Kategorie
Historia i kultura Ilustracja

Obraz, symbole, znaczenia – czyli dzień dzisiejszy w kreskach.

Skąd taki dziwaczny obraz? Może wyssany z palca….
Ale bardziej odpowiada mi wyjaśnienie pewnego przedwojennego sierżanta, który miał wprowadzić uczniów gimnazjum w tajniki praktycznej wiedzy wojskowej starego frontowca. Nie miał podręcznika, regulaminu ani nawet kartki, zatem zapowiedział: Będę teraz mówił z niczego czyli z głowy.

Mamy symbol wypełniony… innymi symbolami i uzupełniony hasłem łacińskim. I co z tego? Skąd to się wzięło?

Ano bardzo dawno temu Konstantynowi przyśnił się krzyż i płonący napis POD TYM ZNAKIEM ZWYCIĘŻYSZ, co po łacinie brzmiało IN HOC SIGNO VINCES. Sny można traktować rozmaicie ale w krytycznych momentach kariery przejmujemy się nimi bardziej niż w innych… a Konstantyn szykował się do ostatecznej bitwy o panowanie w Cesarstwie, toteż następnego dnia kazał wykonać sztandary z wyobrażeniem krzyża i ruszył do bitwy ze swoim konkurentem.

Bitwę wygrał. Omen ze snu okazał się dobrym znakiem – zatem Konstantyn zakończył kilkusetletnią tradycję prześladowania chrześcijan.

Ten moment i hasło IN HOC SIGNO VINCES pozostał  swego rodzaju mitem założycielskim kościołów chrześcijańskich. Od tej pory chrześcijaństwo stało się uznawaną i społecznie akceptowalną religią, co wkrótce zaowocowało uporządkowaniem organizacyjnym, łączeniem się gmin chrześcijańskich w bardziej zwarte struktury a dzięki samemu Konstantynowi i również zupełnie poważną pozycją polityczną.

Nie mamy możliwości sprawdzenia, co rzeczywiście przyśniło się Konstantynowi. Czy nie była to tylko bajka opowiedziana w celu zmobilizowania swoich żołnierzy (bo historia zna takie wypadki) czy też autentyczny proroczy sen?Nie dowiemy się też co zrobiłby Konstantyn, gdyby przegrał bitwę pod mostem mulwijskim. Z pewnością chrześcijanie pożałowaliby bardzo przegranej… jako, że zwycięski przeciwnik Konstantyna nie darowałby im krzyża na sztandarach konkurenta a pokonany – nieskutecznego wstawiennictwa u Boga.

Tak czy inaczej hasło IN HOC SIGNO VINCES stało się czymś w rodzaju wzoru mitu założycielskiego w ogóle.

Czy może być lepsze motto organizacji, które poważnie podchodzą do swoich planów na przyszłość?

Pozostaje jednak kilka innych pytań, na przykład pytanie o symbol? Czym jest? Co znaczy? Jak działa? Ile ma wspólnego z mitem założycielskim?

Możemy sobie malować bardzo różne znaczki ale to, co one naprawdę znaczą, zależy przede wszystkim od tego, jakie znaczenie im przypiszemy MY, LUDZIE. Co z tym znaczeniem zrobimy dalej? Ile jesteśmy gotowi poświęcić w imię symbolu? Jakie znaczenie włożymy do znaku?

W praktyce: skoro za znak Polski Walczącej ludzie umierali, to nie jest on byle czym. Szacunek dla bohaterów nakazywałby nie używać ich znaku do spraw małych lub wręcz podejrzanych – w przeciwnym wypadku z ważnego symbolu zrobi się sposób zapaćkania murów. Dewaluacja w symbolach działa podobnie jak w finansach… A może nawet jeszcze łatwiej, gdyż symbole mają wartość czysto umowną, zaś na straży wartości monet i banknotów stoją jakieś instytucje.

