Kategorie
Fotografia Historia i kultura

Katowice – różności

Moja wycieczka po Katowicach wydaje się nie mieć końca a w sumie kręciłem się tylko
po niewielkim kwartale wokół dworca.

Ot, złożyłem wyrazy uszanowania żabie na fontannie, pogapiłem się na geometryczne wzorki nowej zabudowy starych kątów. Od lat robię zdjęcia kawałków starych kamienic – im bardziej niebieskie niebo a kamienica szara, tym mocniej widać, że horyzont człowieka żyjącego w mieście pokrojono na mniej lub bardziej urozmaicone rytmiczne czworoboki.

Ciekawe, na ile takie ograniczenie wpływa na wyobraźnię.  Mam podejrzenie, że dosyć mocno ale za to podświadomie.

Zresztą u współczesnych ludzi w ogóle jest kiepsko z samoświadomością – zdumiewająco często spotykam się z bardzo gwałtownymi reakcjami w obronie rozmaitych całkiem drugorzędnych spraw – motywowanymi sloganem: „Bo tak trzeba!” „bo to cywilizacja!” „Bo jak inaczej? Nie da się!”.

Te zachowania w jakiś sposób bronią grupowej tożsamości: niszczymy lasy i krajobraz, bo to nasze i nikt nam nie zabroni wyrżnąć. ostawimy po sobie ruinę dla wnuków – ale niech wiedzą, ze to osiągnięcie dziadziusia, z którego mogą być dumni. Jakże nie być dumnym z dziadziusia? Toż to zdrada!
Pozwolimy na zalanie betonem trawnika, bo takie czasy, że się zalewa betonem. I nic się nie da zrobić!

I całkiem często ktoś, kto udowodni, że się da – określany jest mianem lewaka albo komunisty. Nie dlatego, żeby miał coś wspólnego z politycznym ugrupowaniem, tylko dlatego, że burzy spokój.

Poukładany leniwy i błogi spokój zbudowany na braku odpowiedzialności za własny los.

Kategorie
Zwierzaki

Pisane psem – remonty Nanusi

Drabinka i wspinaczka góra-dół to moje ukochane elementy każdego remontu. Nie każdy miał tyle szczęścia, żeby samemu przećwiczyć tę rozkosz, więc krótko wyjaśnię, co tu jest źródłem satysfakcji i szczęścia.

Po pierwsze: drabinki używamy wtedy, gdy trzeba sięgnąć wysoko. Niby banalne stwierdzenie, ale „wysoko” oznacza, że mimo drabinki i tak sięgamy rękami ponad głowę, zazwyczaj z trzykilogramowym narzędziem w garści przez kilka godzin.

Po drugie: przy pracy na drabince przygotowujemy sobie wcześniej mnóstwo rzeczy, żeby nie latać tam i z powrotem po szczebelkach. Część z nich wkładamy do specjalnego roboczego pasa (jeśli go mamy) – te narzędzia odgrywają szczególną rolę, ponieważ będą stale zaczepiać o wszystko inne, ale za to okażą się potrzebne dopiero na końcu. Chyba, że je zostawimy na dole – wtedy okażą się potrzebne natychmiast po wejściu na górę. Inne, mniejsze narzędzia, włożymy do kieszeni – dzięki nim spodnie opadną nam na kostki podczas manewrów na ostatnim szczeblu drabiny. Narzędzia za duże do kieszeni ale nie mieszczące się już na pasie, układamy na półeczce na szczecie drabinki, skąd będą mogły spaść, kiedy po nie sięgniemy. Przy okazji spadania na pewno trafią w mały palec u nogi. Zaś drobiazgi w rodzaju gwoździ czy drobnych wkrętów trzymamy w ustach i połykamy, ile razy wydarzy się cokolwiek – w ten sposób uzupełnimy niedobory żelaza w organizmie.

