Kategorie
Fotografia

Stare miasto

Zapraszam do leniwego spacerku po starym mieście…


  

Kategorie
Zwierzaki

Moje wakacje – sztuka zauważania, czy to już?

Wakacje i urlopy to sprawa śmiertelnie poważna i biada temu, kto traktuje je lekko. Potrafią się zemścić okrutnie za niedocenianie… Ale aby docenić, trzeba najpierw rozpoznać.
Od wielu lat mam kłopot z rozpoznawaniem swoich wakacji, bowiem pracuję na własny rachunek w czasie całkiem nienormowanym, nienormalnym a czasami ponadnormatywnym. Dlatego fakt, że w danym dniu nic nie robię, nie oznacza wakacji, bo równie dobrze może okazać się bezrobociem. W poszukiwaniu należycie dokładnego systemu rozpoznawania sięgnąłem na półkę z literaturą historyczną. W albumie poświęconym jednemu z wileńskich fotografów działających ponad wiek temu znalazłem wskazówkę pod jednym ze zdjęć: „odświętne ubrania dzieci wskazują że to niedziela a bose nogi – że lato i wakacje”. Niedziela mnie jak raz nie interesuje… a boso łażę zazwyczaj, również przy pracy, o ile tylko nie trafi mi się sytuacja garniturowa. Nawet, jeśli jestem na bosaka i nic nie robię, to nadal nie mogę w ten sposób rozstrzygnąć, czy to wakacje czy bezrobocie. Z pomocą w takich trudnych kwestiach przychodzi mi zazwyczaj zestaw urządzeń pomiarowych przenoszonych przez Pumę i Nanę, czyli np. kotolokalizator czy O.G.O.N. Otóż, jeśli siedzę przy biurku, znoszę jajko z niecierpliwości i nic nie robię, bo na rękach leży mi Puma, to znaczy, że czas oddania pilnej pracy nadchodzi wielkimi krokami. Z kolei intensywna praca terenowa systemu O.G.O.N.

zainstalowanego na Nanie (mniej więcej z tyłu pieska) wskazuje, że znajduję się razem z nosicielką systemu w miejscu o wysokiej atrakcyjności (bo jakbym tam był bez niej, to nie widziałbym pracy urządzenia) co pozwala przypuszczać, że trwa właśnie aktywna część

wakacji.
System U.C.H.O. ustawiony w pozycji roboczej, w połączeniu z inteligentnym spojrzeniem Nanusi (wyrażającym nadzieję na małe conieco) i rytmicznym wachlowaniem urządzenia O.G.O.N. pozwala rozpoznać chwilę deseru… a jeśli takie zachowania psiwskaźników widzę na dworze, to znaczy, że jestem na pikniku. Jeżeli jednak czuję pod sobą trawę, na sobie słońce, przy sobie psie futerko a do tego nie widzę żadnego psiwskaźnika – to znaczy, że razem z Nanusią znajduję się w pozycji LB czyli leżę bykiem, co oznacza najwyższą formę wakacji z zamkniętymi oczami… czego sobie i Wam życzę.

Kategorie
Ilustracja Zwierzaki

Markowe Piwo

Na początku był Marek i Gama. Gama lubi Marka a Marek lubi Gamę i piwo.

A potem nadeszły imieniny Marka. Co mu dać w prezencie? Gamę już ma… zatem wybór jest mocno ograniczony.

I tak narodziła się koncepcja stworzenia specjalnego Markowego Piwa Imieninowego…

Najpierw była narada z Gamą zakończona pozowaniem, potem powstała etykietka.

