigdy nie spojrzałaby na zdechłą mysz… bo myszy (zdechłe) mają dla niej duży potencjał rozwojowy.
– Futerko trzeba lekko podgrzać przed dalszymi etapami ale nie z wierzchu tylko od spodu… Jak mam to zrobić bez biegania? Siebie muszę rozgrzać… no i dosypać środka polerującego włosy na błysk…
– Kurzu z polnej drogi, dobrze rozumiem?
Pomachała ogonem z uznaniem i położyła się w postawie „waruj”, żeby zachować odpowiednio poważny wygląd podczas wykładu.
– Żeby futerko się polerowało na mokro – trzeba biegać i powiewać wszystkim… to się musi ruszać. No i zwilżać w mokrej trawie…
– To dlatego biegasz po łące… a jeśli kopiesz dziurę, to też pomaga polerować futerko?
– Nieee… kopię dziurę, bo potrzebuję kreta albo myszy. No wiesz, drugie danie pierwszego śniadania.
– Ale obsypujesz sobie brzuszek ziemią i błotem!
– No tak. To jest maska mineralna na skórę. Markowa! Nazywa się „Miss Meadow”. No wiesz, taka czyszcząca i odżywcza… Jakbyś jeździł brzuchem po błocie to też byś miał taką delikatną skórkę jak ja! – z dumą wywaliła do góry brzuszek lekko pękaty i porośnięty rzadkimi długimi włosami… Spojrzałem. No tak… Jasne. Każdy powinien mieć taki brzuszek. Niekoniecznie własny… ale brzuszek pieska też się liczy. Obiecałem sobie częstsze pokładanie w kałużach.
– No dobra… masz środek polerujący na futerku, polerujesz, zwilżasz, nakładasz maskę mineralną na brzuszek…
– I myszę do brzuszka! – uzupełniła z naciskiem. Nigdy jeszcze nie upolowała myszy w norze, mimo wszystkich sukcesów myśliwskich na powierzchni ziemi.
– I powiedzmy, że masz myszę do brzuszka… ale co to ma wspólnego z tarzaniem się w zdechłym krecie?
– Maska biologiczna „La femme des marais”! – wyjaśniła patrząc z uszami sterczącymi ostro w górę – Od polerowania futerko mogłoby stać się łamliwe!
Wolałem nie pytać o szczegóły. Niektóre rodzaje stosowanych przez nią masek biologicznych przyprawiały mnie o lekki niesmak. Zmieniłem temat.
– A przed bocianem uciekasz dla utrwalenia maski?
– Ja nigdy nie uciekam przed bocianem! – Aż usiadła z oburzenia – A co to jest bocian?
– Ten duży biało-czarny ptak z czerwonym dziobem, przed którym wiałaś wczoraj… i przedwczoraj… i dwa dni temu… Odkąd tu jesteśmy prawie codziennie biegniesz do niego a kiedy startuje – uciekasz.
– A… ten… no… no to po masce biologicznej posypuję futerko maską torfową „Summer Peat”. – w zmienianiu tematu Nana była mistrzynią świata. – No wiesz, biegam po suchej drodze przez torfową łąkę, to się samo posypie.
Wiedziałem. Byłem przykurzony na brązowo po każdym przejściu przez pastwisko a Ilonkę złościł nalot na ubraniach sięgający pasa. Nawet pies trzy razy wyższy od Nany miałby na sobie tę borowinę…
– Tylko, że na sucho torf niewiele daje – westchnęła Nana i w zadumie podrapała się za uchem. Coś mi zaświtało.
– To dlatego włazisz do krowiego wodopoju?
– To miejsce jest super! Wiesz, woda ma dodatki roślinne regenerujące cerę, z mnóstwem witamin i mikroelementów!
Woda wyglądała na czystą ale tam, gdzie nasza psina lubiła wleźć, była pokryta rzęsą… ale bardziej zadziwiło mnie biochemiczne wykształcenie u pieska.
– Nanułka, a co to są te mikroelementy i witaminy? – postanowiłem ją wypróbować.
– Witaminy to te zielone listki na wierzchu, nie wiedziałeś? A mikroelementy to sobie pływają przy dnie. Trudno je złapać, bo uciekają jak głupie. A raz widziałam takiego makroelementa ale odpłynął. Miał kolorowe płetwy.
– A ja myślałem, że to ryby…
– Tak też się nazywają? Tyle jest nazw na świecie… i po co aż tyle? – zmarszczyła nos i podjęła wykład – W tej rzece jest też na brzegu i dnie taka doskonała maseczka kosmetyczna… nazywa się „L’odeur de la Boue”… świetnie robi na łapki.
Kiedy wyłaziła z wodopoju, miała łapki pokryte grubą warstwą czarnego mułu z dna. Kiedyś sam tam wlazłem z ciekawości, szukając przeprawy bliższej niż mostek, po którym chodzimy zazwyczaj. Wyglądało to jakbym wlazł boso a wylazł w czarnych „gumowcach” do kolan. Najwyraźniej ja też zrobiłem sobie maseczkę. Nie wiedziałem, że taki ze mnie „kosmetyk”… Ale Nana dorobiła teorię naukową do chlapania się w błocie a to już coś. Na ogół pieski włażą w bagno bez jakichś poważniejszych ambicji.
– Niech zgadnę… jak potem biegasz po wysokiej trawie na pastwisku to robisz sobie masaż?
– No… bo trzeba zebrać nadmiar maseczek i pobudzić krążenie.

