Murka ma skłonność do wypełniania sobą pamięci aparatu. Jak się z nią raz wyjdzie, to zdjęć wystarcza na długo… bo właściwie żal coś odrzucać. Będzie więcej Murki, bo to był owocny dzień zdjęciowy.
Murka ma skłonność do wypełniania sobą pamięci aparatu. Jak się z nią raz wyjdzie, to zdjęć wystarcza na długo… bo właściwie żal coś odrzucać. Będzie więcej Murki, bo to był owocny dzień zdjęciowy.
Jak to zwykle bywa – Nanusia schodziła na psy na błoniach. Co jest może nieprecyzyjnym określeniem, bo ostatnio zajmuje się myszami i nornicami w norach (próbuje je namówić, żeby dały się zjeść. Nie wiadomo, dlaczego nie chcą skorzystać z jej oferty.)
W każdym razie jej relacje towarzyskie z psami stały się nieco jednostronne: pies podchodzi w lansadach i reklamuje swoje walory a Nanusia biegnie do nas i ukrywa ogonek, żeby nikt jej przypadkiem nie powąchał. Daje się też zauważyć jej wyraźny brak akceptacji dla jegopsimościów o nadmiernym temperamencie lub kudłatości.
Nanusię przeraża pies, u którego futro na głowie dorównuje rozmiarami temu na ogonie. I nie ma to najmniejszego związku z jego osobowością. Podobnie zresztą traktuje szczeniaki z temperamentem, szczeniaczki, które są kilka razy większe od niej (jak np. pewnego młodego berneńczyka) itd.
Daje się zauważyć, że z wiekiem Nana ogranicza swoje potrzeby towarzyskie.
Ale jak już się trafi facet w jej typie – robi się bardzo wylewna.
A mnie od czasu do czasu ludzie pytają, czy zdjęcia psom robię zawodowo.
Może to i dobry pomysł. Ale jak wyobrażę sobie prowadzenie jednoosobowej firmy… Nie. Nigdy więcej.
Ostatnio jednak Nana zaczyna mieć własne ciągotki w tym kierunku, o czym już wkrótce…
Wczoraj miałem dość.
Poszedłem do wróżki.
Zapytałem ją, kiedy będzie chłodniej.
Powiedziała, że już było.
To znak, że trzeba sobie narysować zimę.
Green-destroyersi, którzy w ramach sabotażu dostali się do krakowskiej Zieleni Miejskiej i wycinają wszelką trawę do suchej gleby (żeby podczas letnich upałów nie zatrzymywała wilgoci, bo byłoby chłodniej) podsunęli mi i Magdzie taki pomysł na wierszyk:
Powieki wsparte na zapałkach…
O kawę piszczy mój krwioobieg.
Topi się lodów mała gałka
nim ją doniesie do ust człowiek.
Pies się roztapia na asfalcie
A asfalt płynie niczym rzeka.
Synoptyk zapowiada deszcze.
Czekam. Nie mogę się doczekać.
Szedłem po lody gdzieś do sklepu
i dojść nie mogę już od rana.
Przede mną Arab na wielbłądzie.
Imigrant? Nie – fatamorgana.
Pustynny wiatr gryzącym pyłem
wtłacza mi w gardło krzyk o treści
dość natarczywej i niemiłej:
KTO TO WYMYŚLIŁ: LATO W MIEŚCIE?
W czwartek 21 czerwca 2018 urządziliśmy pierwsze spotkanie oko w szklane oko z Kabaretem Młynówka, czyli spotkanie autorskie Magdy związane ze zbiorkiem.
Odbyło się to w Bibliotece Publicznej przy ul. Królewskiej a przy okazji uświadomiło mi wiele ciekawych spraw.
Jedną z nich był fakt, że Marek i Magda mają największą kolekcję tematyczną moich obrazków – czyli portetów Gamy. Nawet nie zdawałem sobie sprawy, że powstało ich aż tyle.
Druga sprawa – ciasteczka Zosi od Skubiego potrafią absolutnie wszystko zamienić w sukces.
Trzecia sprawa – Gama i jej czar osobisty są równie skuteczne jak ciasteczka.
Oczywiście było tych spraw więcej ale po co się rozdrabniać?
Mimo ciasteczek i wina nie przyszedł ani jeden miłośnik wyłącznie wina i ciasteczek a mimo to sala była pełna.
Przeprowadziłem po ponad półwieczu wiekopomny eksperyment K. I. Gałczyńskiego z wymową liczb – okazało się, że w naszych czasach liczby milczą a poezja ma głos.
Spotkanie zaszczycili też: Eros, Tanatos, Etos, Atos, Patos, Portos i Aramis – nic dziwnego, że Intelektos odmówił udziału.
Magda zakończyła całość serią poematów o gaciach – albowiem prawdziwa poezja zajmuje się tym, co ukryte, nieskazitelne, ponadczasowe, ludzkie, zajmujące myśli i ważne – a gacie doskonale pasują do takiego opisu.
W każdym razie impreza się udała.
Badania nad psem prowadzą nas do wniosku, że pies jest bardzo skomplikowany. Może być długowłosy.
Pies może mieć kłapciate uszka i zasłonięte oczy.
Może występować w odmianach pośrednich, np mieć długi ogonek ale krótkie łapy.
Poza tym pies porusza się po bardzo różnych terenach w różnym tempie. A na niektórych psach widać wyraźnie linię zanurzenia, która informuje o zdolności do pływania i rozszerzonych możliwościach latania po polu.
