W świecie Królewskich Psów nazbierało się postaci pobocznych, które na akcję wpływają mimowolnie. Do nich należy rzeźbiarz Feyt Puncher i Fronika – jego ulubiona modelka i prostytutka z zamtuza, w którym bywał częstym gościem.
Fronika stukała do bramy dłuższy czas i ignorowała spojrzenia sąsiadów. Przywykła do pogardy, której nie szczędzili jej mieszczanie… Troszeczkę się wystroiła na pozowanie do rzeźby, chociaż wiedziała, że prawdopodobnie będzie się rozbierać. U Femeke bywali ludzie, którzy w ogóle nie spojrzeli by na sąsiadki mistrza Punchera nawet, gdyby wlazły im pod kopyta rumaków. Jedna taka, z wyjątkowo niemiłą gębą, wyjrzała z bramy naprzeciwko. Aż dziwne, że nic nie powiedziała, tylko się gapiła.
Wreszcie otwarto… ku zdumieniu Froniki zrobił to sam mistrz osobiście.
– Witaj. Wejdź. – uśmiechnął się rzeźbiarz.
Tak zrobiła, oglądając się tylko na babę z przeciwka.
– Coś ci powiedziała? – gestem głowy wskazał o kogo chodzi.
– Nie…
– Znaczy: pomogło! – zaśmiał się Feyt.
– Co pomogło? – Fronika nie lubiła żartów, których nie rozumiała.
Mistrz położył palec na wargach i gestem zaprosił ją w głąb domu. Na podwórzu wszędzie stały różne kawałki drzewa, mniej lub bardziej wykończone rzeźbione detale, gliniane miski pełne różnych substancji oraz kilka sporych kamieni w obróbce. Jeden kąt podwórza zajmował wóz pyszniący się solidniejszą konstrukcją. Prawdopodobnie zwykła furmanka nie wystarczyła do przewożenia większych kamiennych elementów. Obok niego leżały cztery kamienne kapitele, obwiązane łykowymi powrozami i przygotowane do transportu. Całości dopełniały drewniane wióry wokół miejsca pracy oraz sterta odłamków usypanych na kupkę po ukończeniu kapiteli. Drugi kąt zajmowała studnia z opartym obok bosakiem do wyciągania wiadra. A to oznaczało, że mistrz ma całkiem wartościowy dom… Tylko większe obejścia w mieście miały własną studnię. Właściwie powinni być tu również czeladnicy mistrza.
– Witaj. Wejdź. – uśmiechnął się rzeźbiarz.
Tak zrobiła, oglądając się tylko na babę z przeciwka.
– Coś ci powiedziała? – gestem głowy wskazał o kogo chodzi.
– Nie…
– Znaczy: pomogło! – zaśmiał się Feyt.
– Co pomogło? – Fronika nie lubiła żartów, których nie rozumiała.
Mistrz położył palec na wargach i gestem zaprosił ją w głąb domu. Na podwórzu wszędzie stały różne kawałki drzewa, mniej lub bardziej wykończone rzeźbione detale, gliniane miski pełne różnych substancji oraz kilka sporych kamieni w obróbce. Jeden kąt podwórza zajmował wóz pyszniący się solidniejszą konstrukcją. Prawdopodobnie zwykła furmanka nie wystarczyła do przewożenia większych kamiennych elementów. Obok niego leżały cztery kamienne kapitele, obwiązane łykowymi powrozami i przygotowane do transportu. Całości dopełniały drewniane wióry wokół miejsca pracy oraz sterta odłamków usypanych na kupkę po ukończeniu kapiteli. Drugi kąt zajmowała studnia z opartym obok bosakiem do wyciągania wiadra. A to oznaczało, że mistrz ma całkiem wartościowy dom… Tylko większe obejścia w mieście miały własną studnię. Właściwie powinni być tu również czeladnicy mistrza.
Wyglądało na to, że dzisiaj mają wolne.
– Enneleyn , znaczy… ta z przeciwka, ciągle opowiadała o różnych dziwnych rzeczach, które rzekomo się tu u mnie dzieją… A jak się zachowywała wobec dziewczyn, to chyba słyszałaś. – wyjaśnił rzeźbiarz. Rzeczywiście Fronika słyszała to i owo o wrednym babsztylu, który obrażał każdą dziewczynę pozującą mistrzowi. Od pewnego czasu temat zamarł, może dlatego, że ostatnio żadna dziewczyna tu nie przyszła. Przyczyna jednak była inna, o czym poinformował ją rozradowany artysta:
– Miałem tego dosyć, więc zaproponowałem jej, żeby mi pozowała do ołtarza i sama się przekonała, że tu się żadne sprośności nie dzieją, bo nie ma kiedy przy pracy. A jak chce, może zabrać męża, synów, córki, krewnych… i powiedziałem to przy nich. Wtedy przyleźli wszyscy patrzeć, jak będę rzeźbił jej portret.
