Kategorie
Historia i kultura

Królewskie Psy – Baby ze Szkierów: do przeglądu!

Nie da się ukryć, że całe zamieszanie związane z prezentacją mocno je podnieciło ale trzymały fason. Szły idealnie równym dwuszeregiem, z bronią na ramieniu, wypucowane i gotowe, by pokazać się największym panom Królestwa na ogromnym zamku, który od kilku miesięcy wisiał nad nimi niczym zapowiedź czegoś nieoczekiwanego. Nie musiały się umawiać – od dawna czekały na próbę. Dudniły równym krokiem aż echo niosło się po ulicach. Rhoud–an prowadził je przez główną bramę załatwiając wszędzie stosowne formalności. Ani razu nie spojrzał w ich stronę, nie kontrolował… tym bardziej pilnowały, by wypaść wzorowo. Czuły na sobie spojrzenia żołnierzy, którzy przecież je znali… i służby mijanej po drodze. Od czasu do czasu ktoś obcy wydawał odgłosy zdumienia, gdy zauważył, że oddział składa się z kobiet. O ile zauważył. Wydawało się, że bramy i przejścia nigdy się nie skończą a sądząc po słońcu – okrążały zamek po spirali. Od każdej bramy do następnej prowadził je inny żołnierz.

Wreszcie zatrzymały się na kolejnym niedużym dziedzińcu. Starosta odwrócił się i powiedział: – Stać. W lewo zwrot. Jeden szereg.

Wytrenowanym ruchem zmieniły szyk. W równym szurnięciu butów na bruku prawie nie dało się odróżnić pojedynczych osób. Okute drzewca równo stuknęły o kamienie.

– Czekajcie tu na mnie w gotowości. Zapowiem was Pani. Jeśli ktoś będzie pytał o cokolwiek… Joreid! Powiesz, że to ja kazałem tu czekać. Odszedł w stronę schodów prowadzących na piętro krużganka.
Stały jak przymurowane ignorując ciekawskie spojrzenia. Trwało to i trwało a gapiów pojawiało się coraz więcej. Nie zadawali pytań, po prostu co i rusz ktoś pojawiał się w oknie, wytykał je palcami i szeptał do znajomych. Ale pamiętały, że lada moment pojawi się dama, więc trzymały perfekcyjną formę. Nie chciały zrobić złego wrażenia na kimś, kto od tak dawna działał im na wyobraźnię. Wieczorami w Wieży Panieńskiej sporo gadały o tej tajemniczej postaci. Rhoud–an tylko raz im powiedział, że ze względu bezpieczeństwa to jest tajemnica i zabronił rozmowy na ten temat z kimkolwiek oraz zadawania pytań. Nie wolno było nawet wspomnieć, że szkolą się do ochrony. Trzymały się rozkazu ale w ich małym gronie temat wracał często. Na ogół były zgodne, że to wielka dama, co oznacza, że na pewno jest wysoka jak Kosa, majestatyczna, w czerwonych i złotych jedwabiach z mnóstwem klejnotów, niczym na ołtarzu. Różnice zdań dotyczyły raczej tego, czy więcej będzie czerwieni, złota czy ewentualnie będzie nosić jakieś inne kolory, np. czarny i czy to pasuje do reszty. Były zgodne, że powinna mieć warkocze upięte w koronę ale czy będą wystawać spod nakrycia głowy? Czasami zastanawiały się, czy to jakaś baronówna, czy hrabina… Bo kto byłby na tyle ważny? Lada moment miały wreszcie dowiedzieć się, która najtrafniej odgadła wygląd, zamierzały też zrobić odpowiednie wrażenie, tak by reszcie Królewskich Psów nie dać powodu do docinków.

