Kategorie
Zwierzaki

Kuchnia pod psem – Kocia dupka na szybko

Danie trudne, dla zaawansowanych kucharzy, wymaga nieustannego treningu – ale kiedy się uda, efekt wykroczy poza wszelkie oczekiwania. Musimy się pogodzić z faktami: nie da się przyrządzić go dwa razy tak samo, nigdy ni e osiągniemy doskonałości ale będziemy się do niej zbliżać i na tym polega szczególne piękno tej potrawy.

Składniki:
1. aparat z szybkim autofokusem i dobrym programem do zdjęć sportowych
1 kotek
1. My
1. pomieszczenie z maksymalną ilością światła

Sposób przyrządzania:

Zapalamy światło i ustawiamy się z aparatem w miejscu z jak najlepszą widocznością. Od ilości światła zależy, czy aparat zdoła robić zdjęcia szybko i na krótkich czasach naświetlania a zatem – nie poruszonych. Czekamy na Stosowny Koci Nastrój, który rozpoznamy po tupocie kocich stóp. A potem gonimy na czworakach za kotem i próbujemy jak najlepiej złapać go w kadr. Jeśli wycelujemy szkło przed kotka – mamy szansę uchwycić tytułową kocią dupkę w ruchu. Jeśli będziemy celować w kota – zrobimy zdjęcie pustego miejsca. Reszta jest doświadczeniem.
     

Kategorie
Zwierzaki

Kuchnia pod psem i kotem – przepisy dla każdego

Z powodu Wielkiejnocy nie będzie odcinka Pisanego psem i kotem. Aby to jakoś naprawić – proponuję nowy cykl: proste i efektowne przepisy kucharskie. Ukazywać się będzie raczej nieregularnie, bo powstanie przepisów zależy od fantazji moich zwierzaków i mojej zdolności do wyciągnięcia z nich notatek. Ale na razie kilka się uzbierało.

Na początek przypomnę kilka starszych:

Zakalec Drożdżowy:
Robimy ciasto dokładnie tak, jak każdą inną drożdżówkę, ale po wyrośnięciu lekko przygniatamy od góry. Możemy też podczas wypieku na chwilę wyjąć ciasto z piekarnika i potrząsnąć. Gwarantowany efekt daje też pominięcie drożdży w przepisie.
Dokładna metoda uzyskania zakalca nie ma większego znaczenia, ponieważ i tak nie będziemy tego jedli.

Pies Nadziewany Mamą.
Składniki:
1 piesek o dużym uroku osobistym i apetycie (czyli każdy)
1 Mama
1 kuchnia Mamy

Sposób przyrządzania: kiedy Mama pójdzie do kuchni, żeby coś ugotować – wpuszczamy za nią pieska. Piesek siada za Mamą i z wielką inteligencją oraz pożądaniem w oczach patrzy jej na plecy lub na ręce. Po kilku minutach Mama nie wytrzymuje i zaczyna napychać Pieska smakołykami, które jej w ręce wpadną, tłumacząc się co chwila: Ja nie mogę wytrzymać, jak on się tak patrzy!
Jedyna wada tego przepisu to fakt, że Piesek nigdy nie uzna się za wystarczająco napchanego. Po prostu pieski mogą jeść bez końca a zatem nasze danie nigdy nie będzie gotowe.

Pewną modyfikacją tego przepisu są Znikające Żeberka w Sadełku. Modyfikacja polega na tym, że nie potrzebujemy Mamy i jej kuchni, wystarczymy my sami i Piesek. Również procedura przyrządzania jest o wiele łatwiejsza: po prostu karmimy Pieska normalnie lub z minimalną przesadą, ale za to wyprowadzamy na mocno skrócone spacery, bo mamy przecież mnóstwo pracy. Po kilku dniach żeberka w Piesku udadzą się na emigrację wewnętrzną i trzeba będzie wielu długich terenowych spacerów zanim znowu znajdziemy je w psich boczkach. Dodatkową zaletą przepisu jest możliwość zastosowania na ludziach.

Codziennym, prostym i interesującym przepisem jest Kocia Sierść w Maśle.
Składniki:
1 nasza własna kuchnia
1 kostka masła (może być mniej)
1 ciekawski kotek
Sposób przyrządzania:
Wyjmujemy masło i umieszczamy w otwartej maselniczce. Zostawiamy je na chwilę z boku a o resztę zatroszczy się kotek. Gotowe danie podawać ze świeżym chlebem i ziołami oraz wędliną i serem.
Smacznego!

Kategorie
Zwierzaki

Dziennik Taro – świecimy przykładem

Ciocia Puma jest bardzo elegancka i taka czarno-biała. Mówi mi, że nie mogę nikomu skakać na głowę jak worek kartofli, tylko elegancko i z wdziękiem, żeby nawet mysza zachwyciła się przed zjedzeniem. Ciekawe skąd ona tyle wie o myszach, jak w domu ich nie ma… może zaoszczędziła na specjalnym koncie w banku. W każdym razie powtarza mi, że koty mają świecić przykładem.
Dlatego wczoraj siedliśmy w przedpokoju, żeby trochę poświecić.

