Clemet zauważył tego człowieka jeszcze przed wejściem do Licika van Dubrov. Wszyscy na ulicy zajmowali się pracą, jak to w zwykły dzień, taszczyli tobołki i wózki, nosili jakieś kosze czy pakunki… Ten jeden przechadzał się swobodnym krokiem oglądając domy, jakby którykolwiek z budynków zawierał elementy godne uwagi. Do tego gość założył kaptur i opuścił jego brzeg, co miało sens, gdy padał deszcz lub wiał zimny wiatr… Ale z pewnością nie w taki dzień jak dzisiaj. Kiedy poeta wychodził od Licika po wymianie weksla ze Skały na weksel płatny w Magasparton, ten facet stał o kilkadziesiąt kroków na ulicy i podziwiał dom mleczarza, w którym na uwagę zasługiwała jedynie tajemnica wytrzymywania w smrodzie dojrzewających serów.
Clemet Rosso, znany i szanowany poeta, znawca dziejów i sztuk wszelakich uznał, że czas odwiedzić piękne Magasparton, w którym za poetami nie chodzą szpiedzy… tylko otwarcie dobijają targu. Najpierw jednak musiał pozbyć się ogona i ustalić, skąd ten ogon wyrasta.
Na wszelki wypadek udał się do Gunnara. Jak zwykle pogawędził i zapytał o listy. Oczywiście nie przyszły, ponieważ nikt ich na ten adres nie wysyłał… ale Gunnar nie powinien tego wiedzieć, żeby odegrać swoją rolę. Następnie wyszedł przez główną bramę, schował do sakwy poskładaną kartkę, którą moment wcześniej wyjął zza pazuchy. Kątem oka zauważył szpiega odwracającego się szybko, czyli kartka została zauważona. Pytanie tylko, kto się o tym dowie?
Do konkretnych prac Clemet zwykle wynajmował specjalistów, zatem poszedł do nich klucząc trochę. Od czasu do czasu wyciągał niewielkie zwierciadełko i sprawdzał, że ogon wciąż się nie odczepił. Nie bardzo rozumiał, dlaczego człowiek tak rozpoznawalny bierze się za śledzenie kogokolwiek… Nabierał podejrzeń co do zleceniodawcy, niemniej jako człowiek doświadczony pamiętał, że podejrzenia nie wystarczą dla sprawiedliwego sądu. Musiał zdobyć dowód, czyli przeszukać szpicla.
Zarazę zobaczył tam, gdzie zwykle.
Od razu przybiegła udając żebrzące dziecko.
– Robota?
– Trzeba mi szybko odciąć ogon. Powiedz Sękatemu.
– Na chwilę czy na ostro? Teraz?
Kiwnął głową za siebie, spojrzała.
– Mika Kurwin. Sama go zrobię. Zaprowadź go pod Igłę.
Zdziwił się. Do tej pory pracowała jako pomocniczka brata, przynajmniej na zlecenia Clemeta.
– Muszę go przeszukać. – uściślił zlecenie.
– To wejdź na Igłę i rozmawiaj, niech też wejdzie.
– Ale do Sękatego i tak mam sprawę. U Świętej Dziurki, jak skończymy z tym.
Złapała w lot rzuconą monetę i znikła za rogiem.
Clemet jak gdyby nigdy nic udał się w stronę starych fortyfikacji zburzonych podczas wojny chłopskiej, kiedy to mieszczanie zbuntowali się przeciw księciu i zamknęli mu przed nosem bramy miasta. Rada miasta potem zawisła na wieży obserwacyjnej zwanej Igłą a mury zburzono. Od tamtej pory zabudowa rozciągnęła się swobodnie i chaotycznie, poszczególne dzielnice miały swoje mury albo i nie, niegdysiejsze granice stolicy znalazły się w środku a ich okolica nie miała najlepszej sławy, bo w na pół zrujnowanych ruderach przystawionych do ruin murów gnieździły się głównie osoby unikające rozpoznawalnego adresu.
W Igle pozostały jeszcze kamienne schody na drugą kondygnację oraz resztki drewnianych powyżej, których nie wzięto na opał. Ze względu na szubieniczną przeszłość nawet żebracy niechętnie w niej spali.
Clemet pokręcił się po zaułkach, żeby dać Zarazie czas na przygotowanie. Upewnił się, że szpieg zwany Miką wciąż za nim idzie… a następnie udał się wprost do wieży. Wszedł po schodach i poczynając od pierwszego piętra zaczął wyraźnie, acz bez przesady witać nie istniejącego rozmówcę.
