Zanim zostanę staruszkiem i będę spacerował z balkonikiem – postanowiłem sobie pooglądać balkony w miastach. Balkon – sprawa poważna i prestiżowa, wymyślona w dużej mierze po to, by osoby posiadające nieruchomość w prestiżowym miejscu mogły podziwiać parady i miejskie imprezy znad głów gawiedzi plączącej się po miejskich brukach. Taki balkon od ulicy stanowił wizytówkę domu i oprawę dla majestatu mieszkańców. Balkon przy placu miejskim mógł być wręcz dochodowy – w źródłach historycznych zachowały się informacje o wynajmowaniu miejsc na balkonie przy okazji głośnych egzekucji i tym podobnych masowych rozrywek.
Kraty balkonowe kuto artystycznie, czasami projektowali je znakomici plastycy, a w epoce krynolin dosłownie dopasowano je do sukni. Brzmi głupio? Owszem. Rzecz w tym, że modna suknia światowej damy w XIX wieku miała wszyte w spód obręcze nadające kobiecie formę dzwonu.
Kiedy szacowna lady w takiej sukni zbliżała się do balustrady – usztywnienie zadzierało jej kiecę z tyłu pokazując domownikom całkiem nieoficjalne widoki. Nie było widać zbyt wiele, bo pod spódnicą nosiło się halki, długie majty, pończochy, koronki i takie tam cudności w ilościach ogromnych… ale jak powiedziała królowa Wiktoria: za moich czasów damy nie miewały nóg.
A tu proszę: każdy mógł się przekonać, że dana pani ma coś w rodzaju nóg, zatem albo królowa kłamie albo pani nie jest damą.
A że nikt z tzw. towarzystwa nie oskarży królowej o kłamstwo, tedy pozostaje tylko druga, jakże krępująca możliwość.
Taki był klimat epoki, pokazanie kostki uznawano za gest wyzywająco erotyczny a nawet dziko seksualny, z nogami na wierzchu mogły sobie chodzić chłopki lub dzikuski z dalekich krain ale nie europejska matrona machająca chusteczką dzielnym cesarskim kawalerzystom na paradzie.
Dla uniknięcia tej wstrząsającej nieprzyzwoitości balustrady balkonowe formowano z wybrzuszeniem – aby kiecka wędrowała w górę tylko w sposób kontrolowany. Zaś sam balkon tego typu do dzisiaj nazywa się krynolinowym.
Od kuchni budowano je znacznie mniej okazale – czasem w formie praktycznej galeryjki ale zawsze bez ozdób. Jak dla mnie – mają mnóstwo uroku, ale ja jestem mutantem, w takiej kamienicy pracowałem a nie mieszkałem i nie mogę się wypowiadać na temat wygody rozwiązania.
Ale lubię popatrzeć i włóczyć się po starych podwórkach.