Bardzo łatwo możemy zauważyć, że symbole bywają zawłaszczane przez ludzi, którzy nie mają nic wspólnego z ich pierwotną i szanowaną treścią.

Zazwyczaj poprzez używanie jakiegoś czcigodnego symbolu łajdacy chcą skuteczniej oszukać postronnych a sobie dodać znaczenia…

Taką dewaluację symbolu możemy zaobserwować na przykładzie swastyki, która pierwotnie była prastarym symbolem ognia, życia i zwycięstwa używanym już w bardzo-bardzo-bardzo starożytnych Indiach.

Tymczasem swastyka została przejęta przez hitlerowców, którzy uznali że jest to symbol germański – albowiem im się Ariowie poplątali z Germanami. Faszyści nigdy nie grzeszyli wykształceniem, rozumem, czy wiedzą o dziejach kultury… za to lubili przemoc. W efekcie swastyka stała się przede wszystkim symbolem przemocy i faszyzmu – po prostu dlatego, że pod tym znakiem zamordowano wielu ludzi.

Spróbujmy oderwać symbol od znaczenia i historii jego znaczeń.

Swastyka jako taka nie znaczy nic: nie jest ani ogniem, ani zwycięstwem, ani ludobójstwem, ani morderstwem… jest niczym – tylko paroma kreskami namazanymi na jakiejś kontrastowej powierzchni.

A jednak potrafiła wywołać nerwowe reakcje u moich dziadków nawet wtedy, gdy przypadkiem zobaczyli w telewizji przygody kapitana Klossa.

Jeśli przyjrzymy się działaniom wszystkich współczesnych naśladowców faszyzmu – zauważymy, że potrafią równocześnie głosić jakieś wartości i czynnie je zwalczać.

Charakterystyczną cechą faszystów jest to, że ogłaszają się konserwatystami i obrońcami pradawnych tradycji a równocześnie niszczą wszystko, co jest jakąkolwiek tradycją i jej fundamentem. Ogłaszają się konserwatystami, ale głównie po to żeby wprowadzić swoją własną faszystowską rewolucję. Konserwatysta-rewolucjonista? Toż to oksymoron…

Faszyści chętnie ogłaszają się obrońcami przed lewicą… ale zawsze zaczynają od wysiłków na rzecz likwidacji lub przynajmniej marginalizacji parlamentu, czyli jedynego porządku politycznego, w którym może istnieć podział na lewicę i prawicę a do tego jakoś tak świetnie dogadywali się ze stalinowskim reżimem, który do dzisiaj ogłaszają symbolem lewicowości..

Faszyści określają się sami i bywają określani przez przeciwników jako skrajna prawica… ale ze wszystkich sił niszczą etos, do którego prawica się przyznaje. Przyjrzyjmy się frankistowskiej Hiszpanii czy III Rzeszy… gdzie tam było miejsce na Boga, Honor czy Ojczyznę? Kapłani mogli tylko służyć wodzowi… honor nie był tym, co określają stare tradycje ale podległością wobec wodza i tym, co on ogłosił za honorowe, a ojczyzny faszystów na ogół mocno ucierpiały wskutek ich wojen z resztą świata oraz szeroko demonstrowane głupoty. Zamiast trójki pojęć wyznaczających to, co prawicowe – faszyści mają tylko jedno: WÓDZ I JEGO WIDZIMISIĘ, TRAFIAJĄCE W ZAPOTRZEBOWANIE JEGO WIERNYCH.

Jeśli się na zastanowić nad historią faszyzmu – takiego zwykłego, codziennego; takiego, który rozwija się bez szybkiego przegrania wojny z całym światem… zgodnie z własną logiką… nie zostaje zakończony przez siły zewnętrzne… to można zauważyć różne ciekawe rzeczy.

Przede wszystkim łatwo zauważyć, że faszyści zaczynają od zniszczenia wszystkiego a potem zupełnie nie wiedzą, co robić dalej. Towarzysze partyjni Hitlera dostawali lukratywne stanowiska, ale popisywali się na nich niekompetencją lub korzystali ze sztabu bezpartyjnych fachowców.