Wkrętów, gwoździ i nakrętek zawsze będzie za mało pod ręką – na to nie nie wynaleziono jeszcze sposobu, trzeba się pogodzić z tym smutnym faktem i schodzić po nowe mniej więcej co trzy minuty. Uwaga! Jeśli przyjdzie nam do głowy pomysł wzięcia na górę całej paczki – mamy gwarantowane strącenie jej na podłogę i zbieranie z zakamarków remontowych. Śrubki nigdy nie zostaną w jednym miejscu, tylko rozproszą się niczym odłamki bomby po Stalingradzie.

Dzięki takiemu rozmieszczeniu niezbędnych narzędzi przy każdej operacji pod sufitem będziemy zeskakiwać z drabinki po coś i wracać na górę a koniec pracy nastąpi po czasie mniej więcej ośmiokrotnie dłuższym od zaplanowanego, niezależnie od tego, jaki zapas czasu przeznaczymy na pracę. Ale kiedy nastąpi – napełni nas szczęściem.

Mając tego świadomość do każdego remontu z użyciem drabinki możemy przystąpić we właściwym nastroju czyli mniej więcej tak, jak Ludwik XVI do gilotyny: wiemy, co nastąpi ale pamiętamy, że już za późno na zapobieganie.

Zdarza się jednak coś, co urozmaici nam pracę w sposób nieoczekiwany.

Podczas jednego z tych remontów przygotowałem się szczególnie starannie: skrzyneczki z narzędziami i materiałami ustawiłem przy drabinie ale nie za blisko, ponieważ w nagłych wypadkach człowiek (tzn. ja) zawsze staje bosą nogą w środek skrzynki pełnej sterczących kleszczy i kombinerek.

Jednak przed przeznaczeniem nie ma ucieczki – mniej więcej po półgodzinie pracy zauważyłem, że nie mam narzędzi, których potrzebuję – ani na górze ani na dole. Przez następne trzy kwadranse ratowała mnie Ilonka przynosząc to i owo z drugiej skrzynki ale te przyniesione rzeczy też wyparowały.

Zwołaliśmy naradę sztabową pod drabinką. Burza mózgów wykluczyła halucynacje – ja mogłem zapomnieć, gdzie coś kładę, ale oboje nie mogliśmy zapomnieć tego samego tak samo. No i narzędzi brakowało w skrzynce.

Niestety na tym skończyły się sukcesy naszej narady. Zamiast młotka wziąłem odważnik od zabytkowej wagi po babcinym sklepie. I byłbym dokończył pracę wbijając gwoździe odważnikiem a wkręty wkręcając nożem stołowym, gdybym nie zauważył Nanusi idącej charakterystycznym kroczkiem przez środek pokoju w stronę jej łóżeczka. Taki krok miał Kaźmirz Pawlak, gdy spacerował z pastowanym kabanem po lesie, dlatego czym prędzej zawołałem Ilonkę i przeprowadziliśmy niewielkie śledztwo. Nanusia, jak się okazało, trzymała w zębach małe kombinerki, które za wszelką cenę próbowała zasłonić.

– Piesek, chodź no tu…

Z miną głuchego przyspieszyła w stronę łóżeczka.

Sięgnąłem po kocie smaczki zapomniane wysoko na kredensie.

Na znajomy grzechot zapomniała o wszystkim i odwróciła się w moją stronę prezentując łup. Zlazłem z drabiny, zagrzechotałem kocim pudełkiem. Upuściła narzędzie i przyleciała do mnie z wyrazem niebywałej inteligencji i wierności w orzechowych oczkach.

Ilonka tymczasem zajrzała do psiego legowiska.

– Nanusia, co to jest?

Piesek zorientował się, że padł ofiarą podstępu, podbiegł gryząc koci smaczek, wskoczył do łóżeczka i wywrócił się do góry łapkami.

– Ja tu jestem! Zobaczcie mój brzuszek! Ładny, prawda?