Kategorie
Zwierzaki

Pisane Kotem – Techniki walki powietrznej dla kotów myśliwskich

Przez pewien czas znajdywałem Pumę śpiącą na otwartej książce o historii samolotów myśliwskich. Puma dużo śpi, książka o samolotach nie jest u mnie niczym niezwykłym, ale Puma nigdy nie śpi na książce, której ja nie próbuję czytać.
Przeprowadzone śledztwo pozwoliło mi na odkrycie następujących wydarzeń.

– Puma, ja cię kocham! – zawołała Nanusia i czym prędzej polizała kocicę dla wyrażenie swoich uczuć. Pumowa głowa obróciła się o 180 stopi pod naciskiem języka, co psina odebrała jako radosną zgodę na zabawę, więc wsadziła mokry nos w rozgrzany koci brzuch, następnie w kocią klatkę piersiową a potem pod kicię i zepchnęła ją na podłogę. Puma uciekła. Psina truchtem pognała za nią.

Wieczorem Nanusia wylazła spod kanapy i zamyśliła się głęboko… Jakieś uczucie nie dawało jej spokoju. Może to był pusty brzuszek? Zastanowiła się przez chwilę nad swoim życiem wewnętrznym i doszła do wniosku, że owszem, brzuszek jest pusty jak zawsze, ale trawi ją uczucie miłości do Pumy.
Znalazła kocicę śpiącą słodko na fotelu i wylizała od ucha do ucha a następnie od nosa do ogona i z powrotem na wszelki wypadek. Ponieważ nie zaobserwowała objawów psiego entuzjazmu u przyjaciółki – ściągnęła ją z fotela za nogę. Puma spróbowała uciec – została przyciśnięta do podłogi, złapana za futerko i dokładnie poskubana po plecach:
– Kocham cię, kocham cię, kocham cię okropnie!
Puma próbowała uciec a psina nie zamierzała jej na to pozwolić. Przejechały przez pokój i zniknęły za drzwiami. Rozległ się łomot – kocica uciekała na wieszak na ubrania i została z niego wyciągnięta dołem. Wieszak wywalił się jak długi, co przepędziło Nanusię pod kanapę.
Miłość do Pumy kwitła dwa razy dziennie, przerywana tylko na czas spaceru.
Po kolejnym napadzie uczucia Nana poszła na spacer a Puma siedziała na podłodze przed półką z książkami. Rozważała emigrację. Właściwie to już podjęła decyzję, teraz tylko myślała nad kierunkiem.
Najlepiej daleko. Gdzieś daleko, gdzie dociera tylko obsługa, życie jest błogie i spokojne, pies nie sięga, słońce grzeje futerko i ogólnie jest ciepło… Sięgnęła łapką na półkę z atlasem geograficznym. Przez chwilę kartkowała mapy. Wreszcie znalazła: łóżeczko na stole w pracowni to jest to! Okno i kaloryfer blisko, ludzie też. Ewentualnie można pójść na półkę nad książkami ale tam nikt nie głaszcze. To ostatnie zechciała sprawdzić. Przez pięć minut nikt nie przyszedł z komplementami zatem urażona zlazł na dół.

Po namyśle doszła do wniosku, że wywali książki z półki. Niech ludzie poznają Gniew Kota!
Książki, też coś. Rzuciła okiem na otwartą stronę. Kogo obchodzą jakieś literki i samoloty na zdjęciach? Komu to potrzebne, że kiedyś trzeba było wejść na ogon? I w ogóle co to za pomysł , takie włażenie? Postanowiła przeczytać więcej, w końcu to ciekawość zabiła kota… Stanęła nad obrazkiem z czasów bitwy o Anglię i przeczytała tekst obok: zająć korzystną pozycję powyżej, od strony słońca, wejść przeciwnikowi na ogon i oddać salwę z małej odległości.

Zamyśliła się przez chwilę. Przy drzwiach pisnął domofon obwieszczając powrót ludziów i psa. Przemyślała sprawę błyskawicznie. Oceniła położenie słońca. Wskoczyła na właściwe krzesło, zaczaiła się pod obrusem. Kiedy Nana wbiegła do pokoju i jej ogon przejechał tuż przed pułapką – Puma uderzyła z obu łap prosto w futro. A potem pognała za zaskoczonym psem do drugiego pokoju.
To wydarzenie zmieniło układ sił w domu i hierarchię w stadzie.

Od tamtej pory Pumcia często czyta książki o samolotach bojowych. Doszła do wniosku, że Spitfire ma w sobie coś z Kota.

Kategorie
Zwierzaki

Pisane psem – remonty Nanusi

Drabinka i wspinaczka góra-dół to moje ukochane elementy każdego remontu. Nie każdy miał tyle szczęścia, żeby samemu przećwiczyć tę rozkosz, więc krótko wyjaśnię, co tu jest źródłem satysfakcji i szczęścia.

Po pierwsze: drabinki używamy wtedy, gdy trzeba sięgnąć wysoko. Niby banalne stwierdzenie, ale „wysoko” oznacza, że mimo drabinki i tak sięgamy rękami ponad głowę, zazwyczaj z trzykilogramowym narzędziem w garści przez kilka godzin.