To wszystko pomagało nie dostrzegać zainteresowania, jakie budziły w mieszkankach zamku.
Jednak nawet wojskowe opanowanie ma swoje granice. W pewnej chwili podeszła do nich jakaś malutka smarkula w bladoniebieskiej sukni, Wytykanie palcami z okna to jedno… ale ta łaziła wokół nich o krok, lustrowała od stóp do głów i dziwowała się, jakby były wypchanymi bazyliszkami. Mało brakowało a zacznie macać, czy mają prawdziwe cycki pod zbrojami. Thorunn w końcu nie wytrzymała.
– Zjeżdżaj, mała, czekamy na wielką damę. To ważne. – syknęła przez zęby nie patrząc w jej stronę i prawie nie poruszając ustami. Pannica spojrzała zdumiona i w tym momencie usłyszały zza pleców głos Rhouda–an:
– Najjaśniejsza Pani, pozwól, że przedstawię Ci ten oddział.
– Witaj, kapitanie – Smarkata odwróciła się w jego stronę i skinęła głową w odpowiedzi na jego ukłon – A więc to jest ta twoja tajemnica, o której szepcze całe miasto i pół mojego zamku? – rzuciła kpiące spojrzenie w stronę Thorunn i podeszła do rycerza.

– Kiedy je spotkałem po raz pierwszy, pomyślałem, że obowiązkowe dziewczyny przy młodych dwórkach będą mniej… hm… kłopotliwe, niż rycerze z nadmiarem wolnego czasu.
– Na pewno nie sprawią tych samych kłopotów – znowu rzuciła oddziałowi kpiące spojrzenie – a co do kontrowersji to nie mogę się doczekać min panów z Rady Królewskiej, kiedy je zobaczą. Ciekawe, czy powiedzą, że strzeżenie bezpieczeństwa to zajęcie dla mężczyzn.
– Sam jestem ciekaw, ilu mężczyzn zdoła przejść, jeśli one nie zechcą ich przepuścić – Rhoud–an uśmiechnął się i odwrócił do oddziału – Przedstawcie się kolejno Najjaśniejszej Pani Księżniczce Ivette, córce Króla Świętej Krwi.
Kolejno wykonały rozkaz próbując zachować niewzruszone miny. Thorunn ledwie zdołała wykrztusić swoje imię i nazwisko. Czuła strużkę potu na plecach, gdy Najjaśniejsza Pani przechodząc znowu spojrzała jej w oczy.
– Wszystkie macie takie podobne nazwiska… Czy one są kuzynkami, kapitanie?
– Nie. „Dottir” oznacza córkę a pierwsza część to imię ojca. To zwyczaj ze Szkierów. – wyjaśnił dowódca.
– W sumie… to czemu się dziwię? U książąt ze Skały połowa szlachty nazywa się na – berg.
– Każdy baron zaczynał od góry i zamku, który na niej postawił. Jeden na pięknej górze, inny na wysokiej… Na Szkierach rodzina często przenosi się z wyspy na wyspę, więc trzyma się ojca. Jaki kraj, taki obyczaj. Tu są dwie siostry, Kaisa i Yngwild. A reszta… – zawahał się na moment Rhoud–an – One są z tej samej okolicy, z takich samych domów, razem pływały i walczyły, więc są prawie jak siostry.
– Prawie Siostry to brzmi lepiej niż strażniczki… przecież one mają mnie chronić a nie pilnować, żebym była grzeczna. – Ivette szła wzdłuż szeregu i patrzyła z fascynacją. Ta, która przedstawiła się jako Asa Sigarsdottir, miała ramiona grube jak talia królewny. Oczywiście część z tego stanowiła przeszywanica ale nawet najdrobniejsza z żołnierek stanowiła dorodny kawał niewiasty. Na dworze nie pojawiały się takie panny.
– Mój ojciec miał na imię Magnus. Czy według waszego zwyczaju nazywałabym się Ivette Magnusdottir?
– Tak, Najjaśniejsza Pani. – odezwała się Joreid.
– „Najjaśniejsza” tylko za pierwszym razem… albo przy oficjalnych okazjach. Normalnie wystarczy „Pani”. – Ivette spojrzała w jej stronę. Ta Joreid stała przed wysoką dziewczyną z paskudną blizną na policzku i koszmarnymi sinoniebieskimi zygzakami, które zmieniały twarz w coś w rodzaju trupiej czaszki. Wysoka przedstawiła się jako Kosa. Jako jedyna używała przezwiska zamiast imienia. Ivette nagle olśniło, że tak samo postępuje starosta klareński.
– Co się stało z twoją twarzą?
– Jeden taki chciał ją zgwałcić i porżnął jej twarz nożem dla posłuszeństwa… Pani. – wyjaśniła Gudrun widząc zaciśnięte usta przyjaciółki. – No to ona jemu też porżnęła… bebechy i urżnęła, co w rękę wpadło. Jak nie wie, po co ma ptaka, to lepiej, żeby nie miał.
Ivette zarumieniła się po uszy. Kapitan syknął. Gudrun zacisnęła usta i obiecała sobie nie gadać niepytana.
– Ale to sine, to nie jest blizna? – Ivette litościwie pominęła milczeniem gafę.
– Farba w skórze. Wtarta w cienkie skaleczenia, żeby było równo z obu stron, Pani. Przynajmniej teraz nikomu nie wpadnę w oko. – po raz pierwszy odezwała się sama Kosa. Jej ochrypły głos bardziej pasował do blizn i rysunku niż do łagodnych dużych oczu.
Ivette popatrzyła na nią badawczo. Ta… Kosa… pomijając wątpliwe dekoracje miała raczej delikatną buzię, chyba jako jedyna z oddziału. A skoro w zbroi wyglądała dosyć smukło, to zapewne też była całkiem zgrabna. Chrypiąca piękność krojona nożem po twarzy, prująca flaki i kastrująca mężczyzn… raniąca twarz i farbująca rany, żeby nabrać odrażającego wyglądu… Ivette postanowiła na razie nie zadawać więcej pytań.
– Zobaczymy, co powiedzą panowie z Rady – westchnęła Ivette. Kusiło ją posiadanie własnego wojska, nawet nielicznego, ale nie tak wyobrażała sobie swój oddział. Te siłaczki o dzikim wyglądzie nie pasowały do wizji eleganckich rycerzy chroniących damę przed przykrościami w podróży. Księżniczka przypomniała sobie giermków ćwiartowanych mieczami na pomoście do wieży… wycie Kateriny, której rękę miażdżyły ciężkie drzwi… W tym wspomnieniu dziewczyny kapitana Rhouda–an mieściły się znakomicie. Westchnęła…

