Krótka drzemka czyni cuda – dziewczyny przekonały się o tym nie raz. Ale porządny sen czyni cuda jeszcze większe: poprawia humor.
Miały wystarczająco dużo wrażeń, żeby nie zasnąć na długo… chciały rozmawiać, bo było o czym… Najpierw ten niezwykły port w zatoce i miasto kilkakrotnie większe niż Nordsee… Właściwie nie miały skali porównawczej – było to trzecie miasto, jakie w życiu widziały, z tym, że drugie oglądały w kajdanach prowadzone na szafot nie spodziewając się, że przeżyją. To psuło chęć zwiedzania.
Brama Portowa, przez którą dzisiaj przeszły, była równie duża, jak cały zamek starosty Haestensona… Mury obronne tego miasta wyraźnie wyższe, do tego nieprawdopodobny zamek królewski na skale i nieco mniejszy, do którego wprowadzono je teraz. Wszystkie mieszkały w kamiennych domach ale różnica skali między wszystkim, co widziały dotąd, zwalała z nóg. Wieża obronna Osvirssona, jego duma i przedmiot zazdrości wielu żeglarzy, mogłaby tu stać sobie w kącie dziedzińca niezauważona. Uprzejmy i nieco zaintrygowany chłopak zaprowadził je do izby w baszcie – powiedział, że na razie będą tu mieszkać. Pusta izba wyglądała nieźle – w ich domach nieczęsto bywała podłoga z desek, na ogół miały glinianą polepę posypaną piaskiem i okrytą tu i ówdzie trzcinowymi matami.
Potem przyszło kilka milczących kobiet – rzuciły im spojrzenie spode łba, zostawiły wypchane sienniki i zniknęły bez słowa. Na dziedzińcu panował ruch i gwar, trwało przeprowadzanie koni do stajni, przenoszenie rozmaitych rzeczy do głównego budynku… Tenże gmach niewątpliwie uznałyby za najwspanialszą budowlę świata, gdyby nie to, że tuż ponad zamkiem starościńskim widać było zamek królewski. Nie sądziły, że mogą istnieć tak wielkie budynki ani góry, a już postawienie ogromnej budowli na wyniosłym szczycie uznały za przekonujący dowód potęgi. Najchętniej poszłyby oglądać… jednakże uświadomiły sobie, że wejścia na zamek strzegli nieznani im żołnierze z wizerunkiem psa na zbrojach, którzy mogli ich nie wpuścić z powrotem. Do podziwiania trochę zniechęcał je również fakt, że nie widziały znajomych twarzy ale w sumie nie przejęły się tym za bardzo. Ostatecznie mieszkał tu cały tłum… oraz one, sądząc po słowach Rhouda-an i tego chłopca, który je tu przyprowadził wprost ze statku. W końcu dopadło je zmęczenie pracowicie gromadzone podczas bezczynnej podróży.
Ponieważ nikt niczego od nich nie chciał, uznały, że nie będą plątać się zapracowanym ludziom pod nogami. Zawinęły się w swoje wciąż jeszcze nowe płaszcze, położyły na siennikach i zapadły w kamienny sen.
Obudziły się parę godzin później.
Signe spróbowała uporządkować włosy palcami, oczywiście z zerowym skutkiem. Spojrzała z zazdrością na Kosę. Już miała powiedzieć jej coś w rodzaju „tobie to dobrze”, kiedy przypomniała sobie, dlaczego przyjaciółka zaczęła golić głowę. Od razu przestała jej zazdrościć.
Wstała i obrzuciła się krytycznym spojrzeniem.
– Na co się tak gapisz? – zapytała Gudrun.
– No właśnie nie ma na co…
– To po co się gapisz?
– Wykąpała bym się.
– Ja też. – wtrąciła się Ingvild.
– Ja też. – powtórzyła za nią Kaisa.
– Ja też. – doleciało z kąta. Chyba wszystkie myślały o tym samym a powód łatwo odgadłby każdy, kto posiada nos. Od dawna potrzebowały kąpieli. Najbliższym jej substytutem, jaki się trafił, było wietrzenie na pokładzie królewskiego okrętu.
– Z tej strony jest rzeka – odezwała się Joreid, którą zainteresowało wąskie okienko.