Następnie postaraliśmy się o zawartość etykietki. Nie było łatwo ale na szczęście jest Boston Terrier Brewery…

I tak powstało jedyne w swoim rodzaju Markowe Piwo o nazwie GAMA SMAKÓW.23

 

 

Kategorie
Fotografia Historia i kultura

Slajdy znalezione w szafie cz.4 – staroć i radość

Kiedy znalazłem te fotki 0- ucieszyłem się bardzo. Patrząc na nie po kolei są to: resztki pięknego gotyckiego zamku w  Rytwianach – to ta resztka ściany. Zamek stał na wyspie, miał ściany z kolorowych cegieł układanych we wzór i bogatą geometryczną formę. A dzisiaj mamy to, co widać. Drugi jest budynek fabryczny z Wąchocka – tego właśnie Wąchocka, w którym ryby wypadają z wody na zakręcie a sołtys zwija asfalt. Imponujące ruiny starej fabryczki, przypominające trochę pałacyk. Zresztą obok stoją ruiny pałacyku właściciela fabryki. Potem – drewniany most w miejscowości Mostki, niedaleko ładnego budynku przyfabrycznego. Most i budynek zarządu to wszystko co zostało po zakładzie hutniczym. No i na koniec stara nieczynna huta w Starachowicach – imponująca i efektowna. Wszystko to zrobiłem wiele lat temu jako materiały do książki o Staropolskim Zagłębiu Przemysłowym. Książka niestety nie wyszła. Ale zdjęcia zostały, tylko nie wiedziałem, gdzie są. A tu niespodzianka – były na zaginionej rolce. Swoją drogą muszę wygrzebać również te zdjęcia zabytków techniki, których nie zgubiłem…

   

Kategorie
Historia i kultura

Tarcza metaforyczna cz.2

Poprzednio było sporo o alegoriach, tarczach i znaczeniach, ale nie było jednej ważnej a smakowitej rzeczy: pawężka malowana też ma wartość symboliczną. W oczach uczonego z XIV wieku tarcza stanowiła wyraźną deklarację ideową: symbol z tarczy miał osłaniać walczącego tyleż dosłownie co w przenośni. Ten, kto sobie na tarczy namalował św. Jerzego – symbolicznie chronił się za rycerskimi cnotami świętego, ten, kto miał wieże – ufał symbolice fortyfikacji. O ile namalował siebie pobożną sentencję i postaci świętych w modlitwie – deklarował obronę poprzez pobożność i misję religijną…

I tu specyficzny smaczek Geraltowej tarczy: obok wyraźnie mistycznego charakteru rycerza walczącego ze ślimakiem na tarczę miały trafić osobiste znaki rycerza, czyli biały wilk i hasło LUPUS IN FABULA.

Wedle bestiariusza wilk jest oznaką nagłej, okrutnej i podstępnej napaści. Biały wilk w purpurowej szacie na zbroi, walczący ze ślimakiem… ma swoją wymowę symboliczną. Kto chce, niechaj zgaduje, jaką…

No, ale do rzeczy czyli tarczy.

Skoro miałem ustaloną wykładnię idei oraz zebrane wzory, przyszło się brać do roboty.

Pierwsza rzecz – położyć warstwę gruntu. W ten sposób powstała  biała powierzchnia gotowa do malowania… Potem przyłożyłem do tarczy szkic na papierze i okazało się, że z żadnego kierunku obrazek nie będzie widoczny w całości ze względu na charakterystyczną ość usztywniającą tarczę.

Zacząłem od wstęgi na której miało znaleźć się hasło… Może nie wygląda ale użyłem trzech różnych metali, do tego zaprawianych czernią i brązem dla uzyskania odpowiedniego cieniowania.

Potem przyszła kolej na ciałko grzesznego ślimaka i ukochany kolor średniowiecza – czerwień.

I tu od razu pokazała się charakterystyczna cecha średniowiecznego malarstwa na tarczach. Po pierwsze – heraldyka operuje tylko kilkoma kolorami oraz dwoma tzw metalami. Koloru białego i żółtego w heraldyce nie ma, jest srebro i złoto zamiast. Wynika to stąd, że od najdawniejszych czasów głównym elementem dekoracji tarcz  były metalowe okucia z polerowanego żelaza lub brązu, łączące i wzmacniające deski, zabezpieczające trochę przed cięciem miecza w płaszczyznę a przy okazji pomagające rozpoznać po wzorze, czy zza desek, macha do nas mieczem swój czy obcy.