– Jej portret? ale po co? – Fronika była naprawdę zdziwiona, przecież mistrz słynął z pięknych posągów…
– Wszystko ma swoje miejsce w świecie, ona też. Chodź, to ci pokażę.
Pokazał kierunek i opowiadał dalej.
– Patrzyli mi na ręce, bo zacząłem surową deskę i nic więcej tam jeszcze nie było. Oglądali, komentowali… No i twierdzili, że to Enneleyn jak żywa, nawet jeszcze przed pomalowaniem. – mistrz poprowadził ją w głąb, do izby, w której wykańczali i malowali rzeźby. – Popatrz. Tu jest. Wykończonego jeszcze nie widziała, a jak będzie chciała zobaczyć, to dopiero w kościele.
Fronika spojrzała za gestem: na półce pyszniły się duże kwaterki, które miały zostać zmontowane na podstawie ołtarza. Wśród liści roślin, które, jak Fronika zapamiętała z uczonych rozmów klientów Mamuśki, symbolizowały naturę, czaił się łuskowaty potwór ze szponami, wijącym ogonem i twarzą Enneleyn.
Dziewczyna parsknęła śmiechem.
– Cóż to takiego?
– Krokodylus… Bestia z dalekich krajów, wielki jaszczur, który ponoć wylewa łzy nad pochwyconymi ofiarami… a im od tego pęka czaszka pokazując mózg na pokarm potworowi. – objaśnił rzeźbiarz z zadowoleniem. Miał do tego powód: mimo nie najlepszego oświetlenia na półce bestia wydawała się wić i migotać wśród jasnych i świetlistych liści… przyczajona między życiodajną winoroślą i gotowa pożreć każdego, kto zbliży się nadmiernie.
– Miałem tego dosyć, więc zaproponowałem jej, żeby mi pozowała do ołtarza i sama się przekonała, że tu się żadne sprośności nie dzieją, bo nie ma kiedy przy pracy. A jak chce, może zabrać męża, synów, córki, krewnych… i powiedziałem to przy nich. Wtedy przyleźli wszyscy patrzeć, jak będę rzeźbił jej portret.
– Jej portret? ale po co? – Fronika była naprawdę zdziwiona, przecież mistrz słynął z pięknych posągów…
– Wszystko ma swoje miejsce w świecie, ona też. Chodź, to ci pokażę.
Pokazał kierunek i opowiadał dalej.
– Patrzyli mi na ręce, bo zacząłem surową deskę i nic więcej tam jeszcze nie było. Oglądali, komentowali… No i twierdzili, że to Enneleyn jak żywa, nawet jeszcze przed pomalowaniem. – mistrz poprowadził ją w głąb, do izby, w której wykańczali i malowali rzeźby. – Popatrz. Tu jest. Wykończonego jeszcze nie widziała, a jak będzie chciała zobaczyć, to dopiero w kościele.
Fronika spojrzała za gestem: na półce pyszniły się duże kwaterki, które miały zostać zmontowane na podstawie ołtarza. Wśród liści roślin, które, jak Fronika zapamiętała z uczonych rozmów klientów Mamuśki, symbolizowały naturę, czaił się łuskowaty potwór ze szponami, wijącym ogonem i twarzą Enneleyn.
Dziewczyna parsknęła śmiechem.
– Cóż to takiego?
– Krokodylus… Bestia z dalekich krajów, wielki jaszczur, który ponoć wylewa łzy nad pochwyconymi ofiarami… a im od tego pęka czaszka pokazując mózg na pokarm potworowi. – objaśnił rzeźbiarz z zadowoleniem. Miał do tego powód: mimo nie najlepszego oświetlenia na półce bestia wydawała się wić i migotać wśród jasnych i świetlistych liści… przyczajona między życiodajną winoroślą i gotowa pożreć każdego, kto zbliży się nadmiernie.
Wyobraziła sobie babę wędrującą do kościoła wraz z całą rodziną, aby się podziwiać na świętym miejscu i aż się popłakała.
– Mistrzu Feyt – dziewczyna ocierała łzy – przecież jak ona to zobaczy, to jej mąż was zabije albo podpali dom.
– Nie podpali, bo za to cała rodzina poszłaby na stos. A i u mnie tego nie zobaczą, dopiero w kościele… i to wcale nie blisko. – rzeźbiarz najwyraźniej dobrze przemyślał sobie figiel – A poza tym nie boję się ich zemsty… bo mam swoje plany. Chodźmy do pracowni.