Zaczęły się tam pchać, jednak okienko wymyślono jako strzelnicę dla dwóch kuszników a nie punkt widokowy dla tuzina nietuzinkowych figur.
Niemniej po kolei zdołały wyjrzeć.
– Wszystko tu mają strasznie duże. – podsumowała Sigrida.
– A, no tak! – odezwała się Ingvild – ale wiesz, takiej rzeki to sobie sami nie zbudowali.
Zaśmiały się wszystkie.
– Trzeba będzie wyjść i zapytać kogoś, gdzie jest brama do rzeki, bo ja bym się chętnie wykąpała. – Naima z niechęcią powąchała sama siebie.
– A poczekaj, razem pójdziemy, bo się jeszcze zgubisz – wyszczerzyła się Thorunn.
– Sama się zgubisz. – odpyskowała urażona Naima.
– Nie, po gwiazdach znajdę drogę!
– Jasne, chyba na Nordsee.
Znowu się zaśmiały.
– Ten mały mówił coś o jedzeniu wieczorem.
– A wiesz, gdzie go znaleźć, żeby zapytać?
– O jedzenie można zapytać kogokolwiek, przecież oni tutaj jedzą… chyba…
– Żeby ciebie nie zjedli.
– A tam, stanę im kością w gardle.
– Jak się w ogóle zmieścisz w gardle na raz.
– Razem pójdziemy – odezwała się Joreid.
Uznały to za dobry pomysł, więc wszystkie spróbowały doprowadzić się do porządku. Od razu uznały to za trudne zadanie. Cóż, jak tu dobrze wyglądać, kiedy ma się za mało ubrań, do tego częściowo nadszarpniętych?
Asa zastanawiała, czy okrywać się płaszczem w tak ciepłe popołudnie. Niemniej jej portki i kaftan wołały o cerowanie a nie publiczną prezentację. Może jednak płaszcz? Uznała, że musi go rozprostować, zanim straci przyzwoity wygląd: zrolować, złożyć porządnie… No, po prostu wyrównać. Rozprostowała go na podłodze, klęknęła i zaczęła składać. W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi.
– Zapraszamy! – odezwały się chórkiem Grjota i Thorunn.
Weszła szczupła brunetka w kolorowej sukni.
***
Janetka jeszcze na schodach usłyszała głośne rozmowy i śmiechy. Trochę to nie pasowało do dam, prędzej do dwórek zostawionych bez nadzoru. Uznała, że pan starosta znalazł jej służbę u jakiejś panienki świeżo skierowanej na królewski dwór. To nie była zła perspektywa. Trochę się pocieszyła mimo wszystko, chociaż słyszała trochę za dużo głosów… ale może po prostu dama została z jakąś służbą od pośledniejszych zadań. Ostatecznie pani Tulia też rozmawiała ze służbą.
Dziwne tylko, że umieszczono gości w wieży, która służyła od czasu do czasu za składzik. To bardziej wyglądało jak jakaś kara. W zamku na pewno znalazły by się stosowniejsze komnaty. A może to tylko na chwilę, w końcu dzisiaj nocowało tu więcej ludzi niż zwykle.
Grzecznie zapukała do drzwi i weszła na chóralne zaproszenie.
Pierwsze co zobaczyła, to imponujący tyłek Asy Sigardsdottir a potem jej uda i stopy. Uda Asy w niczym nie przypominały kończyn szlachetnie urodzonych dwórek – kojarzyły się raczej z solidnym posiłkiem dla kilku dużych a głodnych mężczyzn. Zaś po jej stopach bez trudu odgadła, że od ostatniego spotkania z butami czy łaźnią zdążyły przewędrować pół znanego świata. Do tego nos podpowiedział usłużnie, że w tej niewielkiej w sumie izbie przebywa od paru godzin kilkanaście dużych i trochę spoconych kobiet stęsknionych za kąpielą.
Janetka niejedno widziała i umiała zapanować nad sobą nawet w obecności największych panów królestwa czy też ich najbardziej rozwydrzonego potomstwa, jednakże teraz spadło na nią zbyt wiele: utrata pani Tulii, degradacja niewypowiedziana przez nikogo ale jednak odczuwalna i wreszcie dziwne polecenie pana starosty, którego sens zrozumiała dopiero teraz: wpatrując się w monstrualną dziewuchę wypiętą niczym brama piekieł.