Z jednej strony to kłopot dla wydawców, bo kolorów metalicznych nie ma w tanich wydawnictwach popularnonaukowych i w efekcie popularyzuje się fałszywe wyobrażenie o herbach, z kolorami, których nie używano… Z drugiej strony malarze wykańczający tarczę w późniejszych okresach nie zawsze przejmowali się tradycją, szczególnie wtedy, gdy nie malowali herbu a raczej dekorowali jedyną dużą i widoczną płaszczyznę „na rycerzu”.

Warto dodać, że heraldyka operuje raczej prostym podejściem do rysunku – jest on zawsze płaską plamą bez waloryzacji. Plamą często skomplikowaną w kompozycji ale bez aspiracji przestrzennych.

Inaczej rzecz się ma, gdy na tarczę trafiała dekoracja nieheraldyczna… czyli taka jaką tu wykonywałem. Zarówno płaska metaliczna wstęga jak i elementy obrazu kiepsko wyglądały. Futrzasty wilk czy pierzasty gryf może zagrać bogactwem kresek ale postać ludzka… Z tego względu zdecydowałem się wprowadzić trochę cieniowania zarówno na centralnie umieszczonej tarczy jak i na szatach rycerza-wilka.

Była to mimo wszystko zdrada wobec wzorów zaczerpniętych z XIV-wiecznych miniatur. Tam po prostu takich rzeczy nie robiono. ALE! nie robiono ich głownie dlatego, że postać o wysokości 3 cm nieco inaczej maluje się niż tę samą postać półmetrową.
Zresztą przy większych miniaturach ostrożne próby cieniowania już się pojawiają całkiem często i od najdawniejszych czasów.  A zatem poczułem się usprawiedliwiony.
Zarówno ślimak jak i postać rycerza – wilka zaczerpnąłem z Psałterza z Gorleston, bezczelnie przenosząc sposób oddania faktury kolczugi… chociaż spokojnie mogłem oddać ją wedle bardziej skomplikowanych reguł późniejszego stulecia. Jednak to fakturowe uproszczenie ma dla mnie ogromną wartość sentymentalną. Po ukończeniu obydwu przeciwników z wielkim drżeniem serca umieściłem na wstędze
napis LUPUS IN FABULA kopiując liternictwo z innego źródła… i dopiero po jego ukończeniu uświadomiłem sobie, że my dzisiaj czytamy teksty nawykowo raczej od góry do dołu a nie według przebiegu wstęgi… dzięki czemu większość widzów przeczyta zapewne IN FABULA LUPUS. A że w łacinie szyk zdania ma spore znaczenie, to niechcący zmieniłem wymowę hasła – z „wilka-bohatera opowieści” na „wilka, który jest tylko w opowieściach”.

Po zauważeniu swojej gafy popadłem w rozpacz tak czarną, że odstąpiłem od zamiaru wykonania tła wycieniowanego od brązów do czerni, Czerń tarczy  odpowiada rozpaczy malarza… 

Naniesienie tła dodało obrazkowi głębi i pokazało jeszcze jedną cechę pawężki jako podłoża malarskiego: z żadnej strony nie widać całego obrazka – albo rycerz albo ślimak.
Ostatecznie doszła jeszcze delikatna złota ramka wokół dla podkreślenia i zamknięcia kompozycji. Bardziej dekoracyjne pawęże często sięgały po ten chwyt a ta należy do dekoracyjnych i kolorowych.

