Kategorie
Fotografia Historia i kultura

Kielce – Pałacyk Zielińskiego…

Ciąg dalszy spacerów po starych Kielcach. Pałacyk Zielińskich wklejony między park i wzgórze zamkowe.

Nanusia woli park, bo wn można szczekać na kaczki. Ale, że my nie umiemy porządnie szczekać, to pałacyk Zielińskich nam odpowiada.

Kategorie
Fotografia Historia i kultura

Kościół Bożego Ciała w Krakowie

 

Odkąd pierwszy raz wziąłem aparat fotograficzny do ręki fascynowały mnie fragmenty architektury wycięte z całości. Lubię fotografować i patrzeć na miejsca ,w których stykają się różne bryły, rytmy, linie i akcenty.  Wielkie gotyckie kościoły są pod tym względem bardzo wdzięcznym obiektem, chociaż osobiście wolę raczej zamki, które mają znacznie bardziej jednorodną fakturę bardziej surowe formy.

Z innych rzeczy, które lubię warto wymienić bezdennie głupie hasła reklamowe w rodzaju: kup u nas kosiarkę i zostań bohaterem w swoim domu… albo: bądź turystom we własnym mieście. Zupełnie nie rozumiem dlaczego nie doczekałem się jeszcze reklamy brzmiącej: bądź bezrobotnym we własnej pracy albo: zostań gościem w swoim domu.

biorąc jednak pod uwagę o rozwój haseł reklamowych nie będę czekał długo. Ktoś na to wpadnie wcześniej czy później.

A póki co bądźmy sobie turystami w Krakowie przy użyciu mojej strony. A co!? Jak reklama to reklama.

Kategorie
Fotografia

Kielce – Silnica

Okolice Silnicy w starych Kielcach to miejsce dosyć specjalne. Silnica przez całe lata pełniła funkcję czegoś w rodzaju nieoficjalnego ścieku. W moich szkolnych latach krążyły dowcipy o charcie, który wszedł z jednej strony rzeki a wyszedł z drugiej jako jamnik, bo mu się łapy rozpuściły. Niemal przy każdej okazji rzeka miała inny kolor: od białego i brązowego do lekko czerwonawego, a często mieniła się wszystkimi kolorami tęczy – jeżeli ktoś wylał do niej benzynę czy inne produkty ropopochodne. Do tego dochodziły zapachy: za każdym razem inne ale zawsze tyleż trudne do jednoznacznego rozpoznania, co intensywne. Dzięki temu najbliższe sąsiedztwo Silnicy pozostawało słabo zabudowane. Trzeba przyznać, że władze miasta co jakiś czas podejmowały próby urządzenia tam parku, czy też innych form zieleni rekreacyjnej… ale to, co płynęło rzeką, skutecznie odstraszało od wypoczynku w tamtej okolicy.

Tak było właściwie do powodzi na początku 21 wieku, kiedy to cała barwna zawartość rzeki wystąpiła z brzegów i wylała się na sąsiedztwo.

Po tym wydarzeniu ktoś ruszył głową, tym bardziej, że tama na Zalewie została wtedy dość poważnie uszkodzona i wymagała całkowitej przebudowy. A zatem znaleziono pieniądze, naprawiono tamę, oczyszczono  sam zalew i postarano się, by taki pozostał… ale przede wszystkim zlikwidowano wszystkie dzikie odprowadzenia ścieków do Silnicy na terenie miasta.

Można powiedzieć, że te wszystkie działania zniszczyły legendę mojego dzieciństwa: rzeka przestała śmierdzieć. A tereny wzdłuż niej okazały się zupełnie przyjemnym miejscem do spacerów. Żeby było jeszcze śmieszniej, na terenie dawnego miasteczka ruchu drogowego (za mojej pamięci  nigdy nie używanego) wybudowano ciąg apartamentowców. Kiedyś ta lokalizacja bardziej nadawałaby się na wyjątkowo ciężkie więzienie ze względu na zapach… dzisiaj są tam drogie mieszkania, kawiarenki, mostki i tarasy wypoczynkowe nad rzeką.

Najwyraźniej świat się zmienia.

