Kategorie
Ilustracja

Mikaeri – piękność patrząca przez ramię.

Idą święta. Czas, kiedy ludzie religijnie pobudzeni jak szaleni rzucają się w wir zakupów, wyklinają Owsiaka i z poczuciem spełnionego obowiązku wykładają nakrycie dla niespodziewanych gości pilnując wszakże sumiennie, by żaden taki nie zbliżył się do domu.

Jak to zwykle ja – chcę się wyłamać. W tym roku WOŚP zbiera pieniądze na okulistykę dziecięcą. Znam dobrze problemy spowodowane wzrokiem i chciałbym przyłożyć się do oszczędzenia ich dzieciom… Zatem wystawiam na aukcję allegro akt mojego autorstwa pt. „Mikaeri – Patrząca przez ramię”. Technika: pastele olejne na czarnym kartonie, format bez oprawy A3, oprawiona w czarne passe-partout 40×50 cm. Dołączony certyfikat autentyczności.

Mikaeri to w tradycyjnym japońskim malarstwie nie tylko określenie piękności patrzącej przez ramię ale i pewien kanon przedstawiania postaci kobiecej: z lekkim dystansem, elegancją i nie wprost. Ja zatytułowałem tak akt, którego w tym kanonie pomieścić nie sposób, zrobiłem to jednak celowo: tytuł jest nieco przewrotnym żartem z konwencji i grą na pograniczu dwóch tradycji: malarstwo japońskie nie stroniło od tematu nagich postaci, zawsze jednak nagość była tam elementem sceny rodzajowej, często z pogranicza pornografii we współczesnym rozumieniu. Z kolei w tradycji europejskiej scena rodzajowa lub mitologiczna była przede wszystkim pretekstem do przedstawienia ciała jako tematu – aż do chwili, gdy akt uwolnił się od wstydliwej konieczności udawania czegokolwiek i stał się pełnoprawnym tematem samym dla siebie.
Zatem między moim tytułem a obrazkiem jest sprzeczność – taka, jak i między perfekcyjnym japońskim drzeworytem a pastelą olejną.
Moja „Mikaeri” wykonuje gest, jak gdyby otwierała lub zamykała drzwi wychodząc w bliżej nieokreśloną świetlistą przestrzeń.

Kategorie
Historia i kultura

Królewskie Psy: Baby ze Szkierów – starcie cywilizacji.

Krótka drzemka czyni cuda – dziewczyny przekonały się o tym nie raz. Ale porządny sen czyni cuda jeszcze większe: poprawia humor.

Miały wystarczająco dużo wrażeń, żeby nie zasnąć na długo… chciały rozmawiać, bo było o czym… Najpierw ten niezwykły port w zatoce i miasto kilkakrotnie większe niż Nordsee… Właściwie nie miały skali porównawczej – było to trzecie miasto, jakie w życiu widziały, z tym, że drugie oglądały w kajdanach prowadzone na szafot nie spodziewając się, że przeżyją. To psuło chęć zwiedzania. 

Brama Portowa, przez którą dzisiaj przeszły, była równie duża, jak cały zamek starosty Haestensona… Mury obronne tego miasta wyraźnie wyższe, do tego nieprawdopodobny zamek królewski na skale i nieco mniejszy, do którego wprowadzono je teraz. Wszystkie mieszkały w kamiennych domach ale różnica skali między wszystkim, co widziały dotąd, zwalała z nóg. Wieża obronna Osvirssona, jego duma i przedmiot zazdrości wielu żeglarzy, mogłaby tu stać sobie w kącie dziedzińca niezauważona. Uprzejmy i nieco zaintrygowany chłopak zaprowadził je do izby w baszcie – powiedział, że na razie będą tu mieszkać. Pusta izba wyglądała nieźle – w ich domach nieczęsto bywała podłoga z desek, na ogół miały glinianą polepę posypaną piaskiem i okrytą tu i ówdzie trzcinowymi matami.

Potem przyszło kilka milczących kobiet – rzuciły im spojrzenie spode łba, zostawiły wypchane sienniki i zniknęły bez słowa. Na dziedzińcu panował ruch i gwar, trwało przeprowadzanie koni do stajni, przenoszenie rozmaitych rzeczy do głównego budynku… Tenże gmach niewątpliwie uznałyby za najwspanialszą budowlę świata, gdyby nie to, że tuż ponad zamkiem starościńskim widać było zamek królewski. Nie sądziły, że mogą istnieć tak wielkie budynki ani góry, a już postawienie ogromnej budowli na wyniosłym szczycie uznały za przekonujący dowód potęgi. Najchętniej poszłyby oglądać… jednakże uświadomiły sobie, że wejścia na zamek strzegli nieznani im żołnierze z wizerunkiem psa na zbrojach, którzy mogli ich nie wpuścić z powrotem. Do podziwiania trochę zniechęcał je również fakt, że nie widziały znajomych twarzy ale w sumie nie przejęły się tym za bardzo. Ostatecznie mieszkał tu cały tłum… oraz one, sądząc po słowach Rhouda-an i tego chłopca, który je tu przyprowadził wprost ze statku. W końcu dopadło je zmęczenie pracowicie gromadzone podczas bezczynnej podróży. 