– Nie pytam cię o brzuszek. Co tam jest pod brzuszkiem?

– Moje plecki.

– A pod nimi?

– Futerko? – powiedziała niepewna, czy to zaspokoi naszą ciekawość.

– Zabierz na chwile to futerko razem z brzuszkiem. Musimy zajrzeć do twojego łóżeczka.

– Ale tam są same potrzebne rzeczy, zresztą tam nic nie ma.
– Chętnie popatrzę na nic, to będzie miła odmiana. Zazwyczaj jak zaglądam, to widzę coś.

– Ale co będziesz patrzył, skoro tam nic nie ma? Przecież nic nie zobaczysz.

– No nie wiem. Mogę nic nie zobaczyć, mogę obejrzeć nic albo zobaczyć coś. A to już brzmi ciekawie.

– Eeee, tam, ciekawie – grała na zwłokę.

– Złaź. – wydałem jasne i dobrze znane polecenie. Zlazła.

W łóżeczku, wciśnięte między boczne poduszki, leżały sobie: trzy śrubokręty różnej wielkości, w tym dwa lekko obgryzione, dwa małe młotki, jeden duży, kombinerki – 4 sztuki, dwa nadgryzione i wysypane pudełka wkrętów do gipsokartonu, dwie nieobgryzione miarki zwijane: moja i Ilonki, o które pokłóciliśmy się, bo kupiliśmy osobne właśnie po to, żeby sobie ich nie podbierać a także spora, acz nieokreślona ilość stolarskich ołówków zamienionych na drzazgi. Ołówki te kupiłem przed remontem – na wszelki wypadek całą paczkę – wiedziałem bowiem, że w krytycznym momencie (czyli zawsze) będę oznaczał różności palcem na ścianie, o ile nie przygotuję się odpowiednio.

Zabraliśmy psinie i narzędzia i szczątki po nich.

Nana patrzyła długo, jak układam młotki w skrzynce:

– To czym mam pracować, jak się koty zepsują?

Kategorie
Wierszyki i Owsiki

Owsik i kupa – dialog z uczonym morałem

Wielką kupę wyśmiewał owsik z obrzydzeniem
Że świat wokół zasmradza swoim pochodzeniem.

Rzekła kupa: Co mówisz – jest podłe i głupie!
Śmierdzę, lecz na świat wyszłam.
Ty wciąż siedzisz w dupie!

Kategorie
Fotografia

Katowice – balkony

  Zanim zostanę staruszkiem i będę spacerował z balkonikiem – postanowiłem sobie pooglądać balkony w miastach. Balkon – sprawa poważna i prestiżowa,  wymyślona w dużej mierze po to, by osoby posiadające nieruchomość w prestiżowym miejscu mogły podziwiać parady i miejskie imprezy znad głów gawiedzi plączącej się po miejskich brukach. Taki balkon od ulicy stanowił wizytówkę domu i oprawę dla majestatu mieszkańców.  Balkon przy placu miejskim mógł być wręcz dochodowy – w źródłach historycznych zachowały się informacje o wynajmowaniu miejsc na balkonie przy okazji głośnych egzekucji i tym podobnych masowych rozrywek.

Kraty balkonowe kuto artystycznie, czasami projektowali je znakomici plastycy,  a w epoce krynolin dosłownie dopasowano je do sukni. Brzmi głupio? Owszem. Rzecz w tym, że modna suknia światowej damy w XIX wieku miała wszyte w spód obręcze nadające kobiecie formę dzwonu.
Kiedy szacowna lady w takiej sukni zbliżała się do balustrady – usztywnienie zadzierało jej kiecę z tyłu pokazując domownikom całkiem nieoficjalne widoki. Nie było widać zbyt wiele, bo pod spódnicą nosiło się halki, długie majty, pończochy, koronki i takie tam cudności w ilościach ogromnych… ale jak powiedziała królowa Wiktoria: za moich czasów damy nie miewały nóg.
A tu proszę: każdy mógł się przekonać, że dana pani ma coś w rodzaju nóg, zatem albo królowa kłamie albo pani nie jest damą.
A że nikt z tzw. towarzystwa nie oskarży królowej o kłamstwo, tedy pozostaje tylko druga, jakże krępująca możliwość.