Po drugie: przy pracy na drabince przygotowujemy sobie wcześniej mnóstwo rzeczy, żeby nie latać tam i z powrotem po szczebelkach. Część z nich wkładamy do specjalnego roboczego pasa (jeśli go mamy) – te narzędzia odgrywają szczególną rolę, ponieważ będą stale zaczepiać o wszystko inne, ale za to okażą się potrzebne dopiero na końcu. Chyba, że je zostawimy na dole – wtedy okażą się potrzebne natychmiast po wejściu na górę. Inne, mniejsze narzędzia, włożymy do kieszeni – dzięki nim spodnie opadną nam na kostki podczas manewrów na ostatnim szczeblu drabiny. Narzędzia za duże do kieszeni ale nie mieszczące się już na pasie, układamy na półeczce na szczecie drabinki, skąd będą mogły spaść, kiedy po nie sięgniemy. Przy okazji spadania na pewno trafią w mały palec u nogi. Zaś drobiazgi w rodzaju gwoździ czy drobnych wkrętów trzymamy w ustach i połykamy, ile razy wydarzy się cokolwiek – w ten sposób uzupełnimy niedobory żelaza w organizmie.

Wkrętów, gwoździ i nakrętek zawsze będzie za mało pod ręką – na to nie nie wynaleziono jeszcze sposobu, trzeba się pogodzić z tym smutnym faktem i schodzić po nowe mniej więcej co trzy minuty. Uwaga! Jeśli przyjdzie nam do głowy pomysł wzięcia na górę całej paczki – mamy gwarantowane strącenie jej na podłogę i zbieranie z zakamarków remontowych. Śrubki nigdy nie zostaną w jednym miejscu, tylko rozproszą się niczym odłamki bomby po Stalingradzie.

Dzięki takiemu rozmieszczeniu niezbędnych narzędzi przy każdej operacji pod sufitem będziemy zeskakiwać z drabinki po coś i wracać na górę a koniec pracy nastąpi po czasie mniej więcej ośmiokrotnie dłuższym od zaplanowanego, niezależnie od tego, jaki zapas czasu przeznaczymy na pracę. Ale kiedy nastąpi – napełni nas szczęściem.

Mając tego świadomość do każdego remontu z użyciem drabinki możemy przystąpić we właściwym nastroju czyli mniej więcej tak, jak Ludwik XVI do gilotyny: wiemy, co nastąpi ale pamiętamy, że już za późno na zapobieganie.

Zdarza się jednak coś, co urozmaici nam pracę w sposób nieoczekiwany.

Podczas jednego z tych remontów przygotowałem się szczególnie starannie: skrzyneczki z narzędziami i materiałami ustawiłem przy drabinie ale nie za blisko, ponieważ w nagłych wypadkach człowiek (tzn. ja) zawsze staje bosą nogą w środek skrzynki pełnej sterczących kleszczy i kombinerek.

Jednak przed przeznaczeniem nie ma ucieczki – mniej więcej po półgodzinie pracy zauważyłem, że nie mam narzędzi, których potrzebuję – ani na górze ani na dole. Przez następne trzy kwadranse ratowała mnie Ilonka przynosząc to i owo z drugiej skrzynki ale te przyniesione rzeczy też wyparowały.

Zwołaliśmy naradę sztabową pod drabinką. Burza mózgów wykluczyła halucynacje – ja mogłem zapomnieć, gdzie coś kładę, ale oboje nie mogliśmy zapomnieć tego samego tak samo. No i narzędzi brakowało w skrzynce.

Niestety na tym skończyły się sukcesy naszej narady. Zamiast młotka wziąłem odważnik od zabytkowej wagi po babcinym sklepie. I byłbym dokończył pracę wbijając gwoździe odważnikiem a wkręty wkręcając nożem stołowym, gdybym nie zauważył Nanusi idącej charakterystycznym kroczkiem przez środek pokoju w stronę jej łóżeczka. Taki krok miał Kaźmirz Pawlak, gdy spacerował z pastowanym kabanem po lesie, dlatego czym prędzej zawołałem Ilonkę i przeprowadziliśmy niewielkie śledztwo. Nanusia, jak się okazało, trzymała w zębach małe kombinerki, które za wszelką cenę próbowała zasłonić.

– Piesek, chodź no tu…

Z miną głuchego przyspieszyła w stronę łóżeczka.

Sięgnąłem po kocie smaczki zapomniane wysoko na kredensie.

Na znajomy grzechot zapomniała o wszystkim i odwróciła się w moją stronę prezentując łup. Zlazłem z drabiny, zagrzechotałem kocim pudełkiem. Upuściła narzędzie i przyleciała do mnie z wyrazem niebywałej inteligencji i wierności w orzechowych oczkach.

Ilonka tymczasem zajrzała do psiego legowiska.

– Nanusia, co to jest?

Piesek zorientował się, że padł ofiarą podstępu, podbiegł gryząc koci smaczek, wskoczył do łóżeczka i wywrócił się do góry łapkami.

– Ja tu jestem! Zobaczcie mój brzuszek! Ładny, prawda?

– Nie pytam cię o brzuszek. Co tam jest pod brzuszkiem?

– Moje plecki.

– A pod nimi?

– Futerko? – powiedziała niepewna, czy to zaspokoi naszą ciekawość.

– Zabierz na chwile to futerko razem z brzuszkiem. Musimy zajrzeć do twojego łóżeczka.