Ponieważ nikt niczego od nich nie chciał, uznały, że nie będą plątać się zapracowanym ludziom pod nogami. Zawinęły się w swoje wciąż jeszcze nowe płaszcze, położyły na siennikach i zapadły w kamienny sen.
Obudziły się parę godzin później.
Signe spróbowała uporządkować włosy palcami, oczywiście z zerowym skutkiem. Spojrzała z zazdrością na Kosę. Już miała powiedzieć jej coś w rodzaju „tobie to dobrze”, kiedy przypomniała sobie, dlaczego przyjaciółka zaczęła golić głowę. Od razu przestała jej zazdrościć.
Wstała i obrzuciła się krytycznym spojrzeniem.
– Na co się tak gapisz? – zapytała Gudrun.
– No właśnie nie ma na co…
– To po co się gapisz?
– Wykąpała bym się.
– Ja też. – wtrąciła się Ingvild.
– Ja też. – powtórzyła za nią Kaisa.
– Ja też. – doleciało z kąta. Chyba wszystkie myślały o tym samym a powód łatwo odgadłby każdy, kto posiada nos. Od dawna potrzebowały kąpieli. Najbliższym jej substytutem, jaki się trafił, było wietrzenie na pokładzie królewskiego okrętu.
– Z tej strony jest rzeka – odezwała się Joreid, którą zainteresowało wąskie okienko.
Zaczęły się tam pchać, jednak okienko wymyślono jako strzelnicę dla dwóch kuszników a nie punkt widokowy dla tuzina nietuzinkowych figur.
Niemniej po kolei zdołały wyjrzeć.
– Wszystko tu mają strasznie duże. – podsumowała Sigrida.
– A, no tak! – odezwała się Ingvild – ale wiesz, takiej rzeki to sobie sami nie zbudowali.

Zaśmiały się wszystkie.
– Trzeba będzie wyjść i zapytać kogoś, gdzie jest brama do rzeki, bo ja bym się chętnie wykąpała. – Naima z niechęcią powąchała sama siebie.
– A poczekaj, razem pójdziemy, bo się jeszcze zgubisz – wyszczerzyła się Thorunn.

– Sama się zgubisz. – odpyskowała urażona Naima.
– Nie, po gwiazdach znajdę drogę!
– Jasne, chyba na Nordsee.
Znowu się zaśmiały.
– Ten mały mówił coś o jedzeniu wieczorem.
– A wiesz, gdzie go znaleźć, żeby zapytać?
– O jedzenie można zapytać kogokolwiek, przecież oni tutaj jedzą… chyba…

– Żeby ciebie nie zjedli.
– A tam, stanę im kością w gardle.
– Jak się w ogóle zmieścisz w gardle na raz.
– Razem pójdziemy – odezwała się Joreid.
Uznały to za dobry pomysł, więc wszystkie spróbowały doprowadzić się do porządku. Od razu uznały to za trudne zadanie. Cóż, jak tu dobrze wyglądać, kiedy ma się za mało ubrań, do tego częściowo nadszarpniętych?
Asa zastanawiała, czy okrywać się płaszczem w tak ciepłe popołudnie. Niemniej jej portki i kaftan wołały o cerowanie a nie publiczną prezentację. Może jednak płaszcz? Uznała, że musi go rozprostować, zanim straci przyzwoity wygląd: zrolować, złożyć porządnie… No, po prostu wyrównać. Rozprostowała go na podłodze, klęknęła i zaczęła składać. W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi.
– Zapraszamy! – odezwały się chórkiem Grjota i Thorunn.
Weszła szczupła brunetka w kolorowej sukni.

