Denerwował mnie wczorajszy skan obrazka.
Po pierwsze – smugi. Po drugie – kolory wyszły dosyć dziwne. Niespecjalnie pasują do faktów. Naturalnie – jak się rysuje na szarym kartoniku, żeby wyszły biele, to całość zawsze trochę inaczej się skanuje… ale są granice tego „inaczeja”.
Dla porównania sięgnąłem po aparat.
Po lewej reprodukcja z aparatu. Po prawej ze skanera. Kolory aparatu bardziej przypominają rzeczywistość. Ostrość nie przypomina niczego.
Wniosek: namalować duże na ścianie pracowni.
Tylko czy potrzeba dużego kawałka życia, żeby dokonywać odkryć w rodzaju: MALUJMY NA ŚCIANIE? Przecież pierwszy lepszy maluszek z przedszkola potrafi malować na ścianie… I na co mi przyszło?