Na każdym kroku widać, że wierność wobec wodza jest dla faszysty wartością ostateczną a czasami wręcz jedyną… i że ma ona zastąpić umysłową nieporadność.

Stosunek faszystów do głoszonego przez nich systemu wartości najlepiej oddaje stary dowcip: prawdziwy pełnokrwisty Aryjczyk powinien być blondynem jak Hitler, wysokim jak Goebbels, szczupłym jak Goering.

Popłuczyny po hitlerowcach pielęgnujące faszystowskie tradycje zachowują się dokładnie tak samo: gdy media obiegła sprawa tzw. Waffel-SS, okazało się, że czciciele Fuhrera uważają go za wielkiego wodza Polaków i wzór dla naszego narodu. Nie dotarło do nich, co ich idol przeznaczał Polakom.

Można tę faszystowską mentalność nazwać partią piłujących – piłują gałąź, na której siedzą, podcinają korzenie, na których zamierzają rosnąć, niszczą to, czego chcieliby używać.

Do tego ciągle deklarują mnóstwo najlepszych chęci i wkładają w swoje działania mnóstwo emocji i sił… za to świetnie obywają się bez sensu.

Od cesarza zaczynałem, na cesarzu zakończę:

Cesarz Tytus, jeżeli nie udało mu się dokonać czegoś dobrego, mówił DIEM PERDIDI czyli ZMARNOWAŁEM DZIEŃ. Łacińskie słowo perditus oznaczające coś lub kogoś zmarnowanego idealnie określa zarówno samych faszystów jak i ich wysiłki dla zbudowania nowego świata.

Przy czym zmarnowanie ludzi w tradycji rzymskiej oznaczało także kogoś niegodziwego, źle wychowanego – Rzymianie przywiązywali wielką wagę do wychowania.

IN HOC SIGNO PERDITI – oznacza po prostu POD TYM ZNAKIEM (SĄ, DZIAŁAJĄ) ZMARNOWANI.

Kategorie
Fotografia Historia i kultura

Zamek Pilcza w Smoleniu

 Zamek Pilcza w Smoleniu, związany między innymi z Elżbietą Granowską, żoną Władysława Jagiełły, odwiedzamy co kilka lat. Poprzednio – przed remontem, kiedy groził zawaleniem. Na szczęście znalazły się pieniądze, żeby go zabezpieczyć…

Pozbierałem zdjęcia nowe i stare, wymieszałem – kto chce, niech się bawi porównaniami.

Ten zamek należał do Orlich Gniazd. Do tego stopnia był „orli”, że zamiast studni miał zbiornik na wodę – wznosi się ponad okolicą i chyba budowniczowie nie znaleźli sposobu, żeby dokopać się do jakiegokolwiek źródła.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Kategorie
Fotografia

Jesień

Podobno ma być zimno lada moment. Ja w każdym razie liczę na kilka zdjęć, trochę grzybów i dwie – trzy wycieczki.

Chwilowo przypominam stare zdjęcie… ponieważ jestem za bardzo zajęty rysowaniem, żeby fotografować.

Kategorie
Ilustracja

Trzy wiedźmy.

Wbrew pozorom nie napiszę nic o Agencji Literackiej Tercet z powieści Małgorzaty Kursy… Będzie o moich obrazach, a dokładniej o Trzech wiedźmach: Pannie Drzewnej, Pannie Lodowej i Pannie Ognistej.