***

Janetka jeszcze na schodach usłyszała głośne rozmowy i śmiechy. Trochę to nie pasowało do dam, prędzej do dwórek zostawionych bez nadzoru. Uznała, że pan starosta znalazł jej służbę u jakiejś panienki świeżo skierowanej na królewski dwór. To nie była zła perspektywa. Trochę się pocieszyła mimo wszystko, chociaż słyszała trochę za dużo głosów… ale może po prostu dama została z jakąś służbą od pośledniejszych zadań. Ostatecznie pani Tulia też rozmawiała ze służbą.
Dziwne tylko, że umieszczono gości w wieży, która służyła od czasu do czasu za składzik. To bardziej wyglądało jak jakaś kara. W zamku na pewno znalazły by się stosowniejsze komnaty. A może to tylko na chwilę, w końcu dzisiaj nocowało tu więcej ludzi niż zwykle.
Grzecznie zapukała do drzwi i weszła na chóralne zaproszenie.
Pierwsze co zobaczyła, to imponujący tyłek Asy Sigardsdottir a potem jej uda i stopy. Uda Asy w niczym nie przypominały kończyn szlachetnie urodzonych dwórek – kojarzyły się raczej z solidnym posiłkiem dla kilku dużych a głodnych mężczyzn. Zaś po jej stopach bez trudu odgadła, że od ostatniego spotkania z butami czy łaźnią zdążyły przewędrować pół znanego świata. Do tego nos podpowiedział usłużnie, że w tej niewielkiej w sumie izbie przebywa od paru godzin kilkanaście dużych i trochę spoconych kobiet stęsknionych za kąpielą.
Janetka niejedno widziała i umiała zapanować nad sobą nawet w obecności największych panów królestwa czy też ich najbardziej rozwydrzonego potomstwa, jednakże teraz spadło na nią zbyt wiele: utrata pani Tulii, degradacja niewypowiedziana przez nikogo ale jednak odczuwalna i wreszcie dziwne polecenie pana starosty, którego sens zrozumiała dopiero teraz: wpatrując się w monstrualną dziewuchę wypiętą niczym brama piekieł.
Nie zdołała powstrzymać łez i rozpaczliwego szlochu.
– A ty czego buczysz? – odezwała się Gudrun.
Janetka nie odpowiedziała. Odwróciła się na pięcie i pobiegła po schodach – byle dalej z tego potwornego miejsca.
– O co jej chodzi? – zapytała Signe.
– Pojęcia nie mam – powiedziała Thorunn.
– A kto to w ogóle był? – zainteresowała się Kaisa.
– Latająca kobitka. – wyjaśniła Ingvild – Spojrzała na tyłek Asy i odfrunęła.
– Asa! Jak mogłaś? – odezwała się Tove z udawanym wyrzutem.
Zaśmiały się wszystkie z wyjątkiem Kosy.
– A co się stało? – zapytała Asa, która w ogóle nie zauważyła całej sytuacji.
– Skrzywdziłaś Bogu ducha winną dziewczynę – wyjaśniła Ingvild.
– Niby co zrobiłam?
– Pokazałaś jej się od najlepszej strony – zawołała Thorunn.
– A… dałybyście mi spokój, nie wiem o co chodzi!
– Rzeczywiście dajcie jej spokój, tamta dziewczyna się naprawdę rozpłakała. – powiedziała Joreid.
– Ja jej nic nie zrobiłam – Asa zezłościła się nie na żarty.
– Uciekła na widok twojego tyłka.
– Jak jesteś taka potężna, to możemy zrobić z ciebie galion na okręcie wojennym.
– Myślicie, że do tego nas potrzebuje kapitan?
– Jakby chciał tyłkiem Asy płoszyć wrogów, to by ją na stałe uwiązał do okrętu, zamiast brać na zamek. – Gudrun zrobiła minę eksperta.
– Jeśli on ma wrogów to ich tyłkiem Asy nie przerazi.
– No nie wiem, tu po drodze takich tyłków nie widziałam…
– Później będziecie łazić po mieście i zaglądać pod spódnice. A najlepiej dajcie spokój kapitanowi, powiedział, czego chce. Jasno i wyraźnie. – Joreid też się w końcu roześmiała ale zaczynała być głodna. A te wszystkie dowcipy w żaden sposób nie zbliżały ich do posiłku – Poszukajmy wreszcie jedzenia.

– I jeszcze czegoś – dodała Ingvild – Nie bardzo wyobrażam sobie, że mogłabym się załatwić w tych wszystkich wspaniałościach… a tutejsi też pewnie nie biegają z potrzebą za rzekę.
– To racja. – zgodziły się prawie wszystkie i zaczęły sprawniej szykować się do wyjścia.

***

Rhoud-an Paul nie miał ochoty patrzeć na ręce ludziom, którzy uważali za swój obowiązek kłaniać mu się nisko przy każdym spotkaniu, ewentualnie gratulować zasług wojennych i życzyć wspaniałych awansów i nagrody ze strony króla. Wolał, żeby po prostu robili swoje. Właśnie dlatego na chwilę wycofał się do komnaty na galerii. Jednak tam wszystko przypominało Tulię. Wyszedł na mury.

Strażnicy na widok kapitana demonstrowali czujność i zainteresowanie otoczeniem, przez co kontrola fortyfikacji odpowiadała mu bardziej niż udawanie modlitwy w kaplicy, w której natychmiast przyplątałby się do niego kapelan.

To śmieszne, że w tak wielkim zamku nawet wychodek nie gwarantował odosobnienia.

Złowił uchem jakiś dziwny odgłos. Gdzie jak gdzie, ale na murach dziwności surowo zabraniano, dlaczego poszedł zobaczyć, co się dzieje.

Prędzej spodziewałby się mordercy lub umierającego wartownika niż zapłakanej Janetki. Siedziała wciśnięta w kąt, jak kupka nieszczęścia. Starała się tłumić szloch ale trzęsła się cała niezależnie od wysiłków.

Rozejrzał się. Nic dookoła nie wskazywało na powód do takiego płaczu.

Co ty tu robisz? Ktoś cię skrzywdził?

Zero reakcji.

– Dziewczyno, mówię do ciebie!