Za każdym razem krąży wokół nas, dopóki nie wyjdziemy na drogę i powiewa ogonem. Wygląda na mocno pobudzoną… prawdę powiedziawszy, jak tylko na nią nie patrzymy – podbiega od tyłu i znienacka szczeka. Ktoś obcy mógłby paść na zawał.
– A na drodze odpoczywasz po tym wszystkim?
– Czy ja wyglądam na lenia? – spojrzała z wyrzutem. Zastanowiłem się. Przez większość dnia i całą noc spała na plecach, od czasu do czasu przebierając łapkami i poszczekując. Wygląda na to, że pracowała nawet we śnie.
– Wiem, że cały czas pracujesz. – potwierdziłem, bo szanuję jej prawo do definiowania pracy po psiemu. Pomerdała ogonem i wróciła do wykładu.
– Na drodze trzeba podsuszyć, żeby maska mineralna i biologiczna stwardniały. Potem trzeba je pokruszyć i spłukać.
To wyjaśniało dlaczego po trzystu metrach polnej drogi znowu właziła do rzeki i moczyła się razem z nosem. Proces dbania o futerko wymagał mnóstwa czasu i wysiłku… i pomyśleć, że ludzkie kobiety po prostu idą na godzinę do fryzjera albo kosmetyczki. Nana westchnęła ciężko. Może pomyślała o tym samym, co ja.
– Po spłukaniu muszę futerko powoli wysuszyć przed ostatnią fazą.
Kolejna tajemnica wyjaśniona: bieg po lesie między rzeką i plażą ma sens a machanie ogonkiem i okolicznym futerkiem nie wynika z przypadkowych humorów, tylko ze złożonego procesu kosmetycznego. Pokręciłem głową. Znam Nanę od dwóch lat a nie posądzałem jej o tak skomplikowane strategie. Zawsze wydawało mi się, że biega i wtyka wszędzie nos a życie samo jej się układa.
W tej konkretnej chwili Nana ułożyła się wygodniej na trawce. Na moment podniosła głowę, potem gwałtownie przewróciła się na bok. Poruszyła kilka razy łapkami jakby wykonywała próbę gestykulacji, po czym nagle złapała się za nos. Pokiwała się trochę w tej pozycji sprawdzając czy nos należycie trzyma się swojego miejsca, po czym westchnęła głęboko. Byłem pewien, że zapomniała już o czym rozmawialiśmy, ale znowu mnie zaskoczyła.
– Wiesz jaki ważny jest czas suszenia futerka przed następnym etapem? – podjęła temat dokładnie tam, gdzie przerwała.
Pokiwałem głową ze zrozumieniem. Nie mam takiego futerka ale często starannie suszę różne rzeczy w pracy, akwarele i takie tam…
– Jak za bardzo wyschnie, to nie będzie mięciutkie. – Przerwała, żeby podrapać się po uchu – Powinno być jeszcze troszkę wilgotne. Ale jak będzie mokre, to potem źle się ułoży. Czasem muszę biec, żeby zdążyć.
– Rozumiem… – naprawdę coś zrozumiałem: mianowicie, dlaczego czasami wcale się nie spieszy do morza a kiedy indziej pędzi na przełaj przez zamki z piasku i kocyki pełne plażowiczów depcząc po plecach i torebkach z jedzeniem. Dla ludzi czas to pieniądz a dla Nanusi – czas to futerko.
Milczeliśmy razem przez dłuższą chwilę zanim zapytałem:
– A następny etap?
– Solankowa mineralizacja neptuniczna.
– Co proszę?
Spojrzała na mnie jak bibliotekarz na analfabetę.
– No… muszę ostrożnie zwilżyć futerko wodą morską!
Pokiwałem głową i zapytałem:
– A dlaczego boisz się wody?
Położyła głowę na łapkach.
– Za dużo jej jest. Rzeczy, które się ruszają, nie powinny być takie duże. Konie są za duże. Krowy są za duże.
Mówiła szczerze – kiedy spotkała krowy na drodze, uciekała do najbliższej dziury w płocie.
– No ale krowy są pożyteczne… – spróbowałem ją przekonać – Mała krowa nie mogłaby zrobić dużej kupy…
– Mogłaby się postarać. Wszyscy by tylko szli na łatwiznę. – mimo całego zamiłowania do nie oczyszczonych krowich żołądków oraz zainteresowania dla post-krowich pozostałości na pastwisku Nana nie lubiła zbyt dużych stworzeń. Spróbowałem delikatnie zmienić temat.
– Myślisz, że jak będziesz szczekała na fale, to morze zmaleje? – kiedy dobiegała do wody, pozwalała się opryskać a nawet ochlapać grzbiet ale potem nie właziła głębiej niż do połowy łapek i próbowała ugryźć falę. Pomysł obszczekania morza jeszcze jej nie przyszedł do głowy.
– Jutro spróbuję.
– Jak skończysz z dbaniem o futerko?
Spojrzała na mnie zdumiona aż jej się uszy postawiły.
– Przecież po zaneptunowaniu musi być piaskowanie!
– Co?