– Ale tam są same potrzebne rzeczy, zresztą tam nic nie ma.
– Chętnie popatrzę na nic, to będzie miła odmiana. Zazwyczaj jak zaglądam, to widzę coś.

– Ale co będziesz patrzył, skoro tam nic nie ma? Przecież nic nie zobaczysz.

– No nie wiem. Mogę nic nie zobaczyć, mogę obejrzeć nic albo zobaczyć coś. A to już brzmi ciekawie.

– Eeee, tam, ciekawie – grała na zwłokę.

– Złaź. – wydałem jasne i dobrze znane polecenie. Zlazła.

W łóżeczku, wciśnięte między boczne poduszki, leżały sobie: trzy śrubokręty różnej wielkości, w tym dwa lekko obgryzione, dwa małe młotki, jeden duży, kombinerki – 4 sztuki, dwa nadgryzione i wysypane pudełka wkrętów do gipsokartonu, dwie nieobgryzione miarki zwijane: moja i Ilonki, o które pokłóciliśmy się, bo kupiliśmy osobne właśnie po to, żeby sobie ich nie podbierać a także spora, acz nieokreślona ilość stolarskich ołówków zamienionych na drzazgi. Ołówki te kupiłem przed remontem – na wszelki wypadek całą paczkę – wiedziałem bowiem, że w krytycznym momencie (czyli zawsze) będę oznaczał różności palcem na ścianie, o ile nie przygotuję się odpowiednio.

Zabraliśmy psinie i narzędzia i szczątki po nich.

Nana patrzyła długo, jak układam młotki w skrzynce:

– To czym mam pracować, jak się koty zepsują?

Kategorie
Zwierzaki

Pisane psem i kotem – Nanułkowa Agencja Prasowa

Puma była niezadowolona. I nie wolno mylić tego z jej zwykłym ironiczno-pogardliwym stosunkiem do dwunożnych. Każdy kot wie, ze ludzie rozumieją tylko dwie kocie postawy: żarliwą namiętność i niezadowolenie, dlatego częstowanie ich jednym albo drugim to po prostu sposób zarządzania. W tym natomiast wypadku Puma BYŁA niezadowolona a to znacznie poważniejsza sprawa.
Przeszła po gazetach, pogrzebała w nich łapką, wyjrzała przez okno. Właśnie tam, za oknem leżało sobie spokojnie całe źródło jej niezadowolenia – czyli świat. Pumiasta nie zamierzała wychodzić mu naprzeciw, to za bardzo ją stresowało. Wolała zarządzanie swoim niewielkim kawałkiem rzeczywistości – domem, parką ludzi hodowlanych, psem i kotem… no, tym ostatnim nie umiała zarządzać. Taro wymykał się jakikolwiek próbom uporządkowania a do tego co chwilę właził na głowę. I obicie nosa wcale go nie uspokajało. Zamykał oczy i właził dalej. Cały facet. Ale taki powinien być kocur i Puma nie miała do niego żalu. Gdyby przestał – martwiłaby się, że już mu się nie podoba. A tak – tłukła go, uciekała i miała wszelkie inne powody do zadowolenia.
Niezależnie od tego, ilu trosk przysparzało jej dbanie o swoją posiadłość, Puma gniewała się na świat i to całkiem poważnie. A to głównie dlatego, że świat nie  spełniał jej oczekiwań – aby zrozumieć powagę problemu, trzeba wiedzieć, czego Puma oczekuje od świata, przynajmniej tego poza jej osobistą własnością: otóż świat miał się trzymać z dala od Pumy i dostarczać jej ciekawych informacji o sobie, aby utwierdzać ją w przekonaniu, że postępuje najlepiej, jak można. Tymczasem ten wredny świat zachowywał się tak, jakby Puma dla niego nie istniała, a do tego dostarczał informacji niskiej klasy.

