Siadłem sobie wygodnie przy oknie – herbatka na kaloryferze, książka w łapie… i w tym momencie przydreptała Nana, usiadła dokładnie naprzeciwko i z podejrzaną inteligencją w spojrzeniu zaczęła się na mnie gapić. Nachalność u psa zawsze jest jakąś formą walki o władzę w domowym stadzie, dlatego na wszelki wypadek spojrzałem na nią groźnie i zapytałem surowo:
– A co pies tu robi?
Zamiast odsunąć się gdzieś dalej ze spuszczonym nosem odpowiedziała z żarem niewinności i inteligencji w orzechowych oczkach:
– Instaluję PPPOiW.
Brzęk mojej opadającej szczęki słychać było pewnie u sąsiadów.
– Co proszę?
– Psi Punkt Poboru Opłat i Wynagrodzeń.
Zabrzmiało to tak, jakby koty podsunęły Nanusi swoje własne pomysły. Co zresztą było całkiem możliwe, jako, że pod ich wpływem zaczęła różne rzeczy łapać przednią łapą zamiast zębami.
– A za co niby te opłaty?
Najwyraźniej nie zastanawiała się zbyt długo nad tą kwestią, bo opuściła uszy i nieco straciła pewność siebie.
– Za urodę? – zaryzykowała
– Uroda nie jest na sprzedaż, więc nie należy za nią płacić. Mogłabyś zbrzydnąc od tego.
– Naprawdę? – oblizała nerwowo nos.
– Oczywiście. Kupione dziewczyny są o wiele brzydsze niż te, których nie da się kupić – wygłosiłem pouczenie ze śmiertelną powagą.
Przez chwilę ruszała uszami próbując szybko wymyślić jakiś tytuł do wypłaty.
– Za bycie pieskiem tutaj?
– Za to masz wyżywienie i dom. – zrobiłem stosownie surową minę – Chyba, że chcesz rozliczać się osobno za takie rzeczy… za ogrzewanie, wodę, udostępnienie kotów, czynsz za sześć łóżeczek w najlepszych lokalizacjach, opłaty przewodnickie za spacery poza miastem, obstawa na wypadek spotkania Wielkich Kudłatych Psów, ochrona przed widokiem konia na pastwisku… wątpię, żeby Ci się opłaciło.
– Za głaskanie?
– A czy ja cę w tej chwili głaszczę?
– No tak, ale zawsze możesz. – przybrała wybitnie głaskalniczy wygląd.
– To wtedy pogadamy. – Opanowałem chęć sięgnięcia do jej aksamitnych uszek.
– A za inteligencję?
– Rozum sam w sobie jest nagrodą a nie powodem do nagród – pożyczyłem tok rozumowania od któregoś ministra obcinającego wydatki na szkolnictwo.
Nana najwyraźniej nie spodziewała się aż tylu problemów na drodze do uzyskania nadprogramowych przysmaczków, bo przez chwilę myślała z opuszczonymi uszami.
– A jak cię poliżę?
– Nigdy nie handluj objawami uczuć. Kupowane uczucia nie są wiele warte.
– Za wierność?
– Próbujesz powiedzieć, że mogłabyś być niewierna? – zmarszczyłem groźnie brwi. Pomerdala ogonem, żeby rozwiać tak niebezpieczne podejrzenia.
– A jak zrobię „siad”? – zademonstrowała najlepsze wykonanie komendy w ciągu ostatnich dwóch lat.
– Nie prosiłem cię o to, więc siadaj sobie za darmo. – „Siad” i „waruj” zazwyczaj każemy jej robić, żeby nie dawać przysmaczków za darmo. Wszelką darmochę Nana interpretuje jako daninę dla wodza stada i zaraz potem zaczyna sprawiać kłopoty. Tym razem jej wystąpienie było zwyczajną próba wyłudzenia, gdyby się powiodło – psina uznalaby, że jest w domu szefem. A to szybko prowadzi do nieprzyjemnych starć. Nie mogłem jej ustąpić biorąc pod uwagę fakt, że to ona zaczęła całą sprawę.
– A „waruj”? – wykonała popis, który był nie tyle warowaniem, co majstersztykiem komandoskiej energii. Niemal zapadła się w parkiet.
– Patrz poprzednia odpowiedź.
– A za posłuszeństwo?
– A od kiedy samowolne instalowanie czegokolwiek jest objawem posłuszeństwa?
– A tak po prostu bez powodu? Zobacz, jaki mam pusty brzuszek!
Pogłaskałem. Brzuszek był raczej okrągly, podobnie jak reszta psiny. Skubnąlem fałdkę na boku.
– To wygląda raczej jak powód do diety niż do dokarmiania. Przy każdym spotkaniu doktor mówi, że powinnaś schudnąć o dwa kilo.
Przerażona dwiema grozami swojego życia – doktorem i dietą – zwinęła PPPOiW i pomaszerowała pod kredens, żeby mi te straszne pomysły wylecialy z głowy.
Mogłem wrócić do książki… ale zamiast tego zauważyłem jakąś dziwną akcję psio-kocią.
Na kredensie siedziała Pumiasta i przesuwała łapką kocie ciasteczko, które wyciągnęła sobie z pudełka ukradzionego i wyniesionego wcześniej z kuchni. Sądząc po ruchach skóry na psiej głowie wydawało ono jakąś niebiańską muzykę niedostępną dla ludzkich uszu. Cała Nana wyglądała jak saper patrzący na dyndającą nad nim bombę: spadnie? Nie spadnie?
Tymczasem Puma przesuwała przysmaczek tak, jakby na świecie nie istniały żadne psy a szczególnie ten konkretny, który wbijał łakomy wzrok w ruchy jej łapki.
Wreszcie ciasteczko spadło… ale nie dotknęło parkietu. Nanusia wciągnęła je w locie.
Zachęcona nieoczekiwanym sukcesem ustawiła się na spodziewanej trasie następnego ciasteczka.
Tyle, ze następne ciasteczko nie nadlatywało. Puma patrzyła z fascynacją na pudełko i ignorowała kolejno: wbity w siebie wzrok, nadzieję, wiarę oraz modlitwę o kolejne dary. Najwyraźniej dobrze się bawiła władzą, jaką zyskała nad swoim psem.
Nana nie wytrzymała napięcia.
– Zrzuć coś – pisnęła.
Puma powoli położyła łapkę na pudełku. Musiało smakowicie zaszeleścić, bo psina drgnęła.
Na następny szelest czekała jak posąg w napięciu prawie pięć minut. Pumiasta rozkoszowała się swoją potęgą.
W końcu wydłubała kolejne ciasteczko i zaczęła przesuwać je po kredensie.
Tego już było za wiele na ograniczoną psią cierpliwość.
– Puma, patrz, ja zarabiam na to ciasteczko! – powiedziała Nana i zaczęła na zmianę wykonywać „siad” i „waruj” – No! wypłacaj mi coś wreszcie!