Chyba do niej nie dotarło, więc bezceremonialnie złapał ją za ramię i podniósł. Spojrzała mu w twarz i zaniosła się jeszcze gwałtowniejszym szlochem.

Co się stało? Jak ty wyglądasz?

Służyłam pani Tulii – wyrzuciła z siebie – na dworze i wszędzie… nigdy nie zrobiłam nic złego… a pan mnie tak ukarał… taki wstyd… Za co? Co ja takiego zrobiłam?

Ja? – zbaraniał. Ktoś inny prawdopodobnie dostałby porządnie za same pretensje o cokolwiek kierowane pod tak niewłaściwy adres, ale wobec Janetki Rhoud–an czuł wyrzuty sumienia. Powinien był się o nią zatroszczyć już dawno, zamiast tego utkwił we własnych problemach. Uświadomił sobie, że na jego zamku brakowało tego wszystkiego, co normalnie gwarantowała dama: środowiska dla wszystkich kuzynek, dla wysoko wykwalifikowanych służących i tego, co wiązało się z kobietami. Nawet w najbardziej męskiej twierdzy życie ma dwie płcie. Jego zamek pod tym względem zdawał się być ułomny. Westchnął. Miał za dużo obowiązków a przy tym nie chciał i nie potrafił zajmować się żeńską połową rzeczywistości.

Dziewczyno, czy na królewskim dworze nauczyłaś się gadania bez ładu i składu? I tak okropnej postawy? Co by powiedziała moja żona, gdyby cię widziała teraz? Wyprostuj się, wytrzyj twarz, obetrzyj oczy… I teraz powiedz mi, co ci się takiego stało… I co ja mam z tym wspólnego?

Pan kazał mi służyć tym kocmołuchom w wieży! – wypaliła desperacko, kiedy już doprowadziła się chociaż trochę do porządku.

Gdyby nagle strzeliła do niego z kuszy, byłby mniej zdziwiony.

Nie od razu zrozumiał o co chodzi ale szybko wymyślił, co powinien zrobić. Zlustrował jej wygląd.

Popraw włosy, wyprostuj się.

Poczekał, aż sprawdzi fryzurę.

No. Teraz wyglądasz tak, jak powinnaś.

Na te słowa spróbowała obetrzeć zapłakane oczy, co oczywiście nie poprawiło wyglądu ale pomogło się pozbierać.

Idziemy – powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu. Nie miał zamiaru prowadzić śledztwa na temat przekręcania słów i bezsensownych poleceń, których wcale nie wydawał. Zamiast tego wyda polecenia jasne i właściwe.

Doszła do siebie na tyle, że nie protestowała, kiedy kierowali się do znienawidzonej baszty.

Rhoud–an energicznie zastukał do drzwi i wszedł nie czekając na zaproszenie. Janetka przydreptała za nim.

Dziewczyny ze Szkierów stały zdumione. Chyba zamierzały gdzieś wyjść, bo wszystkie narzuciły kaptury i płaszcze. Był to zdecydowanie dobry pomysł, maskujący liczne niedostatki ich wyglądu.

Rhoud–an nie bawił się w żadne wstępy.

To jest Janetka. Służyła mojej żonie na dworze królewskim, wie jak zadbać o wygląd szlachetnie urodzonej damy i wszystkie inne potrzeby. Będzie waszą nauczycielką… – mocno podkreślił ostatnie słowa na użytek samej Janetki – … a gdybyście czegoś nie wiedziały, to pytajcie przede wszystkim ją. To normalne.

Panie ze Szkierów chcą zostać królewskimi żołnierzami. – odwrócił się teraz do pokojówki – Będą się ubierać po męsku i w zbroje… Trzeba to będzie pogodzić z wszystkimi potrzebami kobiet. Myślę, że tutaj tylko ty sobie z tym poradzisz. Pomóż dopasować stroje. Pokaż im wszystko, co potrzeba wiedzieć o zamku. Do tej pory rzadko gościły w takich miejscach.

Któraś parsknęła szybko zduszonym śmiechem. Ich poprzedni pobyt w lochu na zamku niełatwo było nazwać gościną.

Kapitan demonstracyjnie nie zwrócił na nią uwagi.

Wybierz im służącą, najlepiej młodą i niegłupią. Jedna powinna wystarczyć.

Potrafimy o siebie zadbać, panie kapitanie – nieoczekiwanie zaprotestowała Joreid.

Nie wątpię ale nie dam wam na to czasu. Braknie wam czasu na pranie czy naprawianie ubrań. Macie kilka miesięcy na nauczenie się tego, czego chłopcy uczą się przez kilka lat. Chcę żebyście włożyły w to wszystkie siły. Wszystkie. Naprawdę. – podkreślił – Jak znajdziecie czas na cerowanie portek, to znaczy, że go marnujecie. Macie nauczyć się bić tak, jak najlepsi w tym zamku a na to czasu zawsze jest za mało. 