Na koniec lekki ahistoryzm w postaci lakieru.
Z jednej strony konieczny, bo matowa tempera jest straszliwie podatna na ścieranie i brudzenie. Z drugiej – wówczas nie stosowano porządnych lakierów, a co najwyżej pokost.
Cóż, bez tego obrazek zniknąłby z tarczy jeszcze po drodze na bitwę…

A zatem, o mężowie waleczni i spragnieni ochronnych alegorii i metafor – przybywajcie! Mam jeszcze trochę tej farby…

Kategorie
Bez kategorii Zwierzaki

Psie portrety cz.5 – Santo i sztuka romansu

Santo się zakochał. Tyle tylko, że nie w pełnej wdzięku Gamie a w jej zabawce. Rozpoczął rzucanie powłóczystych spojrzeń… ale bez większego efektu,  zatem przeszedł do zachęcających póz, prezentacji wdzięku oraz czarowania własną osobowością. Niestetyż… Gama pozostała niewzruszona: nie oddała zabawki.

Ale, jak mówi klasyk – miłość pokona wszelkie przeszkody i kiedy Gama na momencik wypuściła skarb, żeby powąchać cosik – Santo przejął piłeczkę i ruszył z nią w tango. I miłość zatriumfowała nad przeznaczeniem!

Kategorie
Dla dzieci Ilustracja

Bajka o Małym Łeee!

„Bajka o Małym Łeee!” Kamili Waleszkiewicz zasługuje na osobne miejsce.

Króciutka, mniej więcej jednostronicowa historyjka wymyślona przez Autorkę dla własnych dzieci, stała się punktem wyjścia  dla ciekawego i wszechstronnego eksperymentu z książką interaktywną  a dla mnie – okazją do zrobienia czegoś całkowicie innego niż do tej pory.

Opowiastkę Kamili przetworzono na aplikację na tablet, co sprawiło, że można było wprowadzić do niej ruch i rozwój akcji. Przy okazji należało dodać jakąś scenerię – ponieważ ta opowieść nie wyglądała dobrze bez miasta, w którym dzieje się cała akcja.

Tu właśnie znalazło się miejsce dla tego, co lubię. Po naradzie z Autorką ustaliliśmy, że ożywimy akwarelki, jako, że na świecie jest dość płaskich i mechanicznych plam barwnych. Następnie zaprojektowałem miasto, po pierwszych przymiarkach stało się jasne, ze bez tłumu na ulicach wokół bohaterów bajka o samotności nie będzie miała zbyt wiele sensu, zatem zrobiłem przechodniów, samochody tłumnie jeżdżące po asfalcie, ptaki ponad miastem… a nawet przestrzeń  kosmiczną: kiedy Małe Łeee! zaczynało płakać, to płyty chodnikowe uciekały z miejsca, ciężarówki gubiły ładunek, satelitom szpiegowskim opadały obiektywy a kosmonautom pękały rakiety. Dodatkowo dziecko czytające na tablecie tę historię mogło spłoszyć kota albo ptaka, odbić piłkę lub zmusić postać do skoku. I w praktyce okazało się, że większy poziom interakcji zmieniłby bajkę w grę, co nie miało sensu, zatem zatrzymaliśmy się na wzbogaceniu tła opowieści aby jej samej nie zmieniać poza zamiar autorski.

W pewnym sensie doszliśmy do granic, przy których literacka opowieść jeszcze jest opowieścią, czytelnik – czytelnikiem a autor autorem. Dalej te role mogłyby już się wymieszać ze szkodą dla planów opowiadającego.

Wnioski z eksperymentu z interaktywnością książeczki prezentowałem w paru miejscach, można coś na ten temat zobaczyć tu:
1. Rozmowa z Autorką na temat przerabiania bajki na aplikację przygodową
2. Dyskusja o wpływie technologii na literaturę i czytanie

Przyznam się, że miałem z tą historią jedną dośc grzeszną pokusę: otóż z opowieści nigdzie nie wynikało, że Małe Łeee! to dziecko, zatem chciałem początkowo przedstawić je jako stworka, który tylko rozmiarem przypomina ludzkiego malucha a poza tym jest samym wrzaskiem. Po przedyskutowaniu tej kwestii z  Autorką uznałem, że byłby to zbyt wielki poziom abstrakcji i Małe Łeee! ostatecznie pozostało pięcioletnim chłopcem.