Taki był klimat epoki, pokazanie kostki uznawano za gest wyzywająco erotyczny a nawet dziko seksualny, z nogami na wierzchu mogły sobie chodzić chłopki lub dzikuski z dalekich krain ale nie europejska matrona machająca chusteczką dzielnym cesarskim kawalerzystom na paradzie.

Dla uniknięcia tej wstrząsającej nieprzyzwoitości balustrady balkonowe formowano z wybrzuszeniem – aby kiecka wędrowała w górę tylko w sposób kontrolowany. Zaś sam balkon tego typu do dzisiaj nazywa się  krynolinowym.

Od kuchni budowano je znacznie mniej okazale – czasem w formie praktycznej galeryjki ale zawsze bez ozdób. Jak dla mnie – mają mnóstwo uroku, ale ja jestem mutantem, w takiej kamienicy pracowałem a nie mieszkałem i nie mogę się wypowiadać na temat wygody rozwiązania.

Ale lubię popatrzeć i włóczyć się po starych podwórkach.

 

Kategorie
Fotografia

Wiosna jak nie wiem co.

Dzisiaj leje. Pies mi się z lekka rozpuścił od tej wody – jak dziadowski bicz, odmawia pójścia na spacer. Zaoszczędziłem w ten sposób pół godziny (przez drugie pół wyciągałem Nanę chociaż na chwilę) i mogę objawić prawdę: Wiosna przylazła i do nas, co można poznać po przebiśniegach. O ile w ogródkach kwitną od dawna, o tyle w stanie dzikim znalazłem je dopiero teraz. Nie jestem pewien, czy na Toniach występują naturalnie, czy też ktoś je tam wyrzucił ale na pewno od trzech lat rosną tam na dziko, więc można po nich poznawać wiosnę.

No i zakwitły, zatem jest. Przy okazji ogłaszam ważny wiosenny komunikat: jeśli ktoś zobaczy na Toniach słabo ogolonego posiwiałego gościa zasuwającego na bosaka przez strumień – niech nie popełni błędu! To nie Wiosna! To ja!

 

Kategorie
Parada Opornych i inne komiksy Wierszyki i Owsiki

Wiosna!

Na górce siedział smok przy smoku
I liczył pory roku…

Zima za ogon trzyma
Przedwiośnie wygląda żałośnie
Wiosna się głupio rymuje.
Lato się kończy za szybko…
z jesieni pożytku ni ma
bo po niej przychodzi zima…

Smoki się drapią po głowach
i liczą pory od nowa:

Zima jest całkiem znośna
jeśli po niej nastąpi wiosna!
Wiosna za to
łatwo przechodzi w lato.
Lato ma to
do siebie,
że z przemijaniem
się dość grzebie
I miło pomyśleć, że się
łatwo rozciąga na wrzesień.
A wrzesień – niby to już jesień…
Złota czy deszczowa
wdzięków swoich nie chowa,
przeciwnie – pod oczy pcha je
i nacieszyć się daje
smoczym dzieciom, gdy zbierają kasztany
lub chlapią się w błocie, że: O, rany!
Bo jesień przed zimą jest po to,
by zabawy dostarczało nam błoto.
Z braku błota w zimie katar minie!
smok w biegu
turla się po śniegu
radośnie…
żeby zmoczyć spodnie
i zgodnie
z wyświechtanym rymem zatrzymać się w wiośnie.
I dlatego na górce siedzi smok przy smoku
i ciągle coraz lepiej liczy pory roku.