Jak mawiali Rzymianie – omne trinum perfectum – rzeczy potrójne są doskonałe. Przyszedł im do głów ten koncept, ponieważ tak się składa,  że przynajmniej w naszej części świata ludzie myślą trójkami. Kiedy chcemy kogoś opisać – odruchowo podajemy trzy cechy, dalsze dopiero przy zadawaniu większej ilości pytań.  Pisząc czy układając mowę odruchowo planujemy ją w trzech sekcjach, umownie nazwanych początkiem, środkiem i końcem (uczeni naturalnie wyodrębniają inne sekcje – ale najczęściej też po trzy). To samo dotyczy kwestii takich jak architektura, gdzie planuje się budynek, jego otoczenie i wnętrze… właściwie to trójki porządkują też wszystkie inne formy działalności. 

Ja po prostu nie mogłem wyłamać się z tej tradycji i po namalowaniu Panny Drzewnej musiałem jej dołożyć dwie dalsze.

Ktoś mógłby zapytać, dlaczego Drzewna? Co ona ma wspólnego z drzewami poza fryzurą niczym tradycyjna wierzbowa miotła? Ano właśnie… Panna Drzewna wiele zawdzięcza mojej ulubionej Dolinie Dłubni oraz włóczeniu się po lasach.

Kręcąc się w pewne deszczowe wakacje po Górach Stołowych wymyśliłem sobie czarownicę żyjącą na odludziu, w tajemniczym miejscu przypominającym masyw Szczelińca. Ta opowieść doczeka się realizacji, jako, że stanowi istotną część „Królewskich Psów”… ale właśnie wtedy wyobraziłem sobie też temat rusałek. Niby każdy wie, że rusałki wodzące młodych chłopaków na pokuszenie wynaleziono, bo jakoś musiał się wytłumaczyć podrostek przyłapany w krzakach bez portek… ale sama koncepcja leśnej boginki czy demonicy ma w sobie coś prowokującego wyobraźnię.

Stosunkowo łatwo powiedzieć jak one zwodzą czy oślepiają… wielokrotnie spotkałem w lesie słoneczne światło oślepiające poprzez zarośla…

Teoretycznie takie światło powinno informować o kierunkach geograficznych i porze dnia – ale jak trochę sobie pospacerujemy pod światło, to łatwo wleźć w pułapkę w rodzaju bagienka albo takich zarośli, z których łatwo nie wyjdziemy. Stąd wziął mi się pomysł na tło Panny Drzewnej. Zaś jej włosy – cóż, są wierzbowe, rodem z Doliny Dłubni czy Ponidzia. Bez większego błądzenia znajdziemy tam sylwetkę wypisz-wymaluj w tym stylu. To wierzby na rozlewiskach podyktowały mi kompozycję obrazów składających się na cały ten tryptyk.

Plącząc się po podmokłych terenach trochę nasiąknąłem tymi formami i tak narodziła się Panna Drzewna – Ta, Która Zwodzi i Prowadzi W Pułapkę. Przy okazji – w komiksie „Sprzymierzeńcy Ciemności” Francis Burgeon wykreował las tego rodzaju, pełen zarośli, skrzatów i niebezpiecznych stworzeń. Chyba obaj nadajemy na podobnej fali, do tego raczej niezależnie od siebie.

Druga Panna była nieco łatwiejsza do wymyślenia i malowało mi się ją wyjątkowo przyjemnie.

Po prostu chciałem namalować ognistą babę w czerwonej, lub przynajmniej czerwonawej kiecce, z mnóstwem falban i fałd. Naturalnie zostawiłem jej te demoniczne oczy… Powstanie zawdzięcza tyleż mojemu rozpisaniu się o Prawiesiostrach (czyli Zespole Bab Bojowych z oddziału Królewskich Psów) co ogólnemu nastrojowi. Panna Ognista – Ta-Która-Spala – to nie jest grzeczna dziewczynka i malowanie jej też nie było grzeczne – ale jestem dorosłych chłopczykiem i nie muszę zawsze być grzeczny a poza tym niegrzeczności są bardzo przyjemne. Femme fatale, Jessica Rabbit , i cała kolekcja wampów z lat trzydziestych złożyły się na jej wizerunek. Jaka miałaby być, jeśli nie złotoruda i w czerwieniach?