Inne fragmenty powieści można znaleźć tu: Królewskie Psy – Ręka i pół królestwa.
Kategorie
Historia i kultura

Królewskie Psy: Baby ze Szkierów

Ponieważ od dawna odgrażałem się, że pokażę jakiś fragment pisanej właśnie powieści z uniwersum Królewskich Psów, Rhouda-an Paul i reszty towarzystwa – niniejszym zamieszczam debiut Bab Bojowych w służbie króla, tym razem w charakterze strażników porządku publicznego, prawa, moralności i całej tej reszty, nad którą one nigdy nie dumały zbyt wiele. 

Sierżant zmarzł tej nocy i nade wszystko pożądał spokoju, przynajmniej na jeden dzień. Rozkaz starosty wcale nie przypadł mu do smaku. Ale mając do wyboru służbę w porcie lub patrolowanie ulic z babami – wolał jednak baby. W porcie strasznie wiało od morza. Teraz popatrywał na nie kątem oka i zastanawiał się, jak niby mają się sprawdzić łażąc za nim krok w krok. Właściwie nie miał nic przeciwko. Biły się coraz lepiej, a nawet przewyższały większość wiejskich osiłków, co się zgłaszali do wojska na ochotnika. Sam pamiętał dobrze, że kiedyś był takim osiłkiem. Umiał oceniać postępy w nauce. Kosa… mogła kiedyś stać się naprawdę dobra. Tyle, że to baba, jak one wszystkie.