 

Kategorie
Zwierzaki

Pisane psem i kotem – Nanułkowa Agencja Prasowa

Puma była niezadowolona. I nie wolno mylić tego z jej zwykłym ironiczno-pogardliwym stosunkiem do dwunożnych. Każdy kot wie, ze ludzie rozumieją tylko dwie kocie postawy: żarliwą namiętność i niezadowolenie, dlatego częstowanie ich jednym albo drugim to po prostu sposób zarządzania. W tym natomiast wypadku Puma BYŁA niezadowolona a to znacznie poważniejsza sprawa.
Przeszła po gazetach, pogrzebała w nich łapką, wyjrzała przez okno. Właśnie tam, za oknem leżało sobie spokojnie całe źródło jej niezadowolenia – czyli świat. Pumiasta nie zamierzała wychodzić mu naprzeciw, to za bardzo ją stresowało. Wolała zarządzanie swoim niewielkim kawałkiem rzeczywistości – domem, parką ludzi hodowlanych, psem i kotem… no, tym ostatnim nie umiała zarządzać. Taro wymykał się jakikolwiek próbom uporządkowania a do tego co chwilę właził na głowę. I obicie nosa wcale go nie uspokajało. Zamykał oczy i właził dalej. Cały facet. Ale taki powinien być kocur i Puma nie miała do niego żalu. Gdyby przestał – martwiłaby się, że już mu się nie podoba. A tak – tłukła go, uciekała i miała wszelkie inne powody do zadowolenia.
Niezależnie od tego, ilu trosk przysparzało jej dbanie o swoją posiadłość, Puma gniewała się na świat i to całkiem poważnie. A to głównie dlatego, że świat nie  spełniał jej oczekiwań – aby zrozumieć powagę problemu, trzeba wiedzieć, czego Puma oczekuje od świata, przynajmniej tego poza jej osobistą własnością: otóż świat miał się trzymać z dala od Pumy i dostarczać jej ciekawych informacji o sobie, aby utwierdzać ją w przekonaniu, że postępuje najlepiej, jak można. Tymczasem ten wredny świat zachowywał się tak, jakby Puma dla niego nie istniała, a do tego dostarczał informacji niskiej klasy.

Puma z niesmakiem strąciła książkę ze stolika. Nie dość, że stara, to jeszcze o ludziach. Zajrzała na półkę – same książki. OK, można na nich przyjemnie posiedzieć, ale nie na półce, którą od kolejnej półki dzielą cztery centymetry. Ludzie złośliwie zabrali wszystkie drobiazgi i nie mogła nawet niczego zrzucić, żeby ich ukarać za brak przestrzeni pumowej. Przeszła dostojnie do fotela. Obejrzała gazety leżące obok.
Pogrzebała w nich łapką, przewróciła kilka stron, poczytała to i owo. Pożałowania godne. Naprawdę, informacje ze świata osiągnęły dno zupełne. Nawet nie chodzi o treść, tylko o przydatność. Co porządny kot ma zrobić z „niezwykle ważną” wieścią, że ta spotkała się z tym ale nic z tego nie wyszło, bo i tak wybrali innego. Albo, że on znowu coś powiedział. Ma gębę to i mówi, ludzie ciągle gadają. Co z tego? Ten bywał a tamten nie przybył, za to ów się pojawił i powiedział, co wiedział. No i co z tego wynika?
To nie są informacje przydatne do czegokolwiek. Śmieć informacyjny, szum i zawracanie ogona.
Aby odegrać się na świecie nie podeszła do okna i nie zaszczyciła go swoim widokiem.
– Masz za swoje – pomyślała – ale cię załatwiłam!
Świat najwyraźniej odczuł ten cios boleśnie, bo zareagował.
Na ulicy rozległo się znajome zianie i odgłos pazurków na betonie. Potem pisk domofonu. Kicia przeszła do drzwi przedpokoju, usiadła owijając się ogonkiem i czekała na ciąg dalszy. Jakoż i nastąpił: otworzyły się drzwi, przyszli ludzie ale przede wszystkim wtarabaniła się Nana, która psim zwyczajem każdą odrobinkę uwagi wypełniła swoim entuzjazmem. Wylizała uszy Tarotka, wtryniła nos pod ogon Pumci i na wszelkie inne sposoby:
1. ustaliła, że w domu nadal są właściwe koty
2. pokazała, że o nich pamięta
3. wyraziła swoją radość z Kota, co jak najbardziej należy do dobrego tonu.
Po wykonaniu wszystkich tych czynności usiadła na dywanie i czekała, aż ludzie zdejmą jej obrożę i dadzą coś na zamknięcie spaceru. A to oznaczało, że czas na serwis informacyjny.
Puma podeszła powoli, żeby nie spłoszyć psa, wsadziła nos w futro i pogrążyła się w lekturze.
Wiadomości tylko pozornie nie maiły większego znaczenia – jednak dla Kota układały się w sensowną całość.
Boni nadal lizała jak popadnie i biegała bardzo szybko. Co oznacza, że nie należy schodzić z półki, jeśli ją słychać na schodach. Na terenie Wielkiej Pumowej Wyprawy wciąż jest mokro, zimno z mnóstwem trawy i wrażeń – czyli wszystkie powody do nieodbywania wypraw pozostają w mocy. Miśka śmierdzi weterynarzem – po co ona w ogóle bywa w takich miejscach? Psy są dziwaczne…