Janetko, jest bardzo ważne, żeby panie mogły się pokazać na każdym dworze bez wstydu, rozumiesz o co chodzi? Nie chcę, żeby ktokolwiek śmiał się z najmniejszego szczegółu ich wyglądu. Męski strój będzie wystarczającą prowokacją. – jego pomysł już teraz okazywał się bardzo karkołomny.

Janetka słuchała tej przemowy i coraz szerzej otwierała oczy. Powolutku docierało do niej, że po raz pierwszy będzie kimś kierować. Po ostatnich słowach Rhouda–an spojrzała przytomniej na swoje podopieczne: na ich fryzury, twarze… ale kiedy przyjrzała się dłoniom, przypomniała sobie, co ją tak bardzo przeraziło i już nie patrzyła niżej.

Będą potrzebowały niemało różnych rzeczy, Dostojny Panie. Sama nauka nie wystarczy. To będzie kosztować… dla każdej osobno, czyli po tuzinie… buty, sakiewki grzebienie i jeszcze… – nie dokończyła, bo starosta przerwał jej energicznie.

Oczywiście. Znasz się na tym. Zamów. Mam nadzieję, że będziesz umiała dobrać wszystko porządnej jakości ale niekoniecznie ze szczerego złota. Nie chciałbym na ten cel sprzedawać całego zamku. – uśmiechnął się do niej.

Odpowiedziała dystyngowanym dygnięciem. Poczuła się o wiele lepiej…

Powiedz panu Globbowi, że pozwoliłem ci zamówić potrzebne rzeczy wedle potrzeby i uznania, ma je dopisać do osobnego rachunku. Przedstawi mi później.

Perspektywa rozmowy z rządcą, jak z równym, brzmiała kusząco ale też trzeźwiła. Ten człowiek był szlachetnie urodzonym rycerzem i skąpcem, który każdą rzecz uważał za fanaberię, więc będzie musiała dobrze się nad wszystkim zastanawiać.

A teraz już was zostawiam. Musisz jak najszybciej zacząć, bo powinny szybko rozpocząć treningi. Jeśli idzie o zbroje i wyposażenie, to już nie twój problem. Zajmij się tym co będzie pod zbroją. – obrócił się. Już miał wyjść, kiedy zawadził wzrokiem o biust Ingvild. – Musicie wymyślić coś, żeby wam nie sprawiały pod zbroją problemu te… hm… – zrozumiały o co chodzi

Zaśmiały się.

Poradzimy sobie, panie kapitanie – zawołały prawie chórem.

To dobrze. Zostawiam was.

I wyszedł.

Przez chwilę trzynaście kobiet mierzyło się wzrokiem. Pokojówka musiała zadzierać głowę.

Janetka wciąż jeszcze miała zaczerwienione oczy… ale myślała o swoich i ich dłoniach… Porównała i poczuła się trochę pewniej.

Służyłaś żonie kapitana? – nagle zapytała Kaisa.

Nie wiedziałam, że ma żonę – odezwała się Naima.

Pani Tulia nie żyje. – Janetka poczuła kość w gardle na samo wspomnienie.

Co się stało? – wyrwała się Ingvild z pytaniem.

Zamordowali ją ubiegłego lata – Janetka z trudem powstrzymała się od szlochu. Znów stanęła jej przed oczami zakrwawiona suknia.

Ubiegłe lato i dla nich oznaczało wiele nieprzyjemnych wspomnień. Nieoczekiwanie Tove podeszła do dziewczyny i przytuliła ją ze wszystkich sił.        

Inne fragmenty powieści można znaleźć tu: Królewskie Psy – Ręka i pół królestwa.
Kategorie
Historia i kultura

Królewskie Psy: Baby ze Szkierów

Ponieważ od dawna odgrażałem się, że pokażę jakiś fragment pisanej właśnie powieści z uniwersum Królewskich Psów, Rhouda-an Paul i reszty towarzystwa – niniejszym zamieszczam debiut Bab Bojowych w służbie króla, tym razem w charakterze strażników porządku publicznego, prawa, moralności i całej tej reszty, nad którą one nigdy nie dumały zbyt wiele. 

Sierżant zmarzł tej nocy i nade wszystko pożądał spokoju, przynajmniej na jeden dzień. Rozkaz starosty wcale nie przypadł mu do smaku. Ale mając do wyboru służbę w porcie lub patrolowanie ulic z babami – wolał jednak baby. W porcie strasznie wiało od morza. Teraz popatrywał na nie kątem oka i zastanawiał się, jak niby mają się sprawdzić łażąc za nim krok w krok. Właściwie nie miał nic przeciwko. Biły się coraz lepiej, a nawet przewyższały większość wiejskich osiłków, co się zgłaszali do wojska na ochotnika. Sam pamiętał dobrze, że kiedyś był takim osiłkiem. Umiał oceniać postępy w nauce. Kosa… mogła kiedyś stać się naprawdę dobra. Tyle, że to baba, jak one wszystkie.