(***)
Mika żywił do wszelkich poetów uraz – to jeden z nich dawno temu wymyślił mu przydomek, który przykleił się niczym łajno do sukna. Myśl o dopadnięciu na zdrożnym czynie członka tak paskudnej profesji osłodziła mu dzień. Nie udało się wprawdzie ustalić, gdzie ten cały Rosso mieszka, za to wchodził w podejrzane konszachty z kupcem Gunnarem, od którego wynosił jakieś papiery. Ta wiadomość zainteresuje pana Lohse… Potem przyłapał go na dawaniu datków małej żebraczce… Chyba ją kiedyś już widział… Potem podejrzany typ skierował się do podejrzanej dzielnicy, rozejrzał się pod wieżą, na której szesnaście lat temu powieszono buntowników i wszedł. Mika zakradł się do wejścia z boku, tak by nie dać się zobaczyć z okna. Zakradł się do środka cichutko, usłyszał rozmowę z góry, nadstawił ucha w stronę schodów i wtedy oślepiający ból przeszył mu plecy.
Zaraza dla pewności wbiła mu wąskie ostrze jeszcze w kark… chociaż pchnięcia w nerki i płuca zabijały wystarczająco skutecznie.
Wytarła nóż w ubranie trupa i ze złością go kopnęła w żebra omal nie łamiąc sobie palców.
– Siedem. – odliczyła dla pamięci, bo trzeba obrachować swe czyny przed Panem a tylko głupiec zaznacza zabójstwa w sposób czytelny dla sędziów.
– Chyba go bardzo nie lubisz…
– Wpakował mi się pod kieckę.
Clemet zdziwił się. Wprawdzie jego nie pociągał wygląd Zarazy ale żyła tam, gdzie żyła i nie podejrzewał ją o przywiązanie do dziewictwa czy wstydliwość. Uznała, że po tylu latach znajomości i współpracy należy mu się wyjaśnienie dodatkowe:
– Miałam jedenaście lat. Lubił świeże mięsko.
Rosso pokiwał głową. Zaraza teraz wyglądała na zabiedzone jedenaście, może dwanaście lat… ale utrzymywała ten wygląd, odkąd się znali czyli około lat czterech. Ile miała naprawdę, trudno orzec. Obstawiał szesnaście.
– Muszę go przeszukać.
Zaraza błyskawicznie podała mu sakiewkę, nie zauważył, czym i kiedy przecięła rzemyki trzymające ją przy pasie. Wysypał zawartość na dłoń, zajrzał do środka w poszukiwaniu czegoś więcej. Bez cudów: trochę pieniędzy, przypięty do jednego kółka komplet przyborów do czyszczenia paznokci czy uszu, niewielki srebrny pierścionek bez oznak szczególnych. Nic, co mogłoby otworzyć mu jakiekolwiek drzwi w imieniu możnego protektora.
Zaraza równie sprawnie sięgnęła rękawów trupa i za pazuchę. Nie było żadnych listów, dokumentów czy czegokolwiek. Ściągnęła mu kaptur ale i w nim niczego nie ukryto, podobny efekt dało zdjęcie i przeszukanie kaftana. Sprawdziła nawet buty, chociaż większość ludzi by tego nie zrobiła… Przerażająco profesjonalna, zwłaszcza w połączeniu z wyglądem. Clemet miał nadzieję, że nikt jej nie wynajmie przeciwko niemu. Pokręciła głową.
– Czego szukasz? – zapytała.
– Chcę wiedzieć, kto go za mną wysłał.
– Dytmar Lohse – wzruszyła chudymi ramionami.
– Skąd wiesz?
– To jego człowiek.
– To dlatego nie zabiłaś go wcześniej?
– Też… A poza tym nigdy nikt za niego nie zapłacił. Nie robimy prywatnie, bo według tego węszą psy.
Clemet przytaknął i oddał jej zawartość sakiewki zabitego. Pieniądze i pierścionek wzięła, przybornik rzuciła na ciało. Takie drobiazgi robiło się na zamówienie, czasami stanowiły ślad dla sądu.
– Można go tu zostawić?
Wzruszyła ramionami ponownie.
– Tutaj najpierw obrobią trupa a potem narobią hałasu… Ale ciebie będą szukać, na pewno ktoś cię widział.
– Mnie tu jutro nie będzie. A teraz leć po Sękatego, u Świętej Dziurki powiem wam, jaka jest robota. Wyjazdowa.
Jeden krok i już jej nie było. Rosso przez chwilę zastanawiał się, jak ona to robi – wydawała się chuda, bezbronna i słaba niczym mucha. Cóż, muchy wszędzie włażą i nikt się nimi nie przejmuje. Spojrzał z obrzydzeniem na zabitego. Nie cierpiał gwałcicieli, szczególnie sięgających po dzieci. Miał ochotę nasikać na trupa. Rzadko mógł powiedzieć, że wymierzył komuś sprawiedliwość… Ale stłumił te pokusy. I tak zamordował go z prywatnych powodów a nie dla sprawiedliwości.
Nie tracił więcej czasu na myślenie. Jeśli ktokolwiek zobaczy go nad trupem, to będzie bardzo niedobrze.
Rozejrzał się ostrożnie po pustej ulicy. Z doświadczenia i słów Zarazy wiedział, że puste ulice tylko się takie wydają. Osłonił twarz kapturem, spokojnym krokiem oddalił się do najbliższego zaułka i tam dopiero przybrał zwykłą nonszalancką postawę człowieka pewnego swej pozycji.