Puma z niesmakiem strąciła książkę ze stolika. Nie dość, że stara, to jeszcze o ludziach. Zajrzała na półkę – same książki. OK, można na nich przyjemnie posiedzieć, ale nie na półce, którą od kolejnej półki dzielą cztery centymetry. Ludzie złośliwie zabrali wszystkie drobiazgi i nie mogła nawet niczego zrzucić, żeby ich ukarać za brak przestrzeni pumowej. Przeszła dostojnie do fotela. Obejrzała gazety leżące obok.
Pogrzebała w nich łapką, przewróciła kilka stron, poczytała to i owo. Pożałowania godne. Naprawdę, informacje ze świata osiągnęły dno zupełne. Nawet nie chodzi o treść, tylko o przydatność. Co porządny kot ma zrobić z „niezwykle ważną” wieścią, że ta spotkała się z tym ale nic z tego nie wyszło, bo i tak wybrali innego. Albo, że on znowu coś powiedział. Ma gębę to i mówi, ludzie ciągle gadają. Co z tego? Ten bywał a tamten nie przybył, za to ów się pojawił i powiedział, co wiedział. No i co z tego wynika?
To nie są informacje przydatne do czegokolwiek. Śmieć informacyjny, szum i zawracanie ogona.
Aby odegrać się na świecie nie podeszła do okna i nie zaszczyciła go swoim widokiem.
– Masz za swoje – pomyślała – ale cię załatwiłam!
Świat najwyraźniej odczuł ten cios boleśnie, bo zareagował.
Na ulicy rozległo się znajome zianie i odgłos pazurków na betonie. Potem pisk domofonu. Kicia przeszła do drzwi przedpokoju, usiadła owijając się ogonkiem i czekała na ciąg dalszy. Jakoż i nastąpił: otworzyły się drzwi, przyszli ludzie ale przede wszystkim wtarabaniła się Nana, która psim zwyczajem każdą odrobinkę uwagi wypełniła swoim entuzjazmem. Wylizała uszy Tarotka, wtryniła nos pod ogon Pumci i na wszelkie inne sposoby:
1. ustaliła, że w domu nadal są właściwe koty
2. pokazała, że o nich pamięta
3. wyraziła swoją radość z Kota, co jak najbardziej należy do dobrego tonu.
Po wykonaniu wszystkich tych czynności usiadła na dywanie i czekała, aż ludzie zdejmą jej obrożę i dadzą coś na zamknięcie spaceru. A to oznaczało, że czas na serwis informacyjny.
Puma podeszła powoli, żeby nie spłoszyć psa, wsadziła nos w futro i pogrążyła się w lekturze.
Wiadomości tylko pozornie nie maiły większego znaczenia – jednak dla Kota układały się w sensowną całość.
Boni nadal lizała jak popadnie i biegała bardzo szybko. Co oznacza, że nie należy schodzić z półki, jeśli ją słychać na schodach. Na terenie Wielkiej Pumowej Wyprawy wciąż jest mokro, zimno z mnóstwem trawy i wrażeń – czyli wszystkie powody do nieodbywania wypraw pozostają w mocy. Miśka śmierdzi weterynarzem – po co ona w ogóle bywa w takich miejscach? Psy są dziwaczne…

Pogoda w normie – wiatr, sucho a czasami mokro, trochę słońca – co i dobrze, bo czas już wystawić futerko przez okno. Poza tym Miśka i Nana spotkały się z Roksą, której Miśka nie lubi a Nana jeszcze nie wie… ta wiadomość zasługuje na rozważenie podczas którejś drzemki.
Nana dostała smaczka a Puma zamyśliła się nad natłokiem newsów.
Taaaak… nie ma co liczyć na porządny serwis prasowy ze świata. Czasy mamy takie, że wierzyć można tylko psu, bo tylko pies przynosi wartościowe informacje!

Kategorie
Zwierzaki

Depumizacja


Ściśle związane z tą historią

Rozejrzałem się ostrożnie. Pumiasta spała w pracowni. Taro wyciągnął się na kaloryferze w saloniku, co oznaczało, że nie zlezie przez godzinę. Nana nie stanowiła żadnego zagrożenia, bo zasnęła pod kanapą a to gwarantuje spokój do obiadu.

Mówiąc krótko: w domu panowały idealne warunki, żeby sobie przeczytać na fotelu niezbędną literaturę wstępną a potem wziąć się do pracy. Cichutko zrobiłem sobie herbatkę. Nie wywołało to żadnej reakcji zwierzątkowej. Ciasteczko zawsze stanowi najbardziej ryzykowną część planu, bo budzi Nanę a Nana nigdy nie otarła się o pojęcie dyskrecji. Ale nawet ciasteczko nie obudziło nikogo. Usiadłem sobie wygodnie, dosunąłem fotel z przeciwka, wyciągnąłem na nim nogi. Rozłożyłem koc na kolanach, bo nie lubię okruchów w spodniach, złapałem za uczoną księgę mnicha Teofila o sztukach i rzemiosłach wszelkich… i poczułem pazurki na udzie. Puma stała oparta o fotel i skrobnęła mnie lekko. Nawet nie chodziło o pretensje, że siadałem bez jej udziału. Ot, takie zwykłe zaznaczenie, że jest – pazurkami, bo pazurków nie sposób lekceważyć.

– Zastanawiałam się, kiedy wreszcie się domyślisz…. – zamruczała namiętnie i wlazła na moje kolana tak, żeby jednocześnie opierać się o obie ręce i zasłaniać książkę. Uziemiła mnie niczym fachowy elektryk i nie było dyskusji. Zresztą dyskusja z kotami nie ma większego sensu, chyba, że ktoś nie wie, że Kot ma Rację i Kot jest Racją. Wówczas próba sporu z kotem rozszerza horyzonty. Ale ja musiałem przeczytać co trzeba w ciągu godziny albo pracować bez przeczytania, co nie miało za grosz sensu, ponieważ mnich Teofil stanowił jak raz podstawę mojej dzisiejszej pracy.

Spróbowałem ostrożnie wydostać dłoń spod rozmruczanej kocicy. Spojrzała z wyrzutem i powiedziała:

– Histeryk. Pięciu godzin bez ruchu nie może wytrzymać. – Wstała, z niesmakiem odwróciła się do mnie ogonem i przeniosła się z książki na kolana. OK, to było do przyjęcia. Poczytam a jak skończę – pomyślę, jak wstać. A jak wstanę i zrobię, co mam do zrobienia, to zastanowię się nad przebłaganiem Pumy… co nie będzie łatwe.