I właśnie od tej strony spodziewał się kłopotów. Jeszcze go w mieście gotowi obwołać babim wodzem… Najchętniej pokazałby się z nimi na patrolu dopiero, jak się trochę znudzą mieszczanom, na co jednak wcale się nie zanosiło. Nie z Kosą o gębie w niebieskawe krechy i blizny, ani z pyskatą Grjotą, która na każde słowo odpowiadała tak, że ochrzaniony czerwieniał jak rak. Przynajmniej Kaisa Ubbasdottir nie zapowiadała kłopotów na każdym  kroku. Ale tak naprawdę to wszystkie zwracały na siebie uwagę i samym istnieniem gorszyły normalne żony zwykłych ludzi. Sporo czasu minęło, nim zamkowe przestały spluwać na widok bab w portkach i pod bronią. Na mieście z pewnością nie pozostaną niezauważone… Najniższa z nich nieco przewyższała wzrostem normalnego mężczyznę. Może wśród rosłych Królewskich Psów mogły się schować, w tłumie mieszczan ta sztuka na pewno nie wyjdzie. Kosa wydawała się ładna bez zbroi ale jacquet krył kształt ciała a hełm wystawiał na widok tylko jej poharataną twarz, zaciętą minę i chęć wypatroszenia kogoś. Do tego wśród wszystkich bab ze Szkierów wyróżniała się szybką ręką do sztyletu. Wystarczyło, że ktoś głupio skomentuje jej gębę… Nieszczęście gotowe.

Grjota… jej przydałby się knebel lub kaganiec przed wyjściem za bramę zamku. Nie zaczepiała nikogo pierwsza… ale poczuwała się do obowiązku pyskowania za Kosę. Co i dobrze, bo Kosa zamiast po słowa sięgała po żelazo. Ubbasdottir zaś milczała i niebieskimi oczętami obserwowała wszystko wokół z dziecięcą ciekawością. Miała okrągłą twarz, gładkie policzki a kosmyk jasnych włosów wysunął się spod czepka, który najwyraźniej źle założyła. Nie wiadomo, co jej do łba strzeli… Wszystkie trzy niosły swoje nowe toporki, jakby nic innego w życiu nie robiły. Cholerne dzieciaki.

Nie należał do ludzi szczególnie pobożnych ale teraz nieśmiało prosił Pana Naszego o nudny dzień.

Pan jednak nie wysłuchał modłów, bo na ulicy Szewskiej dobiegły ich z daleka krzyki i lamenty. Przyśpieszyli kroku. Sierżant westchnął cicho. Mógł się założyć, że majster szewski Romio uchlał się wczoraj, wstał z kacem o poranku i pobił żonę, jako czynił prawie co poniedziałek. Baby szkoda. Ich dzieci też. Nic dobrego nie wyrośnie z takich, co patrzą jak ojciec poniewiera matkę. Od dawna miał ochotę ukrócić jakoś tego awanturnika, czekał na pretekst, ale na miłość Boską, nie dzisiaj.

– Wchodzimy, panie sierżancie? – Grjota nie wytrzymała. Wszystkie trzy patrzyły tam, jakby chciały roznieść w pył szewca wraz z domem i warsztatem. Jednak mimo niezbyt wielkiego wzrostu Romio znany był z licznych bójek na pięści i upodobania do mordobicia. Nie należał do najłatwiejszych przeciwników w tym mieście.

– Wbijcie sobie do głowy, że strażnikom królewskim nie wolno włazić do cudzego domu bez rozkazu albo zaproszenia gospodarza. Chyba, że gonicie przestępcę. Nasza rzecz to ulice a nie domy. – sierżant powiedział bez przekonania. Kilka razy nie zdążył złapać Romia w trakcie burdy i szczerze tego żałował. Baby gotowały się ze złości słysząc krzyki szewcowej. Wcale im się nie dziwił. Ale nie dały kroku bez rozkazu. Grzeczne dziewuszki.

I wtedy gospodarz wyrzucił swoją ślubną za próg dodając jej rozpędu pięścią.

– A wy się nie gapcie, bo ja tu jestem panem! Mój dom i mogę robić co chcę! A jak zechcę to go spalę! – wrzasnął na stojących strażników królewskich i cofnął się z powrotem na swój teren. W oknach sterczały głowy sąsiadek a gapie już nadciągali.

Sierżant spojrzał na kobietę niemrawo podnoszącą się na kolana… miała paskudnie rozciętą brew, krew zalewała jej oko oraz szybko puchnącą twarz. Widać też było, że rusza się z trudem, jakby bolało ją całe ciało. Żadna z żołnierek nie drgnęła ale prawie czuł ich wzrok wiercący plecy.

– Zapamiętajcie sobie… majster robił burdę na ulicy, bluzgał królewskiej straży i po pijanemu groził podpaleniem… – powiedział głośno i wyraźnie, co oczywiście odebrały jako rozkaz – Kosa, stój! Nie trzeba tu trupa ani szlachtuza, to majster cechowy. Żaden tam obwieś. Pouczyć go trzeba o królewskim prawie i porządku. Kaisa pójdzie.