– A co ja robię jak wyjdę z morza?

Zawsze tarzała się w piasku jeżdżąc po nim nosem i odpychając się tylnymi łapkami a potem kopałas obie dołek w najlepszym miejscu w naszym grajdołku i spała przez dwie godziny. Przy okazji wbijała sobie w mokre futerko tyle piachu, że wyglądała jak skorupiak.

– Nic nie robisz.
Aż zipnęła z oburzenie.
– Jak to nic? Muszę zmieścić w futerku co najmniej kilo piasku! Wiesz, jakie to trudne? I wypolerować futerko na mokro, żeby po wysuszeniu została na nim morska sól! I nie mogę się ruszać przy suszeniu bo ją zetrę!
– Przecież i tak zetrzesz sól z futerka, jak wytrzepiesz piasek.
– Wcale nie… jak już się wysuszę to nie trzepię, tylko wywiewam.
– Co robisz?
– Idę na spacer pod wiatr. A wiatr wydmucha ze mnie cały piasek. I wtedy już mam takie miękkie futerko, że aż sama sobie zazdroszczę!
Spojrzałem w notatki robione dyskretnie na boku. Wygląda na to, że Nana poświęcała każdy dzień wakacji na tak skomplikowaną kurację futerkową… i aż pożałowałem psiny.
– Nanusiu, ale przecież na to wydmuchiwanie piasku wybierasz się, jak zaczynamy powoli myśleć o powrocie z plaży. A w drodze znowu się kurzysz i moczysz i włazisz w błoto… i masz je całe w strąkach i paprochach z krzaków. Czyli zadbane futerko masz przez jakieś pół godziny po całym dniu starań.
Złapała się obiema łapkami za nos. Potarła głową o trawę. Westchnęła ciężko, jak hamująca ciężarówka.
– A możesz mi zrobić morze pod domem? Żebym miała je jak wracamy z plaży?
– Mogę – bezczelnie postanowiłem podnieść swój prestiż w psich oczach – ale wtedy morze będzie jeszcze większe.
Ten aspekt sprawy najwyraźniej nie przypadł jej do smaku. Nie lubiła powiększania rzeczy ogromnych.
– Noo… Nie jest łatwo dbać o futerko, jak się jest pieskiem.
Spojrzałem na garści śmiecia wyczesanego z Nanusi. Rzeczywiście, nie było łatwo, zwłaszcza, że uciekała przed grzebieniem jeszcze szybciej niż przed bocianem. Jeśli zrezygnuję z czesania – Nana dorobi się dredów. A ponieważ nie zdradza chęci przyłączenia się do rastafarian, musiałbym ją ostrzyc. To by dopiero była tragedia. Też sobie westchnąłem.
Najwyraźniej moje współczucie poprawiło Nanusiowy stosunek do świata, bo podsumowała:
– Ale i tak mi się udaje. – przewróciła się na plecy – Zobacz, jakie mięciutkie. I tu, przy uszach.
Przy uszach każdy pies ma mięciutkie futerko ale nie chciałem jej dołować.
– Rzeczywiście. – powiedziałem głaszcząc i smerając w poszukiwaniu przegapionych rzepów.
– No widzisz? – pokręciła się z zadowoleniem – wszystko dzięki mojej metodzie „SPA dla Psa”! Zrobiłam się taka atrakcyjna! I w ogóle!
Spojrzała mi w oczy i dodała:

