Kategorie
Fotografia Historia i kultura

Katowice – zakamarki

Dawno temu dla żartu pisałem serię felietoników o tym, że spacerowanie boso pozwala zobaczyć więcej, bo zmusza do uważnego patrzenia pod nogi.

Pozwala również na kontrolowane włażenie w kałuże i inne letnie przyjemności ale w gruncie rzeczy chodzi o to, żeby patrzeć, gdzie się włazi, co się widzi i po co to wszystko? A dla tak szczytnego celu warto sięgnąć po rozmaite środki, takie jak włażenie w dziury, węszenie po podwórkach i plątanie się bez celu po niepoznanym mieście.

 Mam niejasne wrażenie, że nasz światek podzielony chodnikami i kolorowymi krawężnikami na regularne poletka jest znacznie bardziej chaotyczny, niż chcielibyśmy przyznać. Dawniej na podwórkach mieszkały wielopokoleniowe rodziny, które się znały i nie zmieniały adresu zbyt często. Co prawda żyli krótko – przeciętny robotnik z Kongresówki w początku XX wieku miał małe szanse na przekroczenie czterdziestki, w innych zaborach było raz lepiej raz gorzej pod tym względem, zależnie od  miejsca i środowiska… niemniej oznaczało to tyle, że dziesięć lat to był wielki kawał życia a nie czas sześciu przeprowadzek w różne dzielnice. Ciekawi mnie, czy na fotografowanych przeze mnie podwórkach ludzie się znają?

Nie zauważyłem zbyt wielu dzieci. One są, ale nie tam.

Dawniej ludzie się znali, wiedzieli wszystko o wszystkich a kumoszki potrafiły bezbłędnie określić, która pani domu często przypala zupę oraz czyj małżonek ile razy wróci ululany jak nieboskie stworzenie.

Pod wieloma względami takie życie przypominało atmosferę z wnętrza używanej skarpetki: swojsko, ciepło i znajomo, a że śmierdzi? Cóż, mieszkańcy przywykli, taka jest cena poczucia wspólnoty.

Nie tęsknię za takim stylem życia – zauważyłem jednak, że tamto poczucie swojskości w naszych czasach zastąpione zostało czymś znacznie gorszym: dla poczucia wspólnoty tzw. porządni obywatele (czyli uważani przez znajomych i siebie za dobrze zakorzenionych w grupie) wspólnie napadają na jakąś mniejszość.

Ta zbiorowa agresja zastąpiła niegdysiejsze wspólne życie – zamiast wtykania nosa w sprawy sąsiada spod dwunastki czy osiemnastki zbieramy się do kupy i wspólnie atakujemy imigrantów, ekologów i każdego, kogo uznamy za obcego.

Ludzi łączy dzisiaj nie wspólne życie i rozwiązywanie problemów tylko wspólna nienawiść do czegoś, czego nie rozumieją. I stąd też bierze się coraz powszechniejsza niechęć do nauki i rozumienia. Bo jakby zrozumieli, dlaczego ktoś nie zgadza się na wycinanie drzew bez ładu i składu – to kto by im został do nienawiści?