Zaledwie jednak Ubbasdottir dała krok, zatrzymał ją znowu.

– Bez broni. Nie potrzeba nam nieszczęścia. Masz go pouczyć a nie napaść z żelazem.

Oddała Grjocie kapalin i toporek, zaczęła rozwiązywać pas z kordem i sztyletem. Gapie dopiero teraz zauważyli płeć żołnierza… Niektórzy zaczęli chichotać, inni pokazywać palcami. Ruszyła w głąb otwartej bramy. 

– Panie majster, w imieniu króla uspokójcie się… – wołając zniknęła w czeluściach szewskiego mieszkania. Przez chwilę słychać było wyzwiska szewca. Potem głuche łupnięcie. Potem łoskot przewracanych sprzętów, trzaski i kolejne uderzenie czegoś dużego o ścianę. A potem coś spadło z brzękiem. Sierżant pożałował, że nie posłał tam jeszcze Grjoty… ale właściwie powinien był pójść sam i pokazać im, jak to załatwia profesjonalista. Rozległy się kolejne uderzenia przeplatane głuchymi okrzykami. Nagle w drzwiach pojawił się Romio, ale zanim zdołał wybiec na podwórze – coś wciągnęło go z powrotem. Potem znowu głuche stęknięcie… podobne do tego, które wydał Herman kopnięty w krocze trzy dni temu w czasie ćwiczeń… i trzask zgrzytających od uderzenia zębów. Majster wyleciał z drzwi i upadł na wznak z szeroko rozłożonymi rękami. Z izby wyłoniła się Kaisa z szewskim stołkiem w jednej ręce i dzbanem w drugiej. Miała skaleczoną wargę, zdartą skórę na kostkach dłoni i furię w oczach. Romio próbował się podnieść. Zamierzyła się na niego stołkiem, zasłonił twarz i padł z powrotem na ziemię. Sprawnym ruchem postawiła mebelek nad nim, aż zipnął, gdy poczuł się wciśnięty pomiędzy jego solidne nogi. Usiadła, zanim zdążył zaprotestować choćby najmniejszym gestem. A potem przydepnęła mu łokcie i zmusiła do odsłonięcia paskudnie obitej gęby. Pociągnęła łyk z dzbanka i wylała resztę wody na twarz szewca. Rzucił się ale znieruchomiał, gdy znów zamierzyła się na niego naczyniem.

Spojrzała na gapiów, potem na podwórko i chlewik. 

– Słuchaj, co ci powiem w imieniu króla… – wygłosiła donośnie, niczym kaznodzieja w katedrze – Baba pierze twoje gacie, żebyś nie śmierdział, jak świnia. Baba daje ci żreć w misce, żebyś nie chłeptał, jak świnia z koryta. Baba sprząta ci izbę, żebyś nie leżał w gnoju, jak świnia… To szanuj swoją babę, bo tylko dzięki niej widać, żeś ty chłop a nie świnia.

Postawiła dzbanek na ziemi. Wstała sprawnie, jakby pochlipujący cicho szewc miał jeszcze ochotę łapać ją za nogi. 

Wyszła z szewcowego obejścia patrząc spode łba na gapiów, którzy rozstąpili się z szacunkiem. Odwróciła się.

– A jak się jeszcze raz upijesz, to wrócę! I w imieniu królewskiego prawa i porządku wepchnę ci w mordę cały gnój z twojego chlewika, żebyś zapamiętał, po co ma się chłop od świni różnić!

Inne fragmenty powieści można znaleźć tu: Królewskie Psy – Ręka i pół królestwa.
Kategorie
Ilustracja

Trzy wiedźmy.

Wbrew pozorom nie napiszę nic o Agencji Literackiej Tercet z powieści Małgorzaty Kursy… Będzie o moich obrazach, a dokładniej o Trzech wiedźmach: Pannie Drzewnej, Pannie Lodowej i Pannie Ognistej.

Jak mawiali Rzymianie – omne trinum perfectum – rzeczy potrójne są doskonałe. Przyszedł im do głów ten koncept, ponieważ tak się składa,  że przynajmniej w naszej części świata ludzie myślą trójkami. Kiedy chcemy kogoś opisać – odruchowo podajemy trzy cechy, dalsze dopiero przy zadawaniu większej ilości pytań.  Pisząc czy układając mowę odruchowo planujemy ją w trzech sekcjach, umownie nazwanych początkiem, środkiem i końcem (uczeni naturalnie wyodrębniają inne sekcje – ale najczęściej też po trzy). To samo dotyczy kwestii takich jak architektura, gdzie planuje się budynek, jego otoczenie i wnętrze… właściwie to trójki porządkują też wszystkie inne formy działalności. 

Ja po prostu nie mogłem wyłamać się z tej tradycji i po namalowaniu Panny Drzewnej musiałem jej dołożyć dwie dalsze.