Zabrzmiało to tajemniczo. Przecież cały dom łącznie z podwórzem był pracownią mistrza… ale jak się okazało, chodziło o kąt, w który zdjęto część pokrycia dachowego i zastąpiono niezbyt grubym płótnem, co dało bardziej wyrównane oświetlenie i trochę intymności. Tam na solidnej podstawie stał masywny lipowy kloc, obłupany już z kory i czekający aby go przetworzyć. Obok leżał też niewielki kuferek z dłutami i innymi narzędziami umieszczonymi w stosownych do tego gniazdach. Nieco z przodu stało coś przykrytego płótnem, przypominającego trochę kształtem klęcznik wielkiej damy.
– Co to będzie? – Fronika poczuła coś w rodzaju dreszczu.
– Panna W Modlitwie. Zamówił dostojny pan Rippe ołtarz, miało być sześciu doskonałych mężów i sześć pobożnych panien… ale odkąd zacząłem robić, to co miesiąc skreślał jedną wielką postać… Mówią, że mu pieniędzy brakło. Tak, że w tej chwili ołtarz jest trzy razy mniejszy, z planu na początek został mi jeden mąż pobożny i panna w modlitwie. Miał być najwspanialszy ołtarz, piękniejszy niż w królewskiej stolicy albo Magasparton… a będzie prawie jak wszędzie. – rzeźbiarz troszeczkę posmutniał. Wyglądało że mniej się martwi zmniejszeniem zysku a bardziej redukcją dzieła i Fronika postanowiła go trochę pocieszyć. Uważała, że takich rzeźb, jakie tworzył, nie było nigdzie. Niepotrzebnie się gryzł.
– Mistrzu Puncher, nic straconego, mam pomysł. Według mnie wyrzeźbicie Pobożnego Męża, to i ołtarz na pewno będzie inny, niż wszystkie.
Trafiła, bo rzeźbiarz wybuch śmiechem.
– Trudno będzie, bo masz brodę i łysinę w zupełnie innych miejscach, niż pobożnym mężom natura przypisała.
Teraz śmiali się oboje.
– Mistrzu Feyt – dziewczyna ocierała łzy – przecież jak ona to zobaczy, to jej mąż was zabije albo podpali dom.
– Nie podpali, bo za to cała rodzina poszłaby na stos. A i u mnie tego nie zobaczą, dopiero w kościele… i to wcale nie blisko. – rzeźbiarz najwyraźniej dobrze przemyślał sobie figiel – A poza tym nie boję się ich zemsty… bo mam swoje plany. Chodźmy do pracowni.
Zabrzmiało to tajemniczo. Przecież cały dom łącznie z podwórzem był pracownią mistrza… ale jak się okazało, chodziło o kąt, w który zdjęto część pokrycia dachowego i zastąpiono niezbyt grubym płótnem, co dało bardziej wyrównane oświetlenie i trochę intymności. Tam na solidnej podstawie stał masywny lipowy kloc, obłupany już z kory i czekający aby go przetworzyć. Obok leżał też niewielki kuferek z dłutami i innymi narzędziami umieszczonymi w stosownych do tego gniazdach. Nieco z przodu stało coś przykrytego płótnem, przypominającego trochę kształtem klęcznik wielkiej damy.
– Co to będzie? – Fronika poczuła coś w rodzaju dreszczu.
– Panna W Modlitwie. Zamówił dostojny pan Rippe ołtarz, miało być sześciu doskonałych mężów i sześć pobożnych panien… ale odkąd zacząłem robić, to co miesiąc skreślał jedną wielką postać… Mówią, że mu pieniędzy brakło. Tak, że w tej chwili ołtarz jest trzy razy mniejszy, z planu na początek został mi jeden mąż pobożny i panna w modlitwie. Miał być najwspanialszy ołtarz, piękniejszy niż w królewskiej stolicy albo Magasparton… a będzie prawie jak wszędzie. – rzeźbiarz troszeczkę posmutniał. Wyglądało że mniej się martwi zmniejszeniem zysku a bardziej redukcją dzieła i Fronika postanowiła go trochę pocieszyć. Uważała, że takich rzeźb, jakie tworzył, nie było nigdzie. Niepotrzebnie się gryzł.
– Mistrzu Puncher, nic straconego, mam pomysł. Według mnie wyrzeźbicie Pobożnego Męża, to i ołtarz na pewno będzie inny, niż wszystkie.
Trafiła, bo rzeźbiarz wybuch śmiechem.
– Trudno będzie, bo masz brodę i łysinę w zupełnie innych miejscach, niż pobożnym mężom natura przypisała.
Teraz śmiali się oboje.
Inne fragmenty powieści można znaleźć tu: Królewskie Psy – Ręka i pół królestwa.