I właśnie od tej strony spodziewał się kłopotów. Jeszcze go w mieście gotowi obwołać babim wodzem… Najchętniej pokazałby się z nimi na patrolu dopiero, jak się trochę znudzą mieszczanom, na co jednak wcale się nie zanosiło. Nie z Kosą o gębie w niebieskawe krechy i blizny, ani z pyskatą Grjotą, która na każde słowo odpowiadała tak, że ochrzaniony czerwieniał jak rak. Przynajmniej Kaisa Ubbasdottir nie zapowiadała kłopotów na każdym  kroku. Ale tak naprawdę to wszystkie zwracały na siebie uwagę i samym istnieniem gorszyły normalne żony zwykłych ludzi. Sporo czasu minęło, nim zamkowe przestały spluwać na widok bab w portkach i pod bronią. Na mieście z pewnością nie pozostaną niezauważone… Najniższa z nich nieco przewyższała wzrostem normalnego mężczyznę. Może wśród rosłych Królewskich Psów mogły się schować, w tłumie mieszczan ta sztuka na pewno nie wyjdzie. Kosa wydawała się ładna bez zbroi ale jacquet krył kształt ciała a hełm wystawiał na widok tylko jej poharataną twarz, zaciętą minę i chęć wypatroszenia kogoś. Do tego wśród wszystkich bab ze Szkierów wyróżniała się szybką ręką do sztyletu. Wystarczyło, że ktoś głupio skomentuje jej gębę… Nieszczęście gotowe.

Grjota… jej przydałby się knebel lub kaganiec przed wyjściem za bramę zamku. Nie zaczepiała nikogo pierwsza… ale poczuwała się do obowiązku pyskowania za Kosę. Co i dobrze, bo Kosa zamiast po słowa sięgała po żelazo. Ubbasdottir zaś milczała i niebieskimi oczętami obserwowała wszystko wokół z dziecięcą ciekawością. Miała okrągłą twarz, gładkie policzki a kosmyk jasnych włosów wysunął się spod czepka, który najwyraźniej źle założyła. Nie wiadomo, co jej do łba strzeli… Wszystkie trzy niosły swoje nowe toporki, jakby nic innego w życiu nie robiły. Cholerne dzieciaki.

Nie należał do ludzi szczególnie pobożnych ale teraz nieśmiało prosił Pana Naszego o nudny dzień.

Pan jednak nie wysłuchał modłów, bo na ulicy Szewskiej dobiegły ich z daleka krzyki i lamenty. Przyśpieszyli kroku. Sierżant westchnął cicho. Mógł się założyć, że majster szewski Romio uchlał się wczoraj, wstał z kacem o poranku i pobił żonę, jako czynił prawie co poniedziałek. Baby szkoda. Ich dzieci też. Nic dobrego nie wyrośnie z takich, co patrzą jak ojciec poniewiera matkę. Od dawna miał ochotę ukrócić jakoś tego awanturnika, czekał na pretekst, ale na miłość Boską, nie dzisiaj.

– Wchodzimy, panie sierżancie? – Grjota nie wytrzymała. Wszystkie trzy patrzyły tam, jakby chciały roznieść w pył szewca wraz z domem i warsztatem. Jednak mimo niezbyt wielkiego wzrostu Romio znany był z licznych bójek na pięści i upodobania do mordobicia. Nie należał do najłatwiejszych przeciwników w tym mieście.

– Wbijcie sobie do głowy, że strażnikom królewskim nie wolno włazić do cudzego domu bez rozkazu albo zaproszenia gospodarza. Chyba, że gonicie przestępcę. Nasza rzecz to ulice a nie domy. – sierżant powiedział bez przekonania. Kilka razy nie zdążył złapać Romia w trakcie burdy i szczerze tego żałował. Baby gotowały się ze złości słysząc krzyki szewcowej. Wcale im się nie dziwił. Ale nie dały kroku bez rozkazu. Grzeczne dziewuszki.

I wtedy gospodarz wyrzucił swoją ślubną za próg dodając jej rozpędu pięścią.

– A wy się nie gapcie, bo ja tu jestem panem! Mój dom i mogę robić co chcę! A jak zechcę to go spalę! – wrzasnął na stojących strażników królewskich i cofnął się z powrotem na swój teren. W oknach sterczały głowy sąsiadek a gapie już nadciągali.

Sierżant spojrzał na kobietę niemrawo podnoszącą się na kolana… miała paskudnie rozciętą brew, krew zalewała jej oko oraz szybko puchnącą twarz. Widać też było, że rusza się z trudem, jakby bolało ją całe ciało. Żadna z żołnierek nie drgnęła ale prawie czuł ich wzrok wiercący plecy.

– Zapamiętajcie sobie… majster robił burdę na ulicy, bluzgał królewskiej straży i po pijanemu groził podpaleniem… – powiedział głośno i wyraźnie, co oczywiście odebrały jako rozkaz – Kosa, stój! Nie trzeba tu trupa ani szlachtuza, to majster cechowy. Żaden tam obwieś. Pouczyć go trzeba o królewskim prawie i porządku. Kaisa pójdzie.

Zaledwie jednak Ubbasdottir dała krok, zatrzymał ją znowu.

– Bez broni. Nie potrzeba nam nieszczęścia. Masz go pouczyć a nie napaść z żelazem.

Oddała Grjocie kapalin i toporek, zaczęła rozwiązywać pas z kordem i sztyletem. Gapie dopiero teraz zauważyli płeć żołnierza… Niektórzy zaczęli chichotać, inni pokazywać palcami. Ruszyła w głąb otwartej bramy. 

– Panie majster, w imieniu króla uspokójcie się… – wołając zniknęła w czeluściach szewskiego mieszkania. Przez chwilę słychać było wyzwiska szewca. Potem głuche łupnięcie. Potem łoskot przewracanych sprzętów, trzaski i kolejne uderzenie czegoś dużego o ścianę. A potem coś spadło z brzękiem. Sierżant pożałował, że nie posłał tam jeszcze Grjoty… ale właściwie powinien był pójść sam i pokazać im, jak to załatwia profesjonalista. Rozległy się kolejne uderzenia przeplatane głuchymi okrzykami. Nagle w drzwiach pojawił się Romio, ale zanim zdołał wybiec na podwórze – coś wciągnęło go z powrotem. Potem znowu głuche stęknięcie… podobne do tego, które wydał Herman kopnięty w krocze trzy dni temu w czasie ćwiczeń… i trzask zgrzytających od uderzenia zębów. Majster wyleciał z drzwi i upadł na wznak z szeroko rozłożonymi rękami. Z izby wyłoniła się Kaisa z szewskim stołkiem w jednej ręce i dzbanem w drugiej. Miała skaleczoną wargę, zdartą skórę na kostkach dłoni i furię w oczach. Romio próbował się podnieść. Zamierzyła się na niego stołkiem, zasłonił twarz i padł z powrotem na ziemię. Sprawnym ruchem postawiła mebelek nad nim, aż zipnął, gdy poczuł się wciśnięty pomiędzy jego solidne nogi. Usiadła, zanim zdążył zaprotestować choćby najmniejszym gestem. A potem przydepnęła mu łokcie i zmusiła do odsłonięcia paskudnie obitej gęby. Pociągnęła łyk z dzbanka i wylała resztę wody na twarz szewca. Rzucił się ale znieruchomiał, gdy znów zamierzyła się na niego naczyniem.

Spojrzała na gapiów, potem na podwórko i chlewik. 

– Słuchaj, co ci powiem w imieniu króla… – wygłosiła donośnie, niczym kaznodzieja w katedrze – Baba pierze twoje gacie, żebyś nie śmierdział, jak świnia. Baba daje ci żreć w misce, żebyś nie chłeptał, jak świnia z koryta. Baba sprząta ci izbę, żebyś nie leżał w gnoju, jak świnia… To szanuj swoją babę, bo tylko dzięki niej widać, żeś ty chłop a nie świnia.

Postawiła dzbanek na ziemi. Wstała sprawnie, jakby pochlipujący cicho szewc miał jeszcze ochotę łapać ją za nogi. 

Wyszła z szewcowego obejścia patrząc spode łba na gapiów, którzy rozstąpili się z szacunkiem. Odwróciła się.

– A jak się jeszcze raz upijesz, to wrócę! I w imieniu królewskiego prawa i porządku wepchnę ci w mordę cały gnój z twojego chlewika, żebyś zapamiętał, po co ma się chłop od świni różnić!

Inne fragmenty powieści można znaleźć tu: Królewskie Psy – Ręka i pół królestwa.