Kategorie
Historia i kultura

Tarcza metaforyczna cz.1

Wszystko zaczęło się w średniowieczu, ale ponieważ od tamtej pory świat się trochę zmienił (ale tylko w mniej ważnych kwestiach), więc muszę skrobnąć parę słów wstępu.

Kolega wybiera się na Grunwald. Potrzebował nowej tarczy, zatem ją sobie nabył – funkcjonalny odpowiednik typowej pruskiej pawężki, takiej, która wyszła z mazurskich lasów gdzieś w połowie XIII wieku i zrobiła zawrotną karierę w Europie. Oczywiście do naszych czasów zachowało się najwięcej pawęży piechoty, które przechowywano w arsenałach miejskich a później w pałacowych kolekcjach dawnej chwały (to z nich wyrosło europejskie muzealnictwo)… ale ikonografia pokazuje, że nieduża pawężka służyła doskonale również rycerzom. Co ciekawe – skomplikowany kształt utrudniał  trochę malowanie typowych herbów (mnie też utrudnił, że o rany…) bo zawsze jakaś płaszczyzna pawężki była zwrócona bokiem do widza i skrót perspektywiczny pozbawiał orła połowy skrzydeł albo lwa głowy i ogona.  Do tego herby wpisywane od początku w trójkątną tarczę rycerską czasami potrzebowały deformacji, żeby dobrze zakomponować się na kwadratowej pawęży. W sumie nic, z czym nie poradziłby sobie średniowieczny malarz ale takie zadania pobudzały wyobraźnię.
W efekcie kwadratowa pawężka  szybko stała się miejscem do bardzo bogatej dekoracji, która wcale nie należała do heraldyki… Kto nie wierzy, niechaj klika…
W późnym średniowieczu, zwłaszcza w bogatych miastach na pawężach rozmaitej wielkości malowano skomplikowane sceny, dodawano sentencje lub wzniosłe hasła… a potem romantycy tacy jak Walter Scott myśleli, że tak było przez tysiąc lat od upadku Rzymu do upadku Bizancjum.

W każdym razie Geralt chciał czegoś podobnego na swojej pawężce a ja chciałem się zabawić.

Wybór padł na popularny w XIII i XIV wieku motyw rycerza walczącego ze ślimakiem.

Uprzedzam radosny rechot: w naszej rzeczywistości nie trzeba czołgu (czyli funkcjonalnego odpowiednika rycerza) do zwalczania pojedynczych ślimaków. W średniowiecznej rzeczywistości też tego nie robiono.

Rzecz w tym, że w tamtej epoce było dosyć niewiele książek i traktowano je z nabożną czcią a przy tym większość spraw ducha tłumaczono ludziom, którzy reprezentowali raczej przyziemno-praktyczne i dosłowne podejście do świata.

Psałterz z Gorleston, Anglia, Suffolk lata 1310-24

Miarą uduchowienia była zdolność oderwania się od owych spraw przyziemnych a nauka była przede wszystkim skierowana na rozwijanie ducha w tym kierunku. Co za tym idzie – idealny uczony widział w świecie przede wszystkim alegorie a nie zjawiska naturalne, figury retoryczne a nie istoty oraz znaki od Boga zamiast psów, kóz czy wilków. Popularnym przewodnikiem po znaczeniu rozmaitych stworzeń bywały bestiariusze, które pomagają nam dzisiaj zrozumieć: o co szło mędrcom wówczas?

W tamtej epoce pomagały jak najlepiej opanować czytanie zawiłych kwestii, takich jak: co dobry Bóg nam mówi, kiedy króliki zeżrą naszą sałatę? Albowiem tylko prostakowi wystarczy obserwacja, że została nam jeszcze kapusta… mąż uczony musi odczytać prawdę wyższego rzędu…

Tylko patrząc w ten średniowieczny sposób możemy zrozumieć, dlaczego rycerze uganiają się za ślimakami, po co do walki ze ślimakiem używają tarcz z groteskową ludzką twarzą, a czasami modlą się do swych przeciwników, w jakim celu wilk głosi kazania owcom, ślimaki wypowiadają wojnę zającom,  a osioł przebiera się w strój arcybiskupi … oraz: dlaczego syrena-zakonnica błogosławi ślimaki?