Nie zdołała powstrzymać łez i rozpaczliwego szlochu.
– A ty czego buczysz? – odezwała się Gudrun.
Janetka nie odpowiedziała. Odwróciła się na pięcie i pobiegła po schodach – byle dalej z tego potwornego miejsca.
– O co jej chodzi? – zapytała Signe.
– Pojęcia nie mam – powiedziała Thorunn.
– A kto to w ogóle był? – zainteresowała się Kaisa.
– Latająca kobitka. – wyjaśniła Ingvild – Spojrzała na tyłek Asy i odfrunęła.
– Asa! Jak mogłaś? – odezwała się Tove z udawanym wyrzutem.
Zaśmiały się wszystkie z wyjątkiem Kosy.
– A co się stało? – zapytała Asa, która w ogóle nie zauważyła całej sytuacji.
– Skrzywdziłaś Bogu ducha winną dziewczynę – wyjaśniła Ingvild.
– Niby co zrobiłam?
– Pokazałaś jej się od najlepszej strony – zawołała Thorunn.
– A… dałybyście mi spokój, nie wiem o co chodzi!
– Rzeczywiście dajcie jej spokój, tamta dziewczyna się naprawdę rozpłakała. – powiedziała Joreid.
– Ja jej nic nie zrobiłam – Asa zezłościła się nie na żarty.
– Uciekła na widok twojego tyłka.
– Jak jesteś taka potężna, to możemy zrobić z ciebie galion na okręcie wojennym.
– Myślicie, że do tego nas potrzebuje kapitan?
– Jakby chciał tyłkiem Asy płoszyć wrogów, to by ją na stałe uwiązał do okrętu, zamiast brać na zamek. – Gudrun zrobiła minę eksperta.
– Jeśli on ma wrogów to ich tyłkiem Asy nie przerazi.
– No nie wiem, tu po drodze takich tyłków nie widziałam…
– Później będziecie łazić po mieście i zaglądać pod spódnice. A najlepiej dajcie spokój kapitanowi, powiedział, czego chce. Jasno i wyraźnie. – Joreid też się w końcu roześmiała ale zaczynała być głodna. A te wszystkie dowcipy w żaden sposób nie zbliżały ich do posiłku – Poszukajmy wreszcie jedzenia.
– I jeszcze czegoś – dodała Ingvild – Nie bardzo wyobrażam sobie, że mogłabym się załatwić w tych wszystkich wspaniałościach… a tutejsi też pewnie nie biegają z potrzebą za rzekę.
– To racja. – zgodziły się prawie wszystkie i zaczęły sprawniej szykować się do wyjścia.
***
Rhoud-an Paul nie miał ochoty patrzeć na ręce ludziom, którzy uważali za swój obowiązek kłaniać mu się nisko przy każdym spotkaniu, ewentualnie gratulować zasług wojennych i życzyć wspaniałych awansów i nagrody ze strony króla. Wolał, żeby po prostu robili swoje. Właśnie dlatego na chwilę wycofał się do komnaty na galerii. Jednak tam wszystko przypominało Tulię. Wyszedł na mury.
Strażnicy na widok kapitana demonstrowali czujność i zainteresowanie otoczeniem, przez co kontrola fortyfikacji odpowiadała mu bardziej niż udawanie modlitwy w kaplicy, w której natychmiast przyplątałby się do niego kapelan.
To śmieszne, że w tak wielkim zamku nawet wychodek nie gwarantował odosobnienia.
Złowił uchem jakiś dziwny odgłos. Gdzie jak gdzie, ale na murach dziwności surowo zabraniano, dlaczego poszedł zobaczyć, co się dzieje.
Prędzej spodziewałby się mordercy lub umierającego wartownika niż zapłakanej Janetki. Siedziała wciśnięta w kąt, jak kupka nieszczęścia. Starała się tłumić szloch ale trzęsła się cała niezależnie od wysiłków.
Rozejrzał się. Nic dookoła nie wskazywało na powód do takiego płaczu.
– Co ty tu robisz? Ktoś cię skrzywdził?
Zero reakcji.
– Dziewczyno, mówię do ciebie!