Czytałem ale czułem coraz mocniejszy wpływ kociej drzemki. Mruczała sobie dywersyjnie rozluźniając wszystko wokół… prawdę mówiąc, książka co chwilę wysuwała mi się z rąk. Walczyłem, ale właściwie powinienem był od razu zasnąć i nie ruszać się, skoro Pumiasta chciała mnie zarazić sennością. I już miałem się poddać, kiedy spod kanapy wylazła Nanusia. Szurała pazurkami albowiem w domu preferuje bamboszowo-posuwisty styl poruszania się, zwłaszcza na parkiecie. Spojrzała na mnie wzrokiem równie nieuporządkowanym jak jej grzywka i uszy po czym nagle nabrała energii i celu w życiu.

– Puma! Co robisz? Chodź się bawić kotem! – polizała kocie ucho.

Puma przekręciła się tak, by leżeć między moimi kolanami. W tej pozycji nie dało się jej lizać po uszach za to nie była już tak rozkosznie zwinięta w kłębek. Dodatkowo musiałem trzymać koc oburącz, bo leżała na nim, jak w hamaku i w ogóle nie obierała się na moich nogach. To mnie trochę wyzwoliło spod jej mruczącego zaklęcia. Przypomniałem sobie o pracy… ale przede wszystkim nie mogłem pozwolić, żeby kicia spadła mi między nogami na podłogę.

Nana jeszcze raz zajrzała do kociego dołka od góry. Liznęła ale najwyraźniej efekt jej nie zadowolił, bo szybko obwąchała kicię wzdłuż. Usiadła. Spojrzała na mnie i na moje zakocone kolana. Zrobiła gest, jakby chciała szczeknąć ale nie śmiała tego robić w moją stronę.

Po czym wlazła pod moje wyciągnięte nogi, powąchała, zlokalizowała i mocno dziobnęła nosem w wybrzuszenie pełne kota.

Puma poderwała się tak ostro, że koc wysunął mi się z rąk i spadł na podłogę razem z zaskoczoną kocią zawartością prosto pod psi nos.

– Pumcia! Tęskniłam za tobą aż dwie minuty! – zawołała entuzjastycznie Nana i rzuciła się na kumpelkę z wyrazami radości.

Kocica złapana między łapy i nos zipnęła. Obróciła się na plecy ale osiągnęła tylko tyle, że została gruntownie wylizana po brzuszku. Gdzieś pod moim fotelem załomotał pies jadący na kocie do przedpokoju.

Byłem wolny od kici-nastroju i mogłem wziąć się do pracy.

Kategorie
Zwierzaki

Pumizacja

Pozwalam sobie na powtórkę tej historii ponieważ za tydzień zamieszczę jej świeżo napisany ciąg dalszy:

Wróciłem do domu i doznałem olśnienia. Są takie chwile, kiedy człowiek dokładnie wie, co chciałby zrobić, co może i co powinien. Jeśli ma pecha – są to trzy różne rzeczy, ale ja miałem szczęście. Przygotowałem się odpowiednio i poszedłem do saloniku. Kilka miesięcy wcześniej skończyliśmy remont. Plan zakładał, że z zabudowy wokół okna powstanie wnęka, w której będzie można wygodnie siedzieć na drewnianym podeście. Okazało się jednak, że trzeba coś tam dodać, bo sam podest nie jest zbyt komfortowy. Po długim poszukiwaniu kupiliśmy sobie dwa worko-pufy… i to było to! Od dwóch tygodni w środku każdego dnia słyszałem ich zew: CHODŹ SIE ZDRZEMNĄĆ… NO, CHODŹ TU… JEST SŁOŃCE, JEST WYGODNIE… ale niestety – ciągle coś mnie odwoływało do pilniejszych zadań… a wieczorem – to już nie to samo, co w południe.
Tym razem miało być inaczej. Szczęśliwie wyrobiłem się ze wszystkim i do jutra miałem spokój, a zatem mała przyjemna drzemeczka mogła się udać. Do tego ogarniała mnie senność, Nana wlazła pod kanapę i niczego nie chciała, po dwugodzinnym spacerze po krzakach, dziurach i pagórach byłem dosłoneczniony, dotleniony, rozleniwiony i zadowolony… mówiąc krótko: trudno o lepsze warunki.
Uformowałem pufa do spania, owinąłem się kocem i przybrałem wygodną pozycję embrionalną. Parę manewrów ustabilizowało moją pozycję we właściwej odległości od kaloryfera, granulat wypełniający worko-pufa chrzęścił obiecująco… Zmrużyłem oczy z rozkoszą i w tym samym momencie spadło na mnie coś jakby puszysty czterokilogramowy młotek. Dostałem tuż pod żebrami, wypuściłem powietrze z płuc nosem i ustami – mało brakowało a tą samą drogą poszłoby śniadanie.

Nie mogłem się ruszyć.

W moją twarz przez moment wbijało się spojrzenie szmaragdowych oczu w złotych obwódkach. Pod ich wpływem znieruchomiałem.
– No właśnie… – powiedziała Puma i otarła się policzkiem o mój nos – Można było się tego spodziewać.
– Dokładnie tak jak myślałam. – dodała po chwili. Z miną skupioną odwróciła się, przejechała ogonkiem pod moim nosem, wycelowała mi zadek prosto w oczy i ruszyła powoli wzdłuż mojego boku metodycznie udeptując.
– Co robisz? – odważyłem się zapytać, kiedy przestała balansować na moim ramieniu.