Pogoda w normie – wiatr, sucho a czasami mokro, trochę słońca – co i dobrze, bo czas już wystawić futerko przez okno. Poza tym Miśka i Nana spotkały się z Roksą, której Miśka nie lubi a Nana jeszcze nie wie… ta wiadomość zasługuje na rozważenie podczas którejś drzemki.
Nana dostała smaczka a Puma zamyśliła się nad natłokiem newsów.
Taaaak… nie ma co liczyć na porządny serwis prasowy ze świata. Czasy mamy takie, że wierzyć można tylko psu, bo tylko pies przynosi wartościowe informacje!

Kategorie
Wierszyki i Owsiki

Gorączka sobotniej nocy

Licząc na nocne igraszki
Szedł Jasio zakupić dwie flaszki.
Lecz w sklepie niestety
był dyżur poety…
i Jasio wieczorem pił z fraszki.

Kategorie
Fotografia

Katowice

Zaniosło mnie tydzień temu do Katowic. Przy okazji wszystkich spraw, które miałem załatwić – połaziłem sobie wreszcie po starym mieście. Po umyciu i odnowieniu fasad Katowice pokazują swoje secesyjne oblicze, znacznie bardziej stylistycznie czyste niż w Krakowie. No i nic dziwnego – kiedy Kraków był drugoplanowym miastem w Galicji – Katowice przeżywały okres gwałtownego rozwoju. W każdym razie nabrałem strasznej ochoty na zrobienie modeli tych katowickich balkonów ale niestety to musi poczekać.

Przy okazji dokonałem dwóch małych odkryć – po pierwsze zrozumiałem, dlaczego katowicka galeria zbudowana przy dworcu zbiera baty od miłośników architektury. Po drugie – uświadomiłem sobie, co mnie z lekka denerwuje w moich zdjęciach starego miasta (nie tylko moich zresztą).

Jeśli idzie o galerię – zarówno ona jak i inne podobne budowle: Złote Tarasy w Warszawie, Kunsthaus w Grazu itd. wyglądają w swoim historycznym otoczeniu jak foliowa torba wciśnięta w kąt i nadmuchana. Torba może być dobrze nadmuchana i w ładnych kolorkach, ale na tle okolicy zawsze pozostanie elementem obcym, tak jakby śmieciem wywalonym na oślep. W dodatku ta architektura nie ma właściwie regionalnego charakteru – w Małopolsce czy na Mazowszu, w Austrii czy Chinach zawsze jest taka sama ale udaje jakiś niesamowicie oryginalny landmark. Cóż, wywalona byle jak torba foliowa to znak naszych czasów i symbol osiągnięć cywilizacyjnych. Prawdopodobnie dla przyszłych pokoleń tylko tyle po nas zostanie i architektura załapała ten historyczny trend.