Chyba do niej nie dotarło, więc bezceremonialnie złapał ją za ramię i podniósł. Spojrzała mu w twarz i zaniosła się jeszcze gwałtowniejszym szlochem.
– Co się stało? Jak ty wyglądasz?
– Służyłam pani Tulii – wyrzuciła z siebie – na dworze i wszędzie… nigdy nie zrobiłam nic złego… a pan mnie tak ukarał… taki wstyd… Za co? Co ja takiego zrobiłam?
– Ja? – zbaraniał. Ktoś inny prawdopodobnie dostałby porządnie za same pretensje o cokolwiek kierowane pod tak niewłaściwy adres, ale wobec Janetki Rhoud–an czuł wyrzuty sumienia. Powinien był się o nią zatroszczyć już dawno, zamiast tego utkwił we własnych problemach. Uświadomił sobie, że na jego zamku brakowało tego wszystkiego, co normalnie gwarantowała dama: środowiska dla wszystkich kuzynek, dla wysoko wykwalifikowanych służących i tego, co wiązało się z kobietami. Nawet w najbardziej męskiej twierdzy życie ma dwie płcie. Jego zamek pod tym względem zdawał się być ułomny. Westchnął. Miał za dużo obowiązków a przy tym nie chciał i nie potrafił zajmować się żeńską połową rzeczywistości.
– Dziewczyno, czy na królewskim dworze nauczyłaś się gadania bez ładu i składu? I tak okropnej postawy? Co by powiedziała moja żona, gdyby cię widziała teraz? Wyprostuj się, wytrzyj twarz, obetrzyj oczy… I teraz powiedz mi, co ci się takiego stało… I co ja mam z tym wspólnego?
– Pan kazał mi służyć tym kocmołuchom w wieży! – wypaliła desperacko, kiedy już doprowadziła się chociaż trochę do porządku.
Gdyby nagle strzeliła do niego z kuszy, byłby mniej zdziwiony.
Nie od razu zrozumiał o co chodzi ale szybko wymyślił, co powinien zrobić. Zlustrował jej wygląd.
– Popraw włosy, wyprostuj się.
Poczekał, aż sprawdzi fryzurę.
– No. Teraz wyglądasz tak, jak powinnaś.
Na te słowa spróbowała obetrzeć zapłakane oczy, co oczywiście nie poprawiło wyglądu ale pomogło się pozbierać.
– Idziemy – powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu. Nie miał zamiaru prowadzić śledztwa na temat przekręcania słów i bezsensownych poleceń, których wcale nie wydawał. Zamiast tego wyda polecenia jasne i właściwe.
Doszła do siebie na tyle, że nie protestowała, kiedy kierowali się do znienawidzonej baszty.
Rhoud–an energicznie zastukał do drzwi i wszedł nie czekając na zaproszenie. Janetka przydreptała za nim.
Dziewczyny ze Szkierów stały zdumione. Chyba zamierzały gdzieś wyjść, bo wszystkie narzuciły kaptury i płaszcze. Był to zdecydowanie dobry pomysł, maskujący liczne niedostatki ich wyglądu.
Rhoud–an nie bawił się w żadne wstępy.
– To jest Janetka. Służyła mojej żonie na dworze królewskim, wie jak zadbać o wygląd szlachetnie urodzonej damy i wszystkie inne potrzeby. Będzie waszą nauczycielką… – mocno podkreślił ostatnie słowa na użytek samej Janetki – … a gdybyście czegoś nie wiedziały, to pytajcie przede wszystkim ją. To normalne.
– Panie ze Szkierów chcą zostać królewskimi żołnierzami. – odwrócił się teraz do pokojówki – Będą się ubierać po męsku i w zbroje… Trzeba to będzie pogodzić z wszystkimi potrzebami kobiet. Myślę, że tutaj tylko ty sobie z tym poradzisz. Pomóż dopasować stroje. Pokaż im wszystko, co potrzeba wiedzieć o zamku. Do tej pory rzadko gościły w takich miejscach.
Któraś parsknęła szybko zduszonym śmiechem. Ich poprzedni pobyt w lochu na zamku niełatwo było nazwać gościną.
Kapitan demonstracyjnie nie zwrócił na nią uwagi.
– Wybierz im służącą, najlepiej młodą i niegłupią. Jedna powinna wystarczyć.