– Nie przeszkadzać podczas badania! – odpowiedziała nie zaszczycając mnie spojrzeniem. Udeptała mi ramię, łokieć, bok, biodro i udo zanim przy kolanie odważyłem się zapytać cichutko:
– Co badasz?

– Ciebie. Nie widać? A teraz nie przeszkadzaj, to ważne. – Dreptała w miejscu przez chwilę, potem wypuściła pazurki i zmieniła metodę: tylne łapy stały w miejscu, przednie wydłużyły i zwolniły krok. Kocica zaczęła się wyciągać w kierunku mojego brzucha. Przez koc i ubranie czułem ostre igły wbijające mi się w skórę co kilka centymetrów. Trwało to długo, bardzo długo. Bałem się ruszyć – nie wiedziałem, co się dzieje a w takiej sytuacji lepiej nie przeszkadzać zawodowcom, zwłaszcza tym w bardzo chwiejnej pozycji.

Po dłuższym dreptaniu wzdłuż Pumiasta dała wyraźne dwa kroki, zeszła mi na brzuch i zwinęła się w kółko.

Podparła się brodą na moim łokciu i tak została. Nie było to zbyt wygodne… ale Puma wie, co robi.
Po kilku minutach odważyłem się zapytać:
– Skończyłaś?
Spojrzała na mnie z góry, co było sztuką zważywszy, że leżała mi na brzuchu.
– Badanie… tak. Ale nie zakłócaj terapii. – po czym z powrotem położyła brodę na mnie.

– Terapia? – aż coś mnie skręciło. Dobrze wiem, że koty potrafią wykrywać schorzenia niczym tomograf, reagują na stany zapalne i w niektórych wypadkach potrafią je złagodzić dotykiem… a Puma znalazła coś w moim brzuchu!
– Co mi jest? – ledwie wykrztusiłem przez zaciśnięte gardło.
Znowu spojrzała mi w oczy z miną najwyższego sędziego:
– Brakuje ci pumu w organizmie. – wyjaśniła i wróciła do poprzedniej pozycji.
Zatkało mnie. Przeleciałem pamięcią tablicę Mendelejewa. Byłem w klasie matematyczno-fizycznej ale trzydzieści lat temu. Niemniej… zapamiętałbym taki pierwiastek. A może to jakiś związek organiczny? Sprawdzenie nie wchodziło w grę dopóki Pumiasta leżała na mnie i prowadziła terapię. Ale stres może zniszczyć efekt każdego leczenia! Stres zabija skuteczniej niż czy papierosy czy reforma opieki zdrowotnej! Nie wytrzymam niewiedzy… Rany Boskie, zachciało mi się spokojnej drzemki po południu… Nie mogłem dłużej.

Już miałem przerwać milczenie, kiedy usłyszałem i poczułem w brzuchu narastające wibracje i dźwięk:
– PUMMMRRRR…. CHRRRRRR…..PUUUMMMMMRRRRRCHRRRR… PUMMMMRRR…
Poczułem obezwładniające ciepło… zrozumiałem, że faktycznie czegoś mi brakowało… i oto to coś napływało w dużej ilości…
– Koty zawsze wiedzą… – pomyślałem zanim zamknąłem oczy.