A jak się rozpędzi to lata nie tylko po polu… ale w ogóle sobie lata.
Niekoniecznie bardzo wysoko.
Ale zawsze ładnie!
Jak zrobić portret psa to niby każdy wie. Niektórzy jak się sprężą, to pamiętają, żeby kucnąć i trzymać aparat na wysokości oczu.
A najczęściej robią rozmytą psią kropkę na tle całego parku i myślą, że to już. Nic dziwnego, że ja, Skubi, znany wykładowca Młynówkowej Akademii Nauk, postanowiłem podzielić się swoją wiedza na temat portretowania psiej duszy.
I ten profil wpływa na wygląd psa, po nim czasami można odróżnić buldoga od pekińczyka. Ale jeśli człowieki nie potrafią się skupić, to się patrzy na taki portret… i patrzy… i patrzyyy… i skupia wzrok że mało oczy nie wylecą… i nadal nie widać.
No kto to widział, żeby takie portrety robić? No ludzie, tak nie można.
Pies to jest pies. Trzeba zrozumieć, że myśli po psiemu.
I tę całą głębię psiuchologii pakuje się w portret. No bez głębi portreta robić? To co z tego wyjdzie?
No tylko nie mówcie mi tu, że jak pies pozuje, to można sobie darować poważne podejście do zdjęcia. Tu nawet nie o psa idzie, tylko o sztukę. Znaczy: pies jest ważny i w ogóle, ale jako temat plastyczny wymaga tak samo poważnego podejścia jak kiełbasa: nie wolno zgubić esencji. Poważnie trzeba robić, o detale dba, żeby wiadomo było co kiełbasa, a co kwiatek. Potem wychodzi taki jeden z drugim artysta i płacze, że nikt go nie rozumie i nie docenia… A co tu rozumieć? Jak się patrzy i jest byle co, to znaczy, że to byle co… a nie rebus do rozumienia. Znaczy: dzieło ma być czytelne, bo to zależy od twórcy. A co sobie dośpiewa widz, to widza problem. Dlatego psa trzeba portretować z uczuciem dla psa i wyczuciem psiej osobowości. A jak się spartoli to od razu widać, bo pies wyje. O… tak:
AAAAAAUUUUUUUU!!!!!
Nana prawdopodobnie jest meteopatyczką. Dowodzi tego fakt, że lubi patyki, nie lubi deszczu a pierwszy dzień po opadach wprawia ją w euforię. A jeżeli do tego trafi na Gizmo, to słowo „euforia” przestaje wystarczać. Znają się od dawna, polubili się od razu, właściwie stanowią coś w rodzaju rodzinki kiedy się spotkają. Gizmo początkowo planował karierę pekińczyka ale przeszkodziła mu rodzinna tradycja, więc zdecydował się, że z zawodu zostanie domowym kundelkiem. Dzięki temu praca połączyła jego losy z Naną. Świetnie się dogadują razem, Gizmo bywa o nią zazdrosny ale odkłada to na później za każdym razem, kiedy sytuacja wymaga odrobiny psiego entuzjazmu. Obecnie pracują razem nad podręcznikiem zapasów dla ogoniastych. Ich zdaniem klasyczne ju-jitsu wywodzi się od psów, co próbują udowodnić w praktyce.
Nie jestem zbyt zorientowany we wschodnich sztukach walki, dlatego nie podejmę się komentarza. Niektóre techniki wydają się to potwierdzać. Z drugiej strony – czy w dalekowschodniej tradycji wojennej przeżuwa się uszy przeciwnika w czasie walki?
Będę wdzięczny za merytoryczną pomoc.
Może to trochę dziwne, że najpierw pokazuję Dziwny Zamek nr 2 a dopiero potem jego poprzedników.
Ale to jest Dziwna Seria i niejedna dziwność uchodzi w ramach przyjętej konwencji.
Dziwne Zamki są poskładane z autentycznie występujących elementów architektury. I do tego poskładane z sensem i logiką obowiązującą ich budowniczych. Absurd w tych konstrukcjach pochodzi ode mnie – bo jestem złośliwcem.
Niemniej – jest to absurd zgodny z epoką, w której powstała katedra w Beauvis, zbyt wysoka i smukła, by ustać na własnych fundamentach.
Ten zamek zawdzięcza sporo Godzinkom księcia de Berry, niemieckim domom mieszczańskim z XV wieku, Malborkowi itd.
I jak widać – stoi, bo papier wszystko zniesie.
I jeszcze jedno: początkowo nie miałem zamiaru dodawać schodów do zamku ani przedmościa.
Wejście do zamku miało sobie wisieć gościnnie otwarte dla wchodzących i wychodzących 5 metrów nad ziemią. Ale wypadki ostatnich dni przekonały mnie, że schody muszą być, bo muszą.
Jest w schodach piękno szczególne i magia, które widać dopiero po pozbawieniu schodów funkcji użytkowej. To mistyka drabiny Jakubowej.
I dlatego postanowiłem dorysować przedmoście i schody. Nic to, że nie ma mostu. Gdyby był to przedmoście jest pod takim kątem, że się z nim minie o włos – jak służbowy kierowca z ciężarówką z przeciwka.
Jeszcze raz o Młynówce Królewskiej – chodzę tamtędy codziennie z Nanusią, więc nawet jak zdjęcie zrobię raz na jakiś czas, to już mi się trochę tego uzbierało. A że jest tam więcej drzew niż to jedno moje ulubione, więc postanowiłem pokazać też inne drzewka, żeby im nie było przykro…