– Potrafimy o siebie zadbać, panie kapitanie – nieoczekiwanie zaprotestowała Joreid.
– Nie wątpię ale nie dam wam na to czasu. Braknie wam czasu na pranie czy naprawianie ubrań. Macie kilka miesięcy na nauczenie się tego, czego chłopcy uczą się przez kilka lat. Chcę żebyście włożyły w to wszystkie siły. Wszystkie. Naprawdę. – podkreślił – Jak znajdziecie czas na cerowanie portek, to znaczy, że go marnujecie. Macie nauczyć się bić tak, jak najlepsi w tym zamku a na to czasu zawsze jest za mało.
– Janetko, jest bardzo ważne, żeby panie mogły się pokazać na każdym dworze bez wstydu, rozumiesz o co chodzi? Nie chcę, żeby ktokolwiek śmiał się z najmniejszego szczegółu ich wyglądu. Męski strój będzie wystarczającą prowokacją. – jego pomysł już teraz okazywał się bardzo karkołomny.
Janetka słuchała tej przemowy i coraz szerzej otwierała oczy. Powolutku docierało do niej, że po raz pierwszy będzie kimś kierować. Po ostatnich słowach Rhouda–an spojrzała przytomniej na swoje podopieczne: na ich fryzury, twarze… ale kiedy przyjrzała się dłoniom, przypomniała sobie, co ją tak bardzo przeraziło i już nie patrzyła niżej.
– Będą potrzebowały niemało różnych rzeczy, Dostojny Panie. Sama nauka nie wystarczy. To będzie kosztować… dla każdej osobno, czyli po tuzinie… buty, sakiewki grzebienie i jeszcze… – nie dokończyła, bo starosta przerwał jej energicznie.
– Oczywiście. Znasz się na tym. Zamów. Mam nadzieję, że będziesz umiała dobrać wszystko porządnej jakości ale niekoniecznie ze szczerego złota. Nie chciałbym na ten cel sprzedawać całego zamku. – uśmiechnął się do niej.
Odpowiedziała dystyngowanym dygnięciem. Poczuła się o wiele lepiej…
– Powiedz panu Globbowi, że pozwoliłem ci zamówić potrzebne rzeczy wedle potrzeby i uznania, ma je dopisać do osobnego rachunku. Przedstawi mi później.
Perspektywa rozmowy z rządcą, jak z równym, brzmiała kusząco ale też trzeźwiła. Ten człowiek był szlachetnie urodzonym rycerzem i skąpcem, który każdą rzecz uważał za fanaberię, więc będzie musiała dobrze się nad wszystkim zastanawiać.
– A teraz już was zostawiam. Musisz jak najszybciej zacząć, bo powinny szybko rozpocząć treningi. Jeśli idzie o zbroje i wyposażenie, to już nie twój problem. Zajmij się tym co będzie pod zbroją. – obrócił się. Już miał wyjść, kiedy zawadził wzrokiem o biust Ingvild. – Musicie wymyślić coś, żeby wam nie sprawiały pod zbroją problemu te… hm… – zrozumiały o co chodzi
Zaśmiały się.
– Poradzimy sobie, panie kapitanie – zawołały prawie chórem.
– To dobrze. Zostawiam was.
I wyszedł.
Przez chwilę trzynaście kobiet mierzyło się wzrokiem. Pokojówka musiała zadzierać głowę.
Janetka wciąż jeszcze miała zaczerwienione oczy… ale myślała o swoich i ich dłoniach… Porównała i poczuła się trochę pewniej.
– Służyłaś żonie kapitana? – nagle zapytała Kaisa.
– Nie wiedziałam, że ma żonę – odezwała się Naima.
– Pani Tulia nie żyje. – Janetka poczuła kość w gardle na samo wspomnienie.
– Co się stało? – wyrwała się Ingvild z pytaniem.
– Zamordowali ją ubiegłego lata – Janetka z trudem powstrzymała się od szlochu. Znów stanęła jej przed oczami zakrwawiona suknia.
Ubiegłe lato i dla nich oznaczało wiele nieprzyjemnych wspomnień. Nieoczekiwanie Tove podeszła do dziewczyny i przytuliła ją ze wszystkich sił.