Ktoś mógłby zapytać, dlaczego Drzewna? Co ona ma wspólnego z drzewami poza fryzurą niczym tradycyjna wierzbowa miotła? Ano właśnie… Panna Drzewna wiele zawdzięcza mojej ulubionej Dolinie Dłubni oraz włóczeniu się po lasach.

Kręcąc się w pewne deszczowe wakacje po Górach Stołowych wymyśliłem sobie czarownicę żyjącą na odludziu, w tajemniczym miejscu przypominającym masyw Szczelińca. Ta opowieść doczeka się realizacji, jako, że stanowi istotną część „Królewskich Psów”… ale właśnie wtedy wyobraziłem sobie też temat rusałek. Niby każdy wie, że rusałki wodzące młodych chłopaków na pokuszenie wynaleziono, bo jakoś musiał się wytłumaczyć podrostek przyłapany w krzakach bez portek… ale sama koncepcja leśnej boginki czy demonicy ma w sobie coś prowokującego wyobraźnię.

Stosunkowo łatwo powiedzieć jak one zwodzą czy oślepiają… wielokrotnie spotkałem w lesie słoneczne światło oślepiające poprzez zarośla…

Teoretycznie takie światło powinno informować o kierunkach geograficznych i porze dnia – ale jak trochę sobie pospacerujemy pod światło, to łatwo wleźć w pułapkę w rodzaju bagienka albo takich zarośli, z których łatwo nie wyjdziemy. Stąd wziął mi się pomysł na tło Panny Drzewnej. Zaś jej włosy – cóż, są wierzbowe, rodem z Doliny Dłubni czy Ponidzia. Bez większego błądzenia znajdziemy tam sylwetkę wypisz-wymaluj w tym stylu. To wierzby na rozlewiskach podyktowały mi kompozycję obrazów składających się na cały ten tryptyk.

Plącząc się po podmokłych terenach trochę nasiąknąłem tymi formami i tak narodziła się Panna Drzewna – Ta, Która Zwodzi i Prowadzi W Pułapkę. Przy okazji – w komiksie „Sprzymierzeńcy Ciemności” Francis Burgeon wykreował las tego rodzaju, pełen zarośli, skrzatów i niebezpiecznych stworzeń. Chyba obaj nadajemy na podobnej fali, do tego raczej niezależnie od siebie.

Druga Panna była nieco łatwiejsza do wymyślenia i malowało mi się ją wyjątkowo przyjemnie.

Po prostu chciałem namalować ognistą babę w czerwonej, lub przynajmniej czerwonawej kiecce, z mnóstwem falban i fałd. Naturalnie zostawiłem jej te demoniczne oczy… Powstanie zawdzięcza tyleż mojemu rozpisaniu się o Prawiesiostrach (czyli Zespole Bab Bojowych z oddziału Królewskich Psów) co ogólnemu nastrojowi. Panna Ognista – Ta-Która-Spala – to nie jest grzeczna dziewczynka i malowanie jej też nie było grzeczne – ale jestem dorosłych chłopczykiem i nie muszę zawsze być grzeczny a poza tym niegrzeczności są bardzo przyjemne. Femme fatale, Jessica Rabbit , i cała kolekcja wampów z lat trzydziestych złożyły się na jej wizerunek. Jaka miałaby być, jeśli nie złotoruda i w czerwieniach?

Chyba najwięcej kłopotu przysporzyła mi Panna Lodowa. Ta-Która-Mrozi miała w założeniu uosabiać sobą umieranie. A właściwie nie umieranie ale  w każdym razie coś przeciwnego do ognia i życia. Łatwo powiedzieć – tylko czy śmierć na pewno jest przeciwieństwem życia… czy też przejściem z jednego życia do innego? Dla istoty, która umrze – śmierć jest końcem. Dla wierzących – początkiem nowego życia. Dla świata przyrody po prostu przysługą wobec tych, którzy przyjdą się pożywić. Ale jeśli porządnie przemyśleć tę sprawę, to śmierć jest bardziej zmiennikiem życia na pewnym etapie wyścigu niż przeciwieństwem. Przeciwieństwem byłby raczej całkowity bezruch.

Najłatwiejsza była decyzja co do oczu… Reszta sprawiała trochę problemów.  Panna lodowa powinna przypominać lód – ale co to właściwie znaczy? Zimna, krucha, przezroczysta? Kobieta nie może być przezroczysta, chociaż co do kruchości to łatwo sobie wyobrazić taką urodę… Dobór kolorów nie sprawiał większego problemu decyzyjnego, ale już rodzaj i rozmieszczenie biżuterii były pewnym wyzwaniem. Nie chciałem też, aby Panna Lodowa miała równie fałdzistą suknię jak jej koleżanki. Pasował mi do wizji lejący się jedwab… to taki chłodny materiał.

Ta, Która Zwodzi Na Manowce, Ta, Która Spala, Ta, Która Mrozi – Trzy Wiedźmy: wbrew dawnym religiom ani to Panna ani Matka ani Starucha. Nie są wyobrażeniami etapów życia ani personifikacjami tęsknot. Po prostu każda z nich jest jakimś rodzajem własnej mocy.