– Jakbyście robili to, co ja to też mielibyście takie śliczne futerka na brzuchu… i ogonki!
Wyobraziłem sobie siebie i moją żonę, jak razem z Naną tarzamy się w bagienkach i zdechłych gryzoniach… jak porastamy miękkim dziesięciocentymetrowym futrem… jak wyrastają nam ogony… Pogłaskałem pieska.
– O, tak, Nanusiu. Na pewno. Wszyscy powinni tego spróbować.  

Kategorie
Zwierzaki

Pies Pustynny

 – Tak sobie myślę, że mogłabym być Psem Pustyni. – powiedziała Nanusia przewracając się z boku na bok po piasku.

– Na czym to ma polegać? – podrapałem ją po brzuchu.

– No… Taki Pies Pustyni biega po pustyni… pod wiatr… i w ogóle jest bardzo szybki. Powiewa futerkiem i ogonkiem. I jeszcze goni te wszystkie takie, co uciekają po piasku. – wyjaśniła wystawiając się z lubością do słońca.

– Acha. – część się zgadzała z działalnością Nanusi w ciągu ostatniego kwadransa, z takimi nieistotnymi różnicami, jak to, że „szybki” oznacza raczej bieganie ze wszystkich sił niż jakieś wielkie prędkości… a po piasku nic szczególnego nie uciekało. Rozejrzałem się po Pustyni Błędowskiej. Była trochę bardziej mokra niż inne pustynie i zdecydowanie bardziej zarośnięta. Za to Przemsza, która powinna płynąć przez środek, chwilowo wyschła. Ale to drobiazgi, które nie przeszkadzały ani nam ani psu.

– Ale wiesz, że Pies Pustyni biega z Arabem?

– Przecież możesz zostać Arabem? – popatrzyła na mnie z nadzieją.

Pokiwałem głową twierdząco. Na jej potrzeby wystarczyło, że potwierdzę… Nieprzekraczalne dla ludzi różnice nie miały większego znaczenia dla psiny. Niemniej… należało wspomnieć jeszcze o czymś ważnym.

– Nanusiu, Arab jeździ na koniu.

Aż ją poderwało. 

Panicznie bała się koni od pierwszego spotkania.

– A nie może na czymś innym? – oblizała nerwowo nosek.

Naturalnie, prawdziwy Arab coraz częściej jeździ toyotą, ale nie mam nic podobnego. W dodatku toyota kłóci się z tradycją pustynną tak samo, jak cały ja.

– Może jeszcze jechać na wielbłądzie.

Wielbłąd budził u niej jeszcze gorsze skojarzenia. Oblizała nos ponownie, popatrzyła mi w oczy przez chwilę a potem z wyrazem intensywnego zamyślenia na mordce położyła się na piasku. Machnęła ogonkiem.