Chyba najwięcej kłopotu przysporzyła mi Panna Lodowa. Ta-Która-Mrozi miała w założeniu uosabiać sobą umieranie. A właściwie nie umieranie ale  w każdym razie coś przeciwnego do ognia i życia. Łatwo powiedzieć – tylko czy śmierć na pewno jest przeciwieństwem życia… czy też przejściem z jednego życia do innego? Dla istoty, która umrze – śmierć jest końcem. Dla wierzących – początkiem nowego życia. Dla świata przyrody po prostu przysługą wobec tych, którzy przyjdą się pożywić. Ale jeśli porządnie przemyśleć tę sprawę, to śmierć jest bardziej zmiennikiem życia na pewnym etapie wyścigu niż przeciwieństwem. Przeciwieństwem byłby raczej całkowity bezruch.

Najłatwiejsza była decyzja co do oczu… Reszta sprawiała trochę problemów.  Panna lodowa powinna przypominać lód – ale co to właściwie znaczy? Zimna, krucha, przezroczysta? Kobieta nie może być przezroczysta, chociaż co do kruchości to łatwo sobie wyobrazić taką urodę… Dobór kolorów nie sprawiał większego problemu decyzyjnego, ale już rodzaj i rozmieszczenie biżuterii były pewnym wyzwaniem. Nie chciałem też, aby Panna Lodowa miała równie fałdzistą suknię jak jej koleżanki. Pasował mi do wizji lejący się jedwab… to taki chłodny materiał.

Ta, Która Zwodzi Na Manowce, Ta, Która Spala, Ta, Która Mrozi – Trzy Wiedźmy: wbrew dawnym religiom ani to Panna ani Matka ani Starucha. Nie są wyobrażeniami etapów życia ani personifikacjami tęsknot. Po prostu każda z nich jest jakimś rodzajem własnej mocy.

 

 

 

Kategorie
Bez kategorii

Trzy wiedźmy – Panna Lodowa

Trzecia z Wiedźm ma śmieszną historię.

Po pierwsze nie doczekała się fotografii w porę, pojechała na wystawę zaraz po namalowaniu i przez miesiąc nie można było jej zobaczyć w sieci. Ale zanim doszło do jakichkolwiek przygód z gotowym obrazem, było jeszcze samo malowanie.

Trzecia Wiedźma (albo Panna, jak kto woli) ma nieco inna wymowę niż poprzednie. Po pierwsze nie powinna kojarzyć się za bardzo z życiem – jest lodowa. Po drugie… z czym ma się kojarzyć? Malując nie do końca wiedziałem. Zimna uroda to dość abstrakcyjne pojęcie, bo w urodzie kobiet w ogóle jest coś ciepłego.

A zatem namalowałem, jak mi w duszy grało.

Kategorie
Fotografia

Koniec lata na Młynówce

Znalazłem garść zdjęć zrobionych przy ładniejszej pogodzie, tak trochę od niechcenia. Zamieszczam aby oddać hołd wszystkim udanym fotografiom, z którymi nie ma co zrobić. Być może wykorzystam je jako bazę do jakiegoś obrazu… 

Kategorie
Fotografia

Jak zdobywaliśmy Pustynię Błędowską…

Wybraliśmy się na Pustynię Błędowską. Co prawda byliśmy tam kilka lat wcześniej ale na tej części, która zdążyła zarosnąć… a zachciało nam się zobaczyć tę najbardziej pustynną. Cóż, ona też już trochę zarasta. Ale nie wymagajmy za dużo…

  

Kategorie
Zwierzaki

Pies Pustynny

 – Tak sobie myślę, że mogłabym być Psem Pustyni. – powiedziała Nanusia przewracając się z boku na bok po piasku.

– Na czym to ma polegać? – podrapałem ją po brzuchu.