Nanusia odkryła, że są tam również kaczki. Ministerstwo Psich Rozrywek ostrzega: kaczki dostarczają wiele zabawy.

Kategorie
Fotografia

Kraina bobrów pod miastem…

Ostatnio sporo chodzimy z Nanusią po Toniach i przy tej okazji odkryłem w aparacie zasoby nieruszanych od  dawna zdjęć. Niniejszym je wykorzystuję… co ciekawe najstarsze powstały, kiedy tama przy wielkim żeremiu była 5 m dalej a w samym żeremiu mieszkała zupełnie inna bobrowa rodzina. Patriarcha tej rodziny ubiegłym roku przeniósł się na łono Abrahama i podgryza mu taboret, o czym wiem bo woda wyrzuciła go na brzeg i jacyś panowie sprawili mu pogrzeb. Ale, że nic w przyrodzie nie ginie, to i tak piękna lokalizacja mieszkania razem z kanałami i dostępem do smakowitych gałązek nie mogła się zmarnować. Wszystko wskazuje na obecność nowej, operatywnej rodziny bobrów, której członkowie rozbudowali biznes w inną stronę i obgryzają inne krzaki. A jak tam było ładnie – tak nadal zostało – z tym, że ostatnio spaceruje zdecydowanie więcej ludzi i nie wiadomo czy to dobrze czy źle.

Dobrze, bo więcej ludzi będzie chciało to miejsce zachować bez zmian. Źle, bo trudniej o spokój… I od tłumu wycieczkowiczów jeszcze gotowe się bobry wyprowadzić.

Kategorie
Historia i kultura

Królewskie Psy: Dama Tulia

Zgodnie z obietnicą postanowiłem zamieścić coś o kobiecie nieco bardziej typowej… o ile królewska dwórka, córka cenionego starosty jest w jakikolwiek sposób typowa. Z drugiej strony więcej w tym świecie dam niż Bab Bojowych… Pani Tulia zajmuje ważne miejsce w pierwszej części opowieści – zatem należy jej się kawałek prezentacji jak chłopu ziemia – niech mi jej małżonek wybaczy takie porównanie.

Dzień zapowiadał się dobrze, wieczór jeszcze lepiej i Tulia nie zamierzała marnować okazji. Skorzystała z zaproszenia i przyłączyła się do ćwiczeń, naturalnie we własnym stylu.

Rhoud-an zwykle zaczynał trening po przebudzeniu, jednakże tym, co wymagało noszenia zbroi, zajmował się dopiero po solidnym i późnym śniadaniu. O ile zdążyła się zorientować – najwcześniejsza część ćwiczeń obejmowała rzeczy takie jak bieganie, zapasy i tym podobne czynności w odzieniu zbyt lekkim, których oglądanie mogło postawić damę w niezręcznej sytuacji. Dlatego zamiast się śpieszyć i wychodzić razem z nimi – czas do śniadania poświęciła na przygotowanie.

To, co zwykłym mieszkankom miasta zajmowało chwilę, w jej przypadku oznaczało cały szereg poważnych decyzji. Rozmowa z mężem przypomniała jej o bardzo istotnej kwestii: tak jak Tulius czy każdy inny wielki pan stawał się wzorem postępowania i prawa, tak dama chcąc nie chcąc pozostawała wzorem elegancji i stylu. Bezwzględnie identyfikowała się z tym poglądem. Ubieranie się na wycieczkę za miasto w ten sam strój, co na modlitwy w katedrze, byłoby zdecydowanie niestosowne. Nie mogła również włożyć zwykłej codziennej sukni – jakby nie patrzeć: wycieczka to wystąpienie publiczne, przynajmniej na etapie przejazdu przez miasto…

Siedziała na łożu w koszuli i dumała nad złożonym problemem, niemalże zazdroszcząc kobietom, które posiadały jedną suknię na wszystkie okazje. Teraz też zauważyła, że dworskie wycieczki i zabawy na świeżym powietrzu wymagały zupełnie innego stroju – ostatecznie dwórki nie uganiały się z oszczepem po krzakach. Wprawdzie obecny wyjazd niczego takiego nie zapowiadał ale jednak w przyszłości wiele mogło się zdarzyć.

Krótko mówiąc: potrzebowała więcej ubrań.

Przyszłość przyszłością lecz decydować musiała się tu i teraz. Ostatecznie wybrała spodnią suknię z kremowej niebarwionej wełny i ciemnozieloną suknię wierzchnią wykończoną haftami. Warkocze po starannym rozczesaniu i ponownym zapleceniu Janetka jej upięła w coś w rodzaju korony. Przed samym wyjazdem narzuciła na to wszystko nałęczkę a ramiona okryła płaszczem. Wybrała płaszcz z kapturem, podbity futrem… stosowny bardziej na zimę niż na wiosnę, za to bardzo strojny. Kaptur odrzuciła w tył i nie zakrywała głowy – nie w tak piękny dzień. Ukradkowe spojrzenia mężczyzn, które podchwyciła, utwierdziły ją w poczuciu słuszności wyboru.

Tak więc jechała dumnie wyprostowana na białej klaczy obok swojego małżonka w pełnej zbroi, za nimi Mertyn i Hannes, na końcu Pawełek a obok niego Janetka na jucznej kobyłce, z lutnią w futerale przewieszonym przez plecy. Naturalnie obaj żołnierze i giermek także uzbroili się po zęby i Tulia miała asystę, której mogli pozazdrościć wszyscy w okolicy – może poza nielicznymi mieszkańcami królewskiego zamku.

Przedefilowała z orszakiem przez całe miasto, oszczędnie odpowiedziała na pozdrowienia żołnierzy jej ojca w głównej bramie i z zadowoleniem patrzyła, jak woźnice na drodze ustępują miejsca. Pomstowali ale tak, by żaden ze zbrojnych towarzyszących Tulii nie zauważył. Uświadomiła sobie, że jedzie w towarzystwie bardzo przystojnych mężczyzn ale raczej zniechęcających do żartów czy zaczepek. Uznała to za bardzo zabawne.

Na miejscu czekała ją kolejna przyjemna niespodzianka: kiedy rządca wspominał o należącej do domu łące, nie określił wielkości. Pastwisko było naprawdę duże, do tego zaopatrzone w szopkę, w której można było się schować przed deszczem a nawet przenocować, co często robili pasterze. Na miedzy rosło kilka drzewek nieśmiało puszczających pierwsze pąki, a jak się okazało, przylegające do pastwiska rozległe pole również należało do Rhouda-an… Dzierżawiła je rodzina chłopska i najwyraźniej stąd pochodziła część zaopatrzenia domowej spiżarni. Kilka krów i kóz pasących się w drugiej części łąki należało właśnie do nich. Pilnujący chłopiec na widok orszaku odłożył coś, co wyplatał ze słomy i ukłonił się z daleka. Prawdopodobnie był to ten przez stajennego Niczka nazwany Kichą…

Szybko znudziło ją obserwowanie walczących mężczyzn. Niewiele widziała z daleka a bała się podejść – za dużo żelaza latało w powietrzu… zaś połączeni z żelazem mężczyźni poruszali się bardzo szybko i w nieprzewidywalnych kierunkach. Zaplanowała na później mnóstwo pytań o szczegóły – w przeciwnym wypadku oglądanie nie dostarczy żadnej przyjemności. Pokrzepiona tymi przemyśleniami dosiadła swojej klaczki i zaczęła galopować dookoła łąki.

Od tego momentu na treningu różne rzeczy przebiegały niezgodnie z utartymi zwyczajami – na przykład Pawełkowi po raz pierwszy w życiu udało się czyste i mocne trafienie Mertyna w głowę. Hannes trzy razy pod rząd dostał dokładnie w ten sam sposób i w to samo miejsce.

W kolejnym starciu Rhoud-an zbił jego atak, chwycił własny miecz za klingę i przyłożył mu rękojeścią w hełm. Strzelec padł na ziemię.

Rycerz popatrzył na niego, spojrzał w kierunku swojej żony krążącej po drugim końcu pola…

– Trochę was rozumiem – powiedział – ale jak się nie opamiętacie, to was pozabijam. Paweł, jeżeli Mertyn nie zacznie uważać, to zrób mu krzywdę.

Inne fragmenty powieści można znaleźć tu: Królewskie Psy – Ręka i pół królestwa.