– Czy nic się nie da z tym zrobić?

– No… możesz być Nieprofesjonalnym Psem Pustyni. 

– To znaczy wolniejszym?

– To znaczy: bez Araba, konia, wielbłąda, tylko na tej pustyni i mniej więcej dwa razy do roku.

– Może być. – ucieszyła się i z radości zaczęła kopać dołek.

No i właśnie o to chodzi, żeby na wakacjach robić, ile można, gdzie się da i z maksymalnym zadowoleniem, czy nie tak?

 

Kategorie
Fotografia Zwierzaki

Psie portrety – pies wiosenny

 Nana wiosną zyskuje na sile wyrazu – każda zmiana pory roku jej zdaniem jest zmianą na lepsze, bo nasz piesek szybko się nudzi jednostajnością. Ale niezależnie od pory roku jedno jest pewne: kiedy Wielki Psi Projektant zabierał się do tworzenia Nanusi – miał pod ręką tylko cyrkiel.

Kategorie
Zwierzaki

Nana i ptaki krukowate.

Nanusia ostatnio wykazuje skłonności do ptaków krukowatych. Może dlatego, że ma mniej spotkań z psimi kolegami a może tak ją nastraja jesień. Oczywiście nie udało mi się jeszcze złapać tego w obiektyw ale postaram się rzecz całą opisać w miarę możności sensownie.

Zdarzenie nr 1.

Nanusia spaceruje sobie wśród drzew. To samo robi grupa srok i kawek. Łażą po trawniku, szukają czegoś w liściach i zachowują wzajemny dystans. Do psiny dociera, że taka ilość drobiu snującego się po trawniku, to zwykłe marnotrawstwo. Rzuca się z szczeknięciem w stronę kilku ptaków. Uciekają a Nana zadowolona z dowcipu goni je przez chwilę, po czym zajmuje się wtykaniem nosa w trawę.

W tym momencie na scenę wchodzą trzy młode sroki. Zlatują z ogrodzenia i na piechotę podkradają się do psa z trzech stron. Kiedy są o pół metra od ogona – Nana odwraca się nagle i goni je trzema susami. Sroki uciekają na płot. Pies się zatrzymuje, po czym idzie swoją drogą. Sroki zeskakują i oskrzydlają swój obiekt pożądania: puchaty ogonek. Jedna z nich skacze i już ma skubnąć, kiedy Nana odwraca się i odpiera atak. I tak jeszcze trzy razy. Za każdym razem do ogonka był tylko jeden ptasi skok. Wyglądało na to, że pies i ptaki bawią się równie dobrze. Nanka poszczekiwała za każdym razem. Ostatecznie nadciągnęły posiłki w postaci trzech psów z właścicielami i nieco rozczarowane sroczki przeniosły się na plac zabaw. Ale dalej tęsknie patrzyły w stronę odchodzącej Nany. Zresztą ona też chętnie skubałaby ich ogonki.

Zdarzenie nr 2.