– No… Taki Pies Pustyni biega po pustyni… pod wiatr… i w ogóle jest bardzo szybki. Powiewa futerkiem i ogonkiem. I jeszcze goni te wszystkie takie, co uciekają po piasku. – wyjaśniła wystawiając się z lubością do słońca.

– Acha. – część się zgadzała z działalnością Nanusi w ciągu ostatniego kwadransa, z takimi nieistotnymi różnicami, jak to, że „szybki” oznacza raczej bieganie ze wszystkich sił niż jakieś wielkie prędkości… a po piasku nic szczególnego nie uciekało. Rozejrzałem się po Pustyni Błędowskiej. Była trochę bardziej mokra niż inne pustynie i zdecydowanie bardziej zarośnięta. Za to Przemsza, która powinna płynąć przez środek, chwilowo wyschła. Ale to drobiazgi, które nie przeszkadzały ani nam ani psu.

– Ale wiesz, że Pies Pustyni biega z Arabem?

– Przecież możesz zostać Arabem? – popatrzyła na mnie z nadzieją.

Pokiwałem głową twierdząco. Na jej potrzeby wystarczyło, że potwierdzę… Nieprzekraczalne dla ludzi różnice nie miały większego znaczenia dla psiny. Niemniej… należało wspomnieć jeszcze o czymś ważnym.

– Nanusiu, Arab jeździ na koniu.

Aż ją poderwało. 

Panicznie bała się koni od pierwszego spotkania.

– A nie może na czymś innym? – oblizała nerwowo nosek.

Naturalnie, prawdziwy Arab coraz częściej jeździ toyotą, ale nie mam nic podobnego. W dodatku toyota kłóci się z tradycją pustynną tak samo, jak cały ja.

– Może jeszcze jechać na wielbłądzie.

Wielbłąd budził u niej jeszcze gorsze skojarzenia. Oblizała nos ponownie, popatrzyła mi w oczy przez chwilę a potem z wyrazem intensywnego zamyślenia na mordce położyła się na piasku. Machnęła ogonkiem.

– Czy nic się nie da z tym zrobić?

– No… możesz być Nieprofesjonalnym Psem Pustyni. 

– To znaczy wolniejszym?

– To znaczy: bez Araba, konia, wielbłąda, tylko na tej pustyni i mniej więcej dwa razy do roku.

– Może być. – ucieszyła się i z radości zaczęła kopać dołek.

No i właśnie o to chodzi, żeby na wakacjach robić, ile można, gdzie się da i z maksymalnym zadowoleniem, czy nie tak?

 

Kategorie
Fotografia

Wąwóz Żarski jak co kwartał

Mieliśmy tylko iść z psem na spacer. Ale las zapachniał grzybami, no i zaczęliśmy patrzeć pod nogi. Grzyby były. Dość na świąteczną zupę grzybową po ususzeniu – wygląda na to, że teraz będziemy w Wąwozie Żarskim zbierać ze wszystkich sił. A jakby nie było grzybów to zawsze zostaje zbieranie zdjęć.

Kategorie
Fotografia Historia i kultura

Kościół Długoszowy w Raciborowicach

 

Dolina Dłubni trochę się zmienia i nie podobają mi się te wszystkie zmiany… ale trudno, właściciele pól nie mogą dostosowywać się do moich potrzeb spacerowych zaspokajanych raz na jakiś czas. Raciborowice zmieniają się w mniejszym stopniu. A przynajmniej kościół uniknął jakichś dziwnych modyfikacji. Ile razy tam jestem- tyle razy przypomina mi się jego fundator… Jan Długosz był dziwną mieszanką cech. Oszczerca splątany z historykiem, choleryk ze zdyscyplinowanym i surowym wychowawcą królewskich synów, karierowicz w epoce łapówek z hojnym fundatorem budynków użyteczności publicznej. Złe strony jego charakteru można wybaczyć kiedy się patrzy na dokonania. No i trzeba przyznać, że miał gust. Gotycki, surowy i dobry. 

OLYMPUS DIGITAL CAMERA