No i w tym miejscu wypada odpowiedzieć także na fundamentalną kwestię alegoryczną: co ma piernik do wiatraka?

Otóż wedle wszelkich katalogów średniowiecznej wyobraźni rycerz był, jest i będzie symbolem świeckiej i ziemskiej doskonałości człowieka.

Przy czym niekoniecznie oznaczało to coś szczególnie dobrego, bo ciało, świeckość i inne elementy codzienności skażone są pierworodnym grzechem i jako takie – nieczyste. Bycie doskonałym w sprawach świeckich oznaczało często bycie doskonałym w uprawianiu grzechu. A taka doskonałość nie prowadziła do zbawienia…

Czym zatem był ślimak?

Jako twór cielesny i cokolwiek oślizgły a przy tym często trujący i niepożądany w ogródku otrzymał rolę nie do pozazdroszczenia: symbolizuje grzechy cielesne.

Jeśli pamiętamy o tej symbolice to odczytamy wizerunek rycerza walczącego ze ślimakiem jako symbol człowieczeństwa zmagającego się z grzechem cielesnym…

Co powiedziawszy – zapraszam do galerii moich rycersko-ślimaczych inspiracji a do robienia tarczy przejdę nieco później.

Warto zwrócić uwagę, że symboliczne ślimaki są stworami cokolwiek podstępnymi. Nagi człowiek – jest człowiekiem modlącym się do ślimaka… czasami tenże człowiek walczy ze ślimaczym grzechem swego ciała przy pomocy włóczni, którą wielce uczony Ramon Llull, przyjaciel papieży i templariuszy, kataloński mistyk i kaznodzieja uważał za znak prawdy, bowiem włócznia jak prawda sięga daleko i mocno a do tego wprost i w samo sedno… Przy okazji – warto o tym pamiętać, gdy oglądamy rozmaite święte włócznie średniowiecza, w tym nasza wawelską włócznię św. Maurycego. 
Co ciekawe – przy nagich zmaganiach ze ślimakiem  człowiek często pokazuje swą zwierzęcą naturę: kopyta, czy ogony…

Podstępny ślimak ciągnie wozami beczki z alkoholem i na inne sposoby kusi człowieka do złego.

Choćby nie wiadomo jak człowiek się uzbroił – cały ziemski arsenał nie pomoże: i tak będziemy czcić ślimacze grzechy naszych ciał.

Tu muszę od razu dodać małe wyjaśnienie dla dociekliwych: moje interpretacje obrazków nie mają zbyt wiele wspólnego z tekstami, do których te obrazki powstały. Próbuję po prostu pokazać pewien sposób czytania średniowiecznych miniatur, aby wyjaśnić, jakim zadaniem było namalowanie tarczy opartej o te uczone przedstawienia.

Przy okazji – wątek starć rycerzy i ślimaków był na tyle popularny i ważny, że podróżujący po Europie Villard de Honnecourt uznał za stosowne zanotować w swoim dzienniku artystyczno-naukowym sposób wykreślania tych postaci w formie  doskonałej artystycznie.
Być może  rysowanie ich z natury nie gwarantowało wystarczającego poziomu… a przy oglądaniu warto zwrócić uwagę na ilość drogich farbek, używanych do ilustracji: listkowe złoto, czerwienie, drogie błękity z importu… to wszystko stanowi widoczny znak powagi i rangi tematu… Drżyjcie, którzy lekceważycie ślimaki!

 

 

Kategorie
Wierszyki i Owsiki

Specyfika naszych lasów

Każdy dudek ma swój czubek
lecz dziwnym przypadkiem
w naszym lesie dudków mało,
– czubków pod dostatkiem.

Kategorie
Fotografia

Fotografie z nowych miast…

Zapraszam na małą wystawę fotografii z nowoczesnego miasta… Miasto, masa, maszyna…