Poszliśmy na Błonia. Pierwszy raz po dłuższej przerwie wywołanej deszczami, więc wyposzczony spacerowo psiak biegał po trawie i udawał, że jest wyścigówką. Na wykoszonym fragmencie zobaczyła stado krukowatych, więc postanowiła je spłoszyć. Na moment zrobiło się czarno tuż nad trawą, kiedy kilkadziesiąt ptaszydeł wystartowało równocześnie. Nanusia aż podskoczyła ale kłapnęła tylko zębami w powietrzu. Cóż, psy nie są stworzone do akrobacji lotniczych. Pobiegała sobie pod wirującym stadem ale ptaki rozproszyły się i poleciały grupami w różnych kierunkach – tam, gdzie można znaleźć robala a pies jeszcze nie dotarł. Nana też uznała, że nie jedna jeszcze wrona na nią w życiu czeka i poleciała przed siebie… ale nie podejrzewała, że Wrona Przeznaczenia jest tuż-tuż. Ona tymczasem zatoczyła koło i zajęła pozycję za psem. A potem przypikowała zgodnie z wszelkimi regułami sztuki określonymi przez asów I wojny światowej. Zanim jednak trafiła psi ogon, Nanusia odwróciła się i skoczyła do nadlatującego siwego ptaszyska. Tylko gwałtowny manewr metr nad ziemią uratował wronę przez oskubaniem. Pognała w górę jak Niemiec na messerschmitcie i zatoczyła duży okrąg. Najwyraźniej uznała, że podchodzenie do psa pod słońce było błędem, bo spróbowała ponownie z innego kierunku. Ale pies najwyraźniej miał wbudowane lusterko wsteczne, bo zareagował szybkim zwrotem i szczeknięciem. A potem pobiegł za przeciwnikiem. Takie przejęcie inicjatywy wrona uznała za niedopuszczalne. Skręciła ostro i przeleciała nisko nad Naną. Szybkie szczeknięcie, zwrot i psi atak – starcie pozostało nierozstrzygnięte. Wrona obserwowała Nanę z powietrza przez chwilę, spróbowała jeszcze jednego podejścia. W tym celu wylądowała w trawie i zaczęła iść piechotą wzdłuż ścieżki udając, że szuka czegoś wśród zieleni. Zdołała podejść na metr do ogonka, ale pies czuwał mimo wszystko. Jak poprzednio skończyło się to szczekaniem i pogonią, tym razem bez dalszego ciągu.

I niech mi ktoś powie, że zabawa nie łączy ponad podziałami.

Kategorie
Fotografia Zwierzaki

Psie portrety – cz.6 Pies na fali

Romek Pawlak napisał kiedyś powieść pt. Psia fala, poświęconą głównie zjawiskom wokółpsim i przyosiedlowym. Naturalnie nie wyczerpał tematu, bo i jak? Tu jedna powieść nie wystarczy. Aby to ogarnąć potrzebna jest jakaś szczególna teoria, jakis geniusz na miarę Einsteina… a może i Zweisteina, ewentualnie Dreisteina… a i Vierstein miałby co robić.

Dość łatwo zauważyć, że psy podlegają falowaniu.  Nanusia faluje na kilka sposobów: futerkiem sadełkiem i całym psem, o ile cały pies znajdzie się w wodzie. I tak trzymać!

  

Kategorie
Zwierzaki

Psie portrety – cz.4 Piesosobowość

Pies ma swoją siłę wyrazu, a do tego zazwyczaj jest osobowością wielowymiarową. Wymiary psa oznaczamy zazwyczaj wielkością psi3D.

Co znaczy psi3D – wyjaśnię na przykładzie Nanusi.

Wszystkie wymiary psa są wielkościami względnymi. Byłoby okrucieństwem poniżać pieska np. z powodu krótkich łapek, dlatego przy pomiarach zawsze stosujemy odpowiednie poprawki.

1. Długość psa to odległość od nosa do tego psiego elementu, który akurat jest najdalej. Na załączonym zdjęciu długość mierzymy do końca najdłuższego włosa w ogonku. Czasami możemy do długości psa włączyć rozwiniętą smycz  – takie podejście ma sens zwłaszcza wtedy, gdy na końcu smyczy zaczepił się zdyszany właściciel pieska.

2. Wysokość psa to odległość od skrajnego punktu psiny do poziomu odniesienia.

Dzięki takiej metodzie pomiaru Nanusia miewa prawie dwa metry, jeśli punktem odniesienia jest kot, którego trzeba zdjąć z drabiny.

Czasami ma około 70 cm wysokości – gdy sięga po przysmaczek.

Dopuszczalne bywa mierzenie bezwzględnej wysokości psa – pod warunkiem, że mierzymy ją od poziomu morza do nastroszonego ucha.

Dla uzyskania zadowalającego wyniku możemy wejść z pieskiem na Skrzyczne albo na Kasprowy.

3. Szerokość (mylona czasem z grubością, szczególnie przez niektórych weterynarzy). Psy mają do niej całkiem inne podejście niż ludzie – i bardzo słusznie.

Szerokość psa to prestiż. Mierzymy ją na wiele sposobów ale najpopularniejsze są dwa:
Pierwsza szerokość jest po prostu średnicą okręgu, po którym omijamy psa z daleka, jeśli jest to np. drzemiący amstaff lub zagniewany yorkshire terrier.

Druga szerokość to odległość od najbardziej nastroszonych kudełków na boczkach. Przy odpowiednim treningu piesek potrafi ten wymiar dosłownie podwoić bez przybierania na wadze.

4. Głębia – zasadniczo pies jest zbyt praktycznym stworzeniem, by bawić się w mistykę. Niemniej posiada bardzo głęboki wymiar duchowy. Tę głębię widać za każdym razem, gdy  czeka na napełnienie michy.

Ale głębokość psa polega nie tylko na oddaniu kwestiom ducha albowiem pies potrafi całkowicie dosłownie podążyć w głąb. I tylko kompletny głąb nie zgodzi się z tą obserwacją.

5. Czas – bez wątpienia jest to jeden z najbardziej niezwykłych wymiarów: trudny do kontrolowania i mierzenia,  wymykający się próbom utrzymania go w garści… Wie o tym każdy, kto spróbuje zdążyć na pociąg pakując się w ostatniej chwili albo przygotować do egzaminu po ciężkiej sesji imprezowej.

Czas jest niezwykłym wymiarem – a pies ma go mnóstwo.

Ponadto pies powinien mieć nosa. Przede wszystkim do wściubiania nosa i nie wystawiania go w razie potrzeby.

Kategorie
Zwierzaki

Pisane psem – PPPOiW

Siadłem sobie wygodnie przy oknie – herbatka na kaloryferze, książka w łapie… i w tym momencie przydreptała Nana, usiadła dokładnie naprzeciwko i z podejrzaną inteligencją w spojrzeniu zaczęła się na mnie gapić. Nachalność u psa zawsze jest jakąś formą walki o władzę w domowym stadzie, dlatego na wszelki wypadek spojrzałem na nią groźnie i zapytałem surowo:
– A co pies tu robi?
Zamiast odsunąć się gdzieś dalej ze spuszczonym nosem odpowiedziała z żarem niewinności i inteligencji w orzechowych oczkach:
– Instaluję PPPOiW.
Brzęk mojej opadającej szczęki słychać było pewnie u sąsiadów.
– Co proszę?
– Psi Punkt Poboru Opłat i Wynagrodzeń.
Zabrzmiało to tak, jakby koty podsunęły Nanusi swoje własne pomysły. Co zresztą było całkiem możliwe, jako, że pod ich wpływem zaczęła różne rzeczy łapać przednią łapą zamiast zębami. 
– A za co niby te opłaty?
Najwyraźniej nie zastanawiała się zbyt długo nad tą kwestią, bo opuściła uszy i nieco straciła pewność siebie.
– Za urodę? – zaryzykowała
– Uroda nie jest na sprzedaż, więc nie należy za nią płacić. Mogłabyś zbrzydnąc od tego.
– Naprawdę? – oblizała nerwowo nos.
– Oczywiście. Kupione dziewczyny są o wiele brzydsze niż te, których nie da się kupić – wygłosiłem pouczenie ze śmiertelną powagą.
Przez chwilę ruszała uszami próbując szybko wymyślić jakiś tytuł do wypłaty.
– Za bycie pieskiem tutaj?
– Za to masz wyżywienie i dom. – zrobiłem stosownie surową minę – Chyba, że chcesz rozliczać się osobno za takie rzeczy… za ogrzewanie, wodę, udostępnienie kotów, czynsz za sześć łóżeczek w najlepszych lokalizacjach, opłaty przewodnickie za spacery poza miastem, obstawa na wypadek spotkania Wielkich Kudłatych Psów, ochrona przed widokiem konia na pastwisku… wątpię, żeby Ci się opłaciło.
– Za głaskanie?
– A czy ja cę w tej chwili głaszczę?
– No tak, ale zawsze możesz. – przybrała wybitnie głaskalniczy wygląd.
– To wtedy pogadamy. – Opanowałem chęć sięgnięcia do jej aksamitnych uszek.
– A za inteligencję?
– Rozum sam w sobie jest nagrodą a nie powodem do nagród – pożyczyłem tok rozumowania od któregoś ministra obcinającego wydatki na szkolnictwo.
Nana najwyraźniej nie spodziewała się aż tylu problemów na drodze do uzyskania nadprogramowych przysmaczków, bo przez chwilę myślała z opuszczonymi uszami.
– A jak cię poliżę?
– Nigdy nie handluj objawami uczuć. Kupowane uczucia nie są wiele warte.
– Za wierność?
– Próbujesz powiedzieć, że mogłabyś być niewierna? – zmarszczyłem groźnie brwi. Pomerdala ogonem, żeby rozwiać tak niebezpieczne podejrzenia.
– A jak zrobię „siad”? – zademonstrowała najlepsze wykonanie komendy w ciągu ostatnich dwóch lat.
– Nie prosiłem cię o to, więc siadaj sobie za darmo. – „Siad” i „waruj” zazwyczaj każemy jej robić, żeby nie dawać przysmaczków za darmo. Wszelką darmochę Nana interpretuje jako daninę dla wodza stada i zaraz potem zaczyna sprawiać kłopoty. Tym razem jej wystąpienie było zwyczajną próba wyłudzenia, gdyby się powiodło – psina uznalaby, że jest w domu szefem. A to szybko prowadzi do nieprzyjemnych starć. Nie mogłem jej ustąpić biorąc pod uwagę fakt, że to ona zaczęła całą sprawę.
– A „waruj”? – wykonała popis, który był nie tyle warowaniem, co majstersztykiem komandoskiej energii. Niemal zapadła się w parkiet.
– Patrz poprzednia odpowiedź.
– A za posłuszeństwo?
– A od kiedy samowolne instalowanie czegokolwiek jest objawem posłuszeństwa?
– A tak po prostu bez powodu? Zobacz, jaki mam pusty brzuszek!
Pogłaskałem. Brzuszek był raczej okrągly, podobnie jak reszta psiny. Skubnąlem fałdkę na boku.

– To wygląda raczej jak powód do diety niż do dokarmiania. Przy każdym spotkaniu doktor mówi, że powinnaś schudnąć o dwa kilo.
Przerażona dwiema grozami swojego życia – doktorem i dietą – zwinęła PPPOiW i pomaszerowała pod kredens, żeby mi te straszne pomysły wylecialy z głowy.

Mogłem wrócić do książki… ale zamiast tego zauważyłem jakąś dziwną akcję psio-kocią.
Na kredensie siedziała Pumiasta i przesuwała łapką kocie ciasteczko, które wyciągnęła sobie z pudełka ukradzionego i wyniesionego wcześniej z kuchni. Sądząc po ruchach skóry na psiej głowie wydawało ono jakąś niebiańską muzykę niedostępną dla ludzkich uszu. Cała Nana wyglądała jak saper patrzący na dyndającą nad nim bombę: spadnie? Nie spadnie?

Tymczasem Puma przesuwała przysmaczek tak, jakby na świecie nie istniały żadne psy a szczególnie ten konkretny, który wbijał łakomy wzrok w ruchy jej łapki.
Wreszcie ciasteczko spadło… ale nie dotknęło parkietu. Nanusia wciągnęła je w locie.
Zachęcona nieoczekiwanym sukcesem ustawiła się na spodziewanej trasie następnego ciasteczka.
Tyle, ze następne ciasteczko nie nadlatywało. Puma patrzyła z fascynacją na pudełko i ignorowała kolejno: wbity w siebie wzrok, nadzieję, wiarę oraz modlitwę o kolejne dary. Najwyraźniej dobrze się bawiła władzą, jaką zyskała nad swoim psem.
Nana nie wytrzymała napięcia.
– Zrzuć coś – pisnęła.
Puma powoli położyła łapkę na pudełku. Musiało smakowicie zaszeleścić, bo psina drgnęła.
Na następny szelest czekała jak posąg w napięciu prawie pięć minut. Pumiasta rozkoszowała się swoją potęgą.
W końcu wydłubała kolejne ciasteczko i zaczęła przesuwać je po kredensie.
Tego już było za wiele na ograniczoną psią cierpliwość.
– Puma, patrz, ja zarabiam na to ciasteczko! – powiedziała Nana i zaczęła na zmianę wykonywać „siad” i „waruj” – No! wypłacaj mi coś wreszcie!