Kategorie
Zwierzaki

Pisane psem – PPPOiW

Siadłem sobie wygodnie przy oknie – herbatka na kaloryferze, książka w łapie… i w tym momencie przydreptała Nana, usiadła dokładnie naprzeciwko i z podejrzaną inteligencją w spojrzeniu zaczęła się na mnie gapić. Nachalność u psa zawsze jest jakąś formą walki o władzę w domowym stadzie, dlatego na wszelki wypadek spojrzałem na nią groźnie i zapytałem surowo:
– A co pies tu robi?
Zamiast odsunąć się gdzieś dalej ze spuszczonym nosem odpowiedziała z żarem niewinności i inteligencji w orzechowych oczkach:
– Instaluję PPPOiW.
Brzęk mojej opadającej szczęki słychać było pewnie u sąsiadów.
– Co proszę?
– Psi Punkt Poboru Opłat i Wynagrodzeń.
Zabrzmiało to tak, jakby koty podsunęły Nanusi swoje własne pomysły. Co zresztą było całkiem możliwe, jako, że pod ich wpływem zaczęła różne rzeczy łapać przednią łapą zamiast zębami. 
– A za co niby te opłaty?
Najwyraźniej nie zastanawiała się zbyt długo nad tą kwestią, bo opuściła uszy i nieco straciła pewność siebie.
– Za urodę? – zaryzykowała
– Uroda nie jest na sprzedaż, więc nie należy za nią płacić. Mogłabyś zbrzydnąc od tego.
– Naprawdę? – oblizała nerwowo nos.
– Oczywiście. Kupione dziewczyny są o wiele brzydsze niż te, których nie da się kupić – wygłosiłem pouczenie ze śmiertelną powagą.
Przez chwilę ruszała uszami próbując szybko wymyślić jakiś tytuł do wypłaty.
– Za bycie pieskiem tutaj?
– Za to masz wyżywienie i dom. – zrobiłem stosownie surową minę – Chyba, że chcesz rozliczać się osobno za takie rzeczy… za ogrzewanie, wodę, udostępnienie kotów, czynsz za sześć łóżeczek w najlepszych lokalizacjach, opłaty przewodnickie za spacery poza miastem, obstawa na wypadek spotkania Wielkich Kudłatych Psów, ochrona przed widokiem konia na pastwisku… wątpię, żeby Ci się opłaciło.
– Za głaskanie?
– A czy ja cę w tej chwili głaszczę?
– No tak, ale zawsze możesz. – przybrała wybitnie głaskalniczy wygląd.
– To wtedy pogadamy. – Opanowałem chęć sięgnięcia do jej aksamitnych uszek.
– A za inteligencję?
– Rozum sam w sobie jest nagrodą a nie powodem do nagród – pożyczyłem tok rozumowania od któregoś ministra obcinającego wydatki na szkolnictwo.
Nana najwyraźniej nie spodziewała się aż tylu problemów na drodze do uzyskania nadprogramowych przysmaczków, bo przez chwilę myślała z opuszczonymi uszami.
– A jak cię poliżę?
– Nigdy nie handluj objawami uczuć. Kupowane uczucia nie są wiele warte.
– Za wierność?
– Próbujesz powiedzieć, że mogłabyś być niewierna? – zmarszczyłem groźnie brwi. Pomerdala ogonem, żeby rozwiać tak niebezpieczne podejrzenia.
– A jak zrobię „siad”? – zademonstrowała najlepsze wykonanie komendy w ciągu ostatnich dwóch lat.
– Nie prosiłem cię o to, więc siadaj sobie za darmo. – „Siad” i „waruj” zazwyczaj każemy jej robić, żeby nie dawać przysmaczków za darmo. Wszelką darmochę Nana interpretuje jako daninę dla wodza stada i zaraz potem zaczyna sprawiać kłopoty. Tym razem jej wystąpienie było zwyczajną próba wyłudzenia, gdyby się powiodło – psina uznalaby, że jest w domu szefem. A to szybko prowadzi do nieprzyjemnych starć. Nie mogłem jej ustąpić biorąc pod uwagę fakt, że to ona zaczęła całą sprawę.
– A „waruj”? – wykonała popis, który był nie tyle warowaniem, co majstersztykiem komandoskiej energii. Niemal zapadła się w parkiet.
– Patrz poprzednia odpowiedź.
– A za posłuszeństwo?
– A od kiedy samowolne instalowanie czegokolwiek jest objawem posłuszeństwa?
– A tak po prostu bez powodu? Zobacz, jaki mam pusty brzuszek!
Pogłaskałem. Brzuszek był raczej okrągly, podobnie jak reszta psiny. Skubnąlem fałdkę na boku.

– To wygląda raczej jak powód do diety niż do dokarmiania. Przy każdym spotkaniu doktor mówi, że powinnaś schudnąć o dwa kilo.
Przerażona dwiema grozami swojego życia – doktorem i dietą – zwinęła PPPOiW i pomaszerowała pod kredens, żeby mi te straszne pomysły wylecialy z głowy.

Mogłem wrócić do książki… ale zamiast tego zauważyłem jakąś dziwną akcję psio-kocią.
Na kredensie siedziała Pumiasta i przesuwała łapką kocie ciasteczko, które wyciągnęła sobie z pudełka ukradzionego i wyniesionego wcześniej z kuchni. Sądząc po ruchach skóry na psiej głowie wydawało ono jakąś niebiańską muzykę niedostępną dla ludzkich uszu. Cała Nana wyglądała jak saper patrzący na dyndającą nad nim bombę: spadnie? Nie spadnie?

Tymczasem Puma przesuwała przysmaczek tak, jakby na świecie nie istniały żadne psy a szczególnie ten konkretny, który wbijał łakomy wzrok w ruchy jej łapki.
Wreszcie ciasteczko spadło… ale nie dotknęło parkietu. Nanusia wciągnęła je w locie.
Zachęcona nieoczekiwanym sukcesem ustawiła się na spodziewanej trasie następnego ciasteczka.
Tyle, ze następne ciasteczko nie nadlatywało. Puma patrzyła z fascynacją na pudełko i ignorowała kolejno: wbity w siebie wzrok, nadzieję, wiarę oraz modlitwę o kolejne dary. Najwyraźniej dobrze się bawiła władzą, jaką zyskała nad swoim psem.
Nana nie wytrzymała napięcia.
– Zrzuć coś – pisnęła.
Puma powoli położyła łapkę na pudełku. Musiało smakowicie zaszeleścić, bo psina drgnęła.
Na następny szelest czekała jak posąg w napięciu prawie pięć minut. Pumiasta rozkoszowała się swoją potęgą.
W końcu wydłubała kolejne ciasteczko i zaczęła przesuwać je po kredensie.
Tego już było za wiele na ograniczoną psią cierpliwość.
– Puma, patrz, ja zarabiam na to ciasteczko! – powiedziała Nana i zaczęła na zmianę wykonywać „siad” i „waruj” – No! wypłacaj mi coś wreszcie!