Zaś moje zdjęcia staromiejskich ulic robione wgłąb mają charakterystyczną kompozycję: klin nieba wbity w zbiegającą się zabudowę z masą szczegółów. Coś tu trzeba będzie wymyślić…

 

Kategorie
Parada Opornych i inne komiksy

Curiosum czyli kiedy Parada Opornych nie nadąża

Portal z newsami zamieścił news o takiej treści:

Martwe kaszaloty znaleziono na brzegu w północnych Niemczech. Przyczyną śmierci były plastikowe śmieci, które zwierzęta próbowały jeść.

29 nieżywych kaszalotów znaleziono na plaży w północnych Niemczech. Biolodzy morscy zbadali ich wnętrza – w środku znaleźli plastikowe śmieci, w tym 13-metrową sieć rybacką i 70-centymetrowy kawałek samochodu. Informację podał Inquirer.

Wiadomość dosyć zwyczajna i konkretna. Ale naprawdę ciekawe były komentarze internautów pod spodem.

 

proteusz33 7 miesięcy temu: Imigranci wrzucają swoje śmieci do rzeki 

Pamiętam, że w czasach mojego dzieciństwa oskarżanie czarownic o zatruwanie studni było symbolem głupoty. Dzisiaj wystarczy podstawić imigrantów za czarownice i mamy poważnie brzmiący pogląd. Uwaga! Polscy imigranci w rejonie Morza Północnego! Macie przerąbane nawet u rodaków!

 

zigzaur 7 miesięcy temu: Burmistrzem miasta Westerland na wyspie Sylt był  cieszący się ponurą sławą Heinz Reinefarth. Jego
sprawka.

Udało się mieszkańcom wyspy Sylt. Mają wpływowego burmistrza.

 

asia_plum 7 miesięcy temu: plastik na pewno nie był bezpośrednią przyczyną śmierci , chodzi o tzw zielona energie czyli turbiny
wodne przy nadbrzeżach mórz i oceanów, które zmieniają prądy i utrudniają orientację wielorybów w terenie i pozyskiwanie pokarmu

No proszę – podali babce opinię z sekcji a ona wie,  że zeżarcie 13 metrów nylonowej sieci nie mogło zaszkodzić, za to winne są trzy czy cztery eksperymentalne elektrownie. Nawet jeśli nie wiadomo, czy te biedne kaszaloty zbliżyły się do nich na 100 mil, to i tak winne są elektrownie, bo ekolodzy to samo zło.
Szanowna komentatorka powinna zeżreć sieć rybacką. To jej już nie może zaszkodzić.

 

zabobonny.bokononista 7 miesięcy temu: Kolejne lewackie brednie. Wpływ człowieka na ilość plastiku w oceanach jest minimalny. Kaszaloty zdychały już 5800 lat temu, niedługo po piątym dniu, w którym Bóg stworzył zwierzęta wodne i powietrzne (Rdz 1).

 

Cóż, gwarantowany Nobel dla człowieka, który wie, że plastik występuje w przyrodzie naturalnie, zwłaszcza nylonowe sieci rybackie. Rybacy powinni się zgłosić do gościa, żeby im wskazał, na jakim drzewie rosną.
Kiedyś mówiło się o kimś takim: „Gdzieś ty chodził do szkoły?”
Dzisiaj można przyjąć, że z takim zasobem wiedzy o świecie facet szkołę skończył. A szkoda.

A ja się zastanawiam: jak robić Paradę Opornych, skoro życie zaskakuje mnie postaciami, jakie zwyczajnie nie mieszczą się w moim